sobota, 26 marca 2016

Alleluja!

Kochane Dziewczyny!

Życzę Wam pięknych, radosnych Świąt Wielkiej Nocy, zwycięstwa dobra nad złem, miłości nad nienawiścią, nadziei nad rozpaczą, wiary nad zwątpieniem, odwagi nad lękiem, sprawiedliwości nad krzywdą, światła nad ciemnością, a przede wszystkim życia nad śmiercią!

Życzę Wam, żebyście nigdy nie pozwoliły złu wrócić do Waszego życia, żebyście były silne, piękne wewnętrznie, mądre, dzielne, delikatne, ale już nie naiwne, radosne, pełne nadziei, świadome swojej ogromnej wartości i niepowtarzalności, żebyście umiały dostrzegać dobro w świecie, innych ludziach i sobie, żeby wszelkie krzywdy, jakie Was spotkały, odeszły w niepamięć i nie zniszczyły Waszej wrażliwości, życzę Wam dużo zdrowia, spokojnego snu, życzliwości innych ludzi i życzliwości dla samych siebie, wspaniałych spotkań, ciekawych rozmów, mądrych przemyśleń, fascynujących podróży, życia, które ma smak, kolor, zapach i blask! Wszyyyyystkiego dobrego!!!

Wasza Wadera ;)


sobota, 19 marca 2016

Miłe złego początki

Jedna z Was zapytała w komentach, w jaki sposób może pomóc przyjaciółce, która zdaje się właśnie pakować w związek z psycholem. Zaczęłam pisać odpowiedź, ale że wyszła mi z tego notka, wrzucam ją jako osobny kawałek, żeby przydała się wszystkim czytelni(cz)kom.

Pierwsze, charakterystyczne oznaki, to z reguły skrajna idealizacja i zbyt szybkie przeskakiwanie kolejnych etapów bliskości. Psychopata na ogół wyznaje miłość w czasie pierwszych kilku spotkań (a czasem i wcześniej, przez internet), a jeśli ofiara ma jakieś wątpliwości co do zbyt szybkiego tempa zacieśniania relacji, szybko zacznie być subtelnie, a skutecznie szantażowana

Psychopata zrobi minkę a' la Zakochany Kundel i powie: "czyli nie kochasz mnie tak mocno, jak ja... Nie dziwię Ci się, taka świetna dziewczyna... Kim ja jestem przy tobie... :(((" albo coś w ten deseń. I już ofiara zostaje ugotowana poczuciem winy i wyrzutami sumienia z powodu własnej nieczułości. Potem będzie konsekwentnie na tę minkę zbitego psa reagować - z czasem także wtedy, kiedy zostanie okłamana, uderzona czy zdradzona. Będzie chciała odejść, ale psychopata przyjdzie do niej z czułym i skruszonym wyrazem twarzy, powie, że nie wie, jak to się mogło stać, że zły duch w niego wstąpił i że to takie straszne, bo wie, że zapewne traci właśnie przez własną głupotę swój jedyny sens życia. Oraz jedyną osobę, która może uratować go przed nim samym / przed stoczeniem się w ciemną otchłań. 

Następny, najbardziej charakterystyczny, ale zarazem często najtrudniejszy do wyłapania sygnał świadczący o tym, że wpadamy w sidła psychopaty to jego chęć KONTROLI. Nie od razu kontrola ma postać awantur, jeśli nie odbierzesz telefonu na czas albo bez pozwolenia pana i władcy spotkasz się z przyjaciółką. Z początku w ogóle nie jesteś świadoma, że w tym wszystkim chodzi właśnie o nią. Przeciwnie - cieszysz się, że nareszcie spotkałaś faceta, który szaleje za Tobą, któremu zależy NAPRAWDĘ, a nie na pół gwizdka, którego interesuje WSZYSTKO, co Ciebie dotyczy - Twoje dzieciństwo, Twoje słabości, Twoje życiowe potknięcia, Twoje lęki, Twoje sukcesy, Twoi byli, Twoje koleżanki, Twoja rodzina, Twoje zainteresowania i stan Twojego zdrowia. 

My, kobiety, z reguły uwielbiamy gadać. Faceci uwielbiają to nieco mniej. Wolą przejść do działania i rozwiązać problem, co my często uważamy za brak zrozumienia i czułości. Kiedy zatem trafimy nareszcie na gościa, który z zachwytem w oczach słucha wszystkiego, o czym mu opowiadamy, który na informację o każdej naszej słabości czy problemie, reaguje przytuleniem, pocałowaniem w czoło i zapewnieniem: "od tej chwili jesteś kochanie bezpieczna", czujemy się jak w bajce. W pogoni za tym "utraconym rajem" będziemy później w stanie wiele znieść. Będzie nam się wydawało, że możemy zrobić COŚ, żeby do tego szczęśliwego stanu wrócić. Będziemy myślały, że jeśli wybaczymy jeszcze tylko jedną zdradę, jedno kłamstwo, jeden akt agresji, to z powrotem znajdziemy się w tych bezpiecznych ramionach osłaniających przed całym światem. Z czasem gdzieś tam zaczynamy przeczuwać, że są to ramiona pytona, ale że przyjęcie tego do wiadomości jest zbyt straszne, wypieramy to i dalej tracimy siły żyjąc w fikcji - aż do skrajnego wyczerpania i /lub porzucenia przez oprawcę. 

Warto uświadomić sobie także brutalną prawdę, że psychopata NIGDY nie robi niczego bezinteresownie i - wbrew pozorom stwarzania wokół siebie totalnego chaosu - działa do bólu pragmatycznie. Owszem, stara się czasem kreować wizerunek romantycznego szaleńca z naręczem róż, zrozpaczonego samobójcy z BRODĄ ;) (pozdrowienia dla R. i innych Czytelniczek, które doświadczyły Potęgi Brody ;)) bądź też pogubionego w chaosie wątpliwości i błędnych interpretacji lunatyka, którego do niewłaściwego łóżka zawiodło blade światło księżyca, a nie własne skurwysyństwo. Kiedy jednak przeanalizujemy jego zachowania na chłodno (co staje się możliwe dłuuuuuuuuuugo po wyzwoleniu się i detoksie), zaczną się one układać w logiczną całość. 

Logiczne wnioski będą tak przerażające, że nie będzie nam łatwo się z nimi zmierzyć. Zgodnie z nimi okaże się, że początkowe mega zainteresowanie naszymi sprawami było niczym innym, jak zbieraniem informacji do naszej osobistej kartoteki prowadzonej przez psychola. Mechanizm jest bardzo prosty - psychol, niczym sekta, "bombarduje miłością", w wyniku czego Ty się otwierasz, zaczynasz ufać, szukać w nim oparcia, zwierzasz się, przywiązujesz, a potem bardzo trudno Ci z tej iluzji spotkania "bratniej duszy" zrezygnować. Psychol tymczasem po materiał z "kartoteki" sięgnie w chwili, kiedy umęczona jego zdradami i kłamstwami, zrobisz mu w końcu awanturę. Wówczas informacja, którą wydobył od Ciebie zachęcając Cię do podzielenia się z nim największymi sekretami, zostanie wydobyta na światło dzienne i użyta do podkopania Twojej wiary w siebie i wzbudzenia poczucia winy. Jeśli na przykład powiedziałaś kiedyś psycholowi w zaufaniu, że czujesz się gorsza, "inna" bądź  wybrakowana, albo że w dzieciństwie doświadczyłaś jakichś trudności, zostanie Ci to z lubością wypomniane. Nagle okaże się, że to nie psychol jest kłamcą, zdrajcą i agresorem, tylko Ty nieprawidłowo oceniasz rzeczywistość, masz uogólniony uraz do mężczyzn bądź jesteś zwyczajną wariatką. A Ty, nie mając jakiejś mega pewności siebie, zaczynasz podświadomie w to wierzyć. I tkwisz w więzieniu, relatywizując tę sytuację i dzieląc winę na dwoje.

PODSUMUJMY. Na jakie sygnały powinnyśmy zwracać uwagę na początku znajomości i które z nich powinny nas zaalarmować?

:: gwałtowny "wybuch miłości". "Kocham Cię" na pierwszej randce, "umieram z tęsknoty" zaraz po niej, a następnie pierdyliard esemesów na wysokim "C" dziennie. Pięć minut po Waszym rozstaniu już tęskni, godzinę po nim - wariuje, trzy godziny bez Ciebie sprawiają, że wysycha niczym pielgrzym przemierzający bezkres Sahary, a kiedy znowu Cię widzi, płacze ze szczęścia, odzyskuje siły i czuje się, jakby po długiej wędrówce nareszcie odnalazł studnię na pustyni. Wiem, brzmi fajnie i każda-z-nas-chciałaby-kiedyś-coś-takiego-przeżyć. Tyle, że to bullshit. To tylko wata słowna, która nas uwodzi i karmi nasze ego, niestety. A zarazem - cholernie uzależnia. Kiedy raz przyzwyczaisz się do życia na haju, dużo czasu zajmie Ci odnalezienie szczęścia w spokojnej, nie tak ekstremalnej rzeczywistości. 

:: kontrola. Wbrew pozorom następuje szybko, tylko że zaczadzone "miłością", nie dostrzegamy tego. Z początku nie będzie to przecież wrzask: "gdzie byłaś, dziwko?!", tylko delikatne pytanie: "Siedzę sobie w pracy i odliczam minuty do naszego spotkania. Bardzo Cię kocham. A Ty co robisz, Misiaczku?". Motylki, endorfiny, nasza radosna odpowiedź, że też kochamy, tęsknimy i nie możemy się doczekać. Po kilku miodowych miesiącach spędzonych tylko-we-dwoje zapragniemy jednak spotkać się z zaniedbanymi przez ten czas przyjaciółmi. I tu może pojawić się pierwszy zgrzyt. Zdziwienie, pytanie: "Coś się między nami zmieniło, kochanie? Chcesz mnie może zostawić? To by było straszne, ja bym umarł bez Ciebie...". Tłumaczysz, że nie, że kochasz, nie zostawisz, że to tylko spotkanie z przyjaciółką, która też Cię potrzebuje etc. W końcu albo zostajesz w domu, albo jedziesz na spotkanie, na które Twój zakochany misio Cię zawiezie i z którego Cię odbierze. Bo nie chce tracić ani minuty na bycie bez Ciebie. W trakcie wyśle Ci jeszcze kilka/naście smsów o tym, jak bardzo za Tobą tęskni i jak bardzo nie może się doczekać, kiedy znów będzie Cię miał w ramionach. W efekcie targana poczuciem winy i rozdarciem, nie skupisz się należycie na tym, co ma Ci do powiedzenia przyjaciółka, nie będziesz zachowywać się swobodnie, będziesz się starała na bieżąco odpisywać na smsy od ukochanego. Po spotkaniu zostaniesz przez niego szczegółowo wypytana - o czym rozmawiałyście, co ona o nim sądzi (od tego będzie uzależniona opinia Twojego towarzysza życia o niej), czy byli wokół jacyś faceci i czy cię podrywali. 

Kiedy nie daj Boże będziesz chciała spędzić bez swojego misia np. weekend i wyjechać z przyjaciółką za miasto, najpierw będzie Cię zaklinał, że to bardzo zły pomysł, że jest to ogromnie niebezpieczne, że mogą Was napaść złoczyńcy albo może Was zasypać lawina, A ON BY PRZECIEŻ WTEDY UMARŁ, a kiedy cierpliwie będziesz mu tłumaczyć, że na Nizinie Mazowieckiej nie ma lawin, a dziadkowie przyjaciółki, których  chcecie odwiedzić, nie są seryjnymi mordercami, wówczas "umili" Ci wyjazd pierdyliardem telefonów. "Wstałyście już? Co na śniadanko? Tęsknię za Tobą, wariuję, kocham Cię!!!", "Gdzie jesteście? Dlaczego nie odbierasz (kiedy byłaś w kiblu i oddzwaniasz po pięciu minutach), umieram z niepokoju!", "Ja tylko chciałem powiedzieć Ci, jak bardzo cię kocham" (i trwa to godzinę, w czasie której przyjaciółka umiera z nudów, a Tobie stygnie schabowy / ociepla się piwo), "Jesteście w restauracji? Na pewno zaczepiają was jacyś mężczyźni?! Nie no, mam oczywiście do ciebie zaufanie, kochanie, zrozum tylko, że tak bardzo boję się ciebie stracić". I tak dalej, i tak dalej. 

Kiedy wracacie z weekendowego wypadu, a psychol czeka na Ciebie na dworcu z bukietem kwiatów, przeczuwasz już, że był to ostatni wyjazd bez niego. Nie odpoczęłaś, umęczył cię telefonami, masz wyrzuty sumienia wobec przyjaciółki i wyrzuty sumienia wobec niego - że chyba nie kochasz go tak samo, jak on Ciebie, bo przecież nie umierałaś bez niego w czasie tej króciutkiej rozłąki. Na kolejne zerwanie się ze smyczy już się nie odważysz. I o to od początku chodziło. 

:: sprzeczności. Gorąco namawiam do zwracania uwagi na wszelkie sprzeczności występujące w zachowaniu "misiów". Alarm powinien włączyć Ci się, kiedy na przykład kreuje się na biednego, zagubionego, nieśmiałego wrażliwca, a jednocześnie jest w stanie zrobić karczemną awanturę (z pokazem niebywałego chamstwa) w sklepie czy podczas rozmowy z usługodawcą. Psychopata jest do przesady grzeczny na pokaz bądź wobec ludzi stojących od niego wyżej w hierarchii społecznej / takich, od których "coś zależy", wyżywa się za to na słabszych, mniej sprytnych, wrażliwszych, zależnych od niego zawodowo bądź prywatnie, a wkrótce - także (i, niestety, GŁÓWNIE) na Tobie, jako na swojej bezpośredniej podwładnej, osobistej służącej i wyłącznej własności. 

Koniecznie zwracaj także uwagę na to, w jaki sposób psychopata wypowiada się o innych - zwłaszcza o byłych partnerkach. Jeśli wszystkie z nich to toksyczne wariatki lecące na jego kasę, jeśli potrafi do Ciebie mówić "misiaczku / kochanie najsłodsze", a zarazem umie o byłej partnerce wypowiedzieć się z jadem i obrzydzeniem, które Cię przerażają - słuchaj intuicji. Tak, to nie jest przypadek, to SCHEMAT. Bądź pewna, że ona też była "jedynym na świecie jego szczęściem i słoneczkiem". 

Sprzeczność pojawia się czasem także w nagłej zmianie tonu. Przez pół godziny opowiada Ci łamiącym się ze wzruszenia głosem, jak bardzo Cię kocha i jak to nie może bez Ciebie żyć, a za chwilę (jeśli nie osiągnie celu, jeśli mu się postawisz albo wykażesz się konsekwencją w logicznym myśleniu i drążeniu niewygodnego dla niego tematu), będzie umiał wysyczeć Ci coś bardzo nieprzyjemnego niczym żmija, posługując się perfidią i lodowatym tonem. Jeśli zastraszenie także na Ciebie nie zadziała, wówczas ponownie "przełączy tryb" i usłyszysz wypowiedziany rzeczowym tonem postulat: "porozmawiajmy jak dorośli ludzie". Normalny człowiek nie jest w stanie tak nagle "przełączać trybów". Dojście do siebie po awanturze zajmuje mu trochę czasu, nie musi mieć też ochoty na zawołanie zacząć się przytulać po doświadczeniu agresji. Psychol działa inaczej. Jest wyrafinowany w okrucieństwie, a zarazem prosty jak cep w swoich celach. Interesuje go jedynie JEGO ZYSK. Żadne "dobro wspólne", "spotkanie w połowie drogi", a już na pewno nie żadne poświęcenie. Będzie dużo o nim gadał, ale nie będzie go wcielał w życie. Po zeskanowaniu Twojej osobowości, będzie działał w taki sposób, aby osiągać swoje cele. Sprawdził, że najlepiej rezonujesz na poczuciu winy, zafunduje Ci je. Jeśli działają na Ciebie lawiny komplementów - proszę uprzejmie, dostaniesz je (ale tylko wtedy, kiedy psychol czegoś od Ciebie chce - a chce głównie WSZYSTKIEGO). Jeśli wzruszają Cię jego łzy, wkrótce będziesz miała nimi zalaną nie tylko bluzkę, ale i podłogę. 

Niepokojących sygnałów jest o wiele więcej, podstawowy z nich to jednak przejawiana przez niego (i baaaaaaardzo umiejętnie maskowana) chęć przejęcia nad Tobą całkowitej KONTROLI. Rada, jak zdemaskować psychopatę? Powiedz mu "nie" i bądź w tym konsekwentna. Ta umiejętność przyda Cie się zresztą później, kiedy będziesz od niego uciekać.

 
Obraz: "Demon", W. Weiss, Muzeum Narodowe w Krakowie.



poniedziałek, 14 marca 2016

Rok temu o tej porze...

Kiedy przypomnę sobie siebie sprzed roku, to serdecznie współczuję wszystkim ofiarom psychopatów, które dopiero co od nich uciekły / zostały porzucone. Droga do normalności oznacza krew, pot i łzy, ale ZAŚWIADCZAM, że jest możliwa do przejścia i bardzo opłacalna. 

Rok temu bez leków nie byłam w stanie jeść ani spać. Nie byłam w stanie na niczym się skupić, nie miałam żadnych marzeń ani planów, a moje życie polegało na jako - takim markowaniu jakiejkolwiek normalności, żeby wszyscy dali mi święty spokój i żebym mogła nadal sobie wegetować. O tym, że ten stan jest przejściowy, wiedziałam tylko z relacji innych ofiar. Wierzyłam im na słowo, bo sama nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że kiedykolwiek przestanie mnie boleć dosłownie WSZYSTKO. Czułam się kompletnie pusta wewnętrznie, jakby ktoś wyciągnął odkurzaczem wszystkie moje pozytywne myśli, uczucia, doświadczenia, całą jasność i pasję życia, a zarazem totalnie wewnętrznie obolała - jakby każde włókno duszy było posiniaczone. Do psychopaty czułam obrzydzenie i wściekłość, a zarazem nie byłam w stanie nie myśleć o nim non stop - tak bardzo byłam uzależniona. 

Nie mogłam też o nim nie myśleć z przyczyn obiektywnych - śledził mnie i nagabywał, toteż musiałam przewidywać każdy jego ruch, szukać alternatywnych dróg do pracy albo "obstawy" na wyjścia z domu. Myślałam, że autentycznie zwariuję, a na dodatek nie wiedziałam, czy ten facet nie zrobi mi w akcie zemsty krzywdy fizycznej i czy nie jest wariatem. Po uwolnieniu się od niego, czekał mnie jeszcze dłuuuuuugi detoks z jego górami i dołami, powracającymi falami bólu i lęku, a później chyba jeszcze gorszego - zupełnego odrętwienia. Jednocześnie potrzebowałam innych i męczyło mnie ich towarzystwo, a przede wszystkim - czułam się jak rozkładający się trup, który przychodzi na spotkania normalnych, pogodnych ludzi i straszy ich swoim smrodem. Sorry za obrazowe porównanie :) 

Pewnie większość z tych stanów jest Wam doskonale znana i właściwie to nie na nich chciałam się w tej notce skupić, ale na tym, że WYJŚCIE JEST MOŻLIWE. Wymaga ono żelaznej konsekwencji, ogromnej cierpliwości i dyscypliny w stosowaniu się do wskazówek lekarza - którym jest w tej sytuacji nasz zdrowy rozsądek. Jak piszą wszystkie doświadczone ofiary - warunkiem rozpoczęcia procesu zdrowienia, jest całkowite zerwanie kontaktu z oprawcą (w przypadku posiadania wspólnych dzieci - ograniczenie go do niezbędnego, technicznego minimum bądź poproszenie o pośrednictwo osób trzecich), a następnie - terapia i to intensywna. Niekoniecznie w sensie czysto medycznym, choć i taką polecam.

Najskuteczniejszą formą pracy nad sobą jest dzielenie się doświadczeniami z innymi zdrowiejącymi uzależnionymi i zdobywanie w ten sposób wiedzy o sobie. To działa analogicznie, jak w przypadku grup AA bądź innych miejsc spotkań dla osób uzależnionych. Wymiana doświadczeń pomaga zrozumieć mechanizmy, jakie zaszły w naszej psychice i daje nadzieję na powrót do zdrowia. Nic jednak nie stanie się automatycznie, samo gadanie nie załatwi sprawy ;) Najważniejsza jest zmiana myślenia, wprowadzenie koniecznej dyscypliny w zastępowaniu szkodliwych nawyków - nowymi, zdrowymi. Nie jest łatwo powstrzymać lawinę myśli pt. "jestem do niczego", ale MOŻNA to zrobić. W ten sposób unikamy pojawiania się silnych, destrukcyjnych emocji idących w ślad za destrukcyjnymi myślami. To praca na długie miesiące, a nawet lata, ale to jedyna droga do wyjścia na prostą i odzyskania autonomii. Będziemy przy okazji tej nauki potykać się, wpadać w skrajności, cofać się o parę kroków itd. To normalne, nie przejmujmy się tym. Ważny jest kierunek, który wybrałyśmy, a nie prędkość, z jaką się poruszamy. A więc - wybierzmy ŻYCIE.


sobota, 5 marca 2016

"Kocham go i nienawidzę"

Co to takiego? Sprzeczne, skrajne emocje, standard w każdym toksycznym związku i podstawa jego trwania. Emocje są niezbędne w każdej relacji, w związku z psychopatą odgrywają jednak szczególną rolę. Mechanizm psychopatycznego uwiedzenia polega w skrócie na "złamaniu kodu dostępu" do nich. Nie jest to wbrew pozorom trudne, ponieważ każdy kochający i szczery człowiek otwiera się przed drugą osobą, pokazuje swoje słabości, ufa jej i zwierza się w poczuciu ulgi bycia nareszcie wysłuchiwanym, rozumianym, kochanym i akceptowanym ze wszystkimi wadami, potknięciami i ułomnościami. 

Kiedy dowiemy się, że te niezmierzone pokłady serdeczności i cierpliwości były jedynie INWESTYCJĄ, której celem stało się zeskanowanie naszej osobowości, czujemy się strasznie. To gwałt na duszy, intelekcie i uczuciach. To dlatego między innymi proces dochodzenia do siebie po związku z psychopatą różni się znacznie od wychodzenia ze "zwykłego, nieudanego związku". Tutaj rany są o wiele głębsze, dotyczą nie tylko konkretnej relacji, ale przede wszystkim utraty wiary w ludzi, w miłość, w wartości, w siebie i własny osąd rzeczywistości. Kiedy wyłapywane przez intuicję sygnały ostrzegawcze zaczynają układać się w przerażającą całość lub wtedy, kiedy nasz "towarzysz życia" ujawni swoją prawdziwą, podłą twarz, ból jest tak ogromny, że wydaje się nie do zniesienia. To dlatego tak długo zaprzeczamy rzeczywistości, szukamy tłumaczeń o "ciężkim dniu" czy "trudnym dzieciństwie" albo bierzemy winę na siebie. 

Psychopata chętnie z tej naszej dezorientacji skorzysta. Odegra parę łzawych scenek, przeprosi, "zrozumie", zapewni o miłości, rzuci parę słownych ochłapów, żeby podtrzymać naszą iluzję i zaangażowanie. To naturalne, że chcemy się na to wciąż i wciąż nabierać, że chcemy widzieć dobro nawet tam, gdzie go nie ma, że ulegamy dezorientacji i żywimy sprzeczne uczucia. Miotamy się, nie wiemy, co myśleć - a na tym niestety bazuje nasz oprawca. Dopóki nie zaczniemy wyciągać wniosków z FAKTÓW, a nie z jego SŁÓW i własnych UCZUĆ, będziemy biegać w wyniszczającym kołowrotku. Dlaczego raz go "kochamy", a raz nienawidzimy? Ano dlatego:


Potrzebujemy uczuć i jest to zupełnie normalne. Nie znajdziemy jednak z związku z psychopatą. Tam otrzymamy jedynie ich perfekcyjnie sporządzone falsyfikaty. Na dodatek uzależniające i trujące. Wiem, jak bardzo jest to trudne, jak bardzo bolesne i jak wiele wymaga siły, ale JEDYNĄ drogą do PRAWDZIWEJ wolności, godności, spokoju ducha i szacunku dla siebie jest zmierzenie się z prawdą. Ona na początku bardzo boli, to fakt. Ale razem z nią przychodzi pocieszenie - tyle że już nie od psychopaty, ale od innych ludzi - tych, od których nas psychopata odciął bądź dla których nie było w naszym życiu miejsca w wyniku trwania w chorym związku. Z czasem przychodzi też pocieszenie od... siebie samej, od swojego prawdziwego "ja", ukrytego gdzieś w piwnicy, pobitego, zagłodzonego i zrozpaczonego. Ono wymaga długiej rekonwalescencji, ale po niej zaczyna jaśnieć coraz piękniejszym blaskiem. Dochodzenie do siebie wymaga przedarcia się przez gąszcz emocji. Nie da się dojść do zdrowia unikając ich. Trzeba żelaznej konsekwencji, żeby wytrzymać ich napór i żeby je okiełznać. Kiedy jednak to się uda, odzyskujemy władzę nad sobą. I wtedy to my kierujemy nasz "zaprzęg" tam, gdzie będzie nam pięknie i dobrze, zamiast rozbijać się o kolejne mury albo tonąć po uszy w lodowatym bagnie. 

Jakie emocje czekają nas w procesie wychodzenia z toksycznego związku?

Pierwszy etap to ROZPACZ. Zero siły na cokolwiek, chcemy przestać istnieć, staramy się jakoś wegetować z dnia na dzień, ale nic nam się nie chce, jesteśmy jednym wielkim bólem. Jeśli ten stan się przedłuża i jeśli pojawia się uporczywa bezsenność i jadłowstręt - namawiam do wizyty u psychiatry i zdiagnozowanie zaburzenia (możemy cierpieć na depresję lub / i zespół stresu pourazowego). Rozpacz sama nie minie, musimy w pewnym momencie wypowiedzieć jej wojnę. Żeby wyjść na prostą, musimy ZROZUMIEĆ, co się stało - czytajmy jak najwięcej o zjawisku psychopatii, szukajmy wsparcia innych ofiar, przyjaciół, życzliwej i wspierającej rodziny, grup terapeutycznych etc. Ważne jest również, aby nie oskarżać się o przeżywane emocje - nawet jeśli czujemy gigantyczną wściekłość i żądzę mordu. Emocje nie mają wartości moralnej, to są INFORMACJE. Ciężar moralny mają dopiero podjęte pod wpływem emocji DECYZJE i wynikające z nich CZYNY.

Kiedy zrozumiemy, że padłyśmy ofiarą wielkiego oszustwa, że zostałyśmy cynicznie wykorzystane, pojawia się ZŁOŚĆ. Bywa ona tak silna, że wydaje się wszechogarniająca, wręcz rozsadzająca nas od środka. Boimy się siebie w takim stanie, nierzadko nie akceptujemy go. Ważne jednak, żeby tę złość przeżyć, nie wypierać jej ani nie tłumić. Nie musimy jej wyrażać agresją, to nic nie da. Lepiej rozładować ją sportem (choć nie widzę nic złego w rzucaniu talerzami (albo mięsem), jeśli nikomu nie zrobimy przy okazji krzywdy). Złość jest NORMALNĄ reakcją na zło. To informacja, z której powinnyśmy zrobić użytek. Pojawienie się złości świadczy o odzyskiwaniu kontaktu ze sobą. Daje też siłę konieczną do wprowadzenia zmian. Uwaga jednak na uzależnienie od złości. To stan dający energię, chroniący przed rozpaczą, ale jeśli trwa on za długo, prowadzi do dalszej destrukcji, zamiast do zdrowienia. Dlatego namawiam do wprowadzenia koniecznych zmian "na wkurwie", ale odradzam pielęgnowanie go w nieskończoność, to niszczy nas same, a nie obiekt naszej wściekłości.

Rezygnacja ze złości prowadzi do SMUTKU. To też jest zupełnie naturalny objaw, nie ma sensu przed nim uciekać albo zaprzeczać mu. Jak mamy się czuć, kiedy "miłość" okazuje się nie tylko fikcją, ale i cyniczną grą obliczoną na skorzystanie z naszych zasobów uczuć, dobrej woli, serdeczności i ciepła? Musimy czuć się strasznie i nie ma co zaklinać rzeczywistości. Trzeba ten smutek przeżyć, nie ulegać presji bycia zawsze na "tip top", uśmiechania się za wszelką cenę nawet wtedy, kiedy jest nam bardzo źle. To nie jest normalne, to fałsz. Kiedy jest nam bardzo źle, powiedzmy o tym - oczywiście jedynie ludziom życzliwych, a może na pewnym etapie, kiedy boimy się własnego cienia - jedynie anonimowym. A może "tylko", a raczej "aż" - sobie. Powiedzmy to, napiszmy, przeżyjmy, nie udawajmy. Udawanie uczuć zostawmy psychopatom. Nie chodzi o to, żeby wiecznie trwać w smutku, ale żeby nie odciąć się od własnych emocji i ich nie "zamrozić".

Skoro już mowa o "zamrożeniu", to jest to coś, co po ucieczce z toksycznej relacji występuje dość często. Zjawisko nazywa się mechanizmem DYSOCJACJI i polega na "odcięciu" od własnych emocji, a nawet własnego "ja". To mechanizm obronny naszej psychiki, która w ten sposób usiłuje poradzić sobie z nadmiarem bólu. Na pewnym etapie takie odcięcie bywa konieczne - kiedy uciekamy od agresora, nie możemy sobie pozwolić na przeżywanie rozpaczy czy wściekłości. Musimy działać jak precyzyjny komputer, ponieważ po drugiej stronie mamy do czynienia z perfekcyjnie zaprogramowaną "maszyną do zabijania" (jeśli nie ciała, to na pewno duszy). W walce na śmierć i życie nie ma czasu na przeżywanie bólu. Przychodzi on dopiero wtedy, kiedy odzyskamy względny spokój. 

Skoro mowa o walce, nie sposób nie wspomnieć o LĘKU. To kolejna emocja nierozerwalnie związana z toksyczną relacją. Strach bywa tak silny, iż nierzadko uniemożliwia codzienne funkcjonowanie. Jeśli mamy do czynienia z agresorem, konieczne jest podjęcie działań na zewnątrz - zawiadomienie rodziny, policji, prawnika, przyjaciół. Im dłużej tkwimy w izolacji, tym mocniej agresora trzyma nas w garści. Nie dajmy się uwikłać w fałszywą "lojalność" wobec oprawcy bądź fałszywy wstyd i hołdowanie przekonaniu o tym, że kiedy źle się dzieje w związku, odpowiedzialność ponoszą obie strony. Kiedy pojawia się przemoc, odpowiedzialność ponosi tylko jedna strona - agresor. Dręczenie psychiczne to także przemoc, podobnie jak stalking (artykuł 190a Kodeksu Karnego). 

Tyle o trudnych emocjach, pamiętajmy jednak, że nawet jeśli jesteśmy w czarnej d..., to w pewnym momencie pośród tego całego syfu, pojawi się gdzieś jakiś promyk RADOŚCI. Choćby z miłego gestu życzliwej osoby, ciekawej rozmowy, pięknego widoku (gorrrrrąco polecam góry, nic tak nie oczyszcza duszy z wszelkiego syfu), pięknej muzyki, fajnego ciucha albo nawet... ze zrobienia prania (w ostrym stanie depresji to może być wyzwanie na miarę zdobycia Mount Everest). Radość to potężna broń przeciwko złu, także pielęgnujmy ją troskliwie, kiedy zacznie się pojawiać. I nie martwmy się tym, że bolesne emocje będą początkowo przeważać i powracać falami wtedy, kiedy myślimy, że mamy już to wszystko za sobą. To normalne zjawisko. Jeśli zachowamy konsekwencję, z czasem będzie słabło, a radości i spokoju będzie coraz więcej. Dajmy sobie dużo czasu, bądźmy dla siebie łagodne i cierpliwe. Przeżywamy żałobę. Nie wszystko przyjdzie od razu. Naszym zadaniem jest tylko i aż - trzymanie kursu na Słońce. Poniżej fota uczennicy SP im. Mariusza Zaruskiego w Warszawie - taką dziewczyną jest każda z nas, nie pozwólmy jej więcej nikomu skrzywdzić.