niedziela, 15 maja 2016

Zmień swoje życie albo chociaż kolor ścian ;)

Związek z psycholem pozostawia w nas jak gdyby "ogniska zapalne". To są liczne rany zadane słowem, spojrzeniem, milczeniem, czasem niestety także pięścią. Objawy stanu chorobowego to strach, poczucie beznadziei, rozpacz, autodestrukcja, ale też... tęsknota. Za czym? Za spokojem, normalnością, za dobrocią i miłością, ale też za własnymi wyobrażeniami na temat siebie, związków w ogóle oraz tej konkretnej relacji. Powtarzam uparcie, bo sprawdziłam to na własnej skórze i wiem, że to prawda - to NIE JEST MIŁOŚĆ, ALE UZALEŻNIENIE. Jego objawy znikają powoli. Jeśli chce się żyć, trzeba zachować cierpliwość. TO MINIE. Ale głód bywa dotkliwy. 

Najgorsze rozwiązanie? Pielęgnowanie ognisk zapalnych. Odmowa leczenia, rozdrapywanie ran i kurczowe obwiązywanie ich kolejnymi warstwami bandaży, bez dostępu światła, wody i powietrza. Nazywanie stałego stanu podgorączkowego czymś naturalnym, przywiązanie do dyskomfortu, bólu i strachu. Można się od takich rzeczy uzależnić? Jak najbardziej. "Choroba" to także pozorne profity, na ogół związane z ucieczką przed odpowiedzialnością. Jeśli definiujemy same siebie poprzez związek, były związek lub brak związku i temu poświęcamy najwięcej energii w naszym życiu, a nie przynosi nam to szczęścia, warto poszukać głębszej przyczyny. Może uciekamy przed uświadomieniem sobie, że wybrałyśmy nie takie studia, nie ten zawód, nie to miasto, nie ten system wartości, że ciągle żyjemy cudzym życiem, nie odkryłyśmy własnych talentów, że tak bardzo boimy się życia, że kurczowo przywiązujemy się - choćby mentalnie - do "znanego zła"? 

Dziś namawiam do ZMIAN. Uważam wręcz, że nie da się wyjść z uzależnienia - a toksyczny związek z całą pewnością nim jest - bez porządnego remanentu w swoim życiu. Jest on zresztą na ogół wymuszany okolicznościami zewnętrznymi - pojawienie się w polu rażenia bomby atomowej zawsze niesie pewne określone konsekwencje ;) To, co wydaje nam się dodatkową traumą (w moim przypadku była to utrata zdrowia i pracy), paradoksalnie może nam ułatwić zdrowienie. Proces ten jest tym szybszy, im więcej zmian wprowadzimy do naszego życia. Wszystko to, co stare, jest niestety w jakiś sposób "skażone" relacją z psycholem (ale spokojnie, to także minie), toteż aby odbić się od dna, trzeba sobie zbudować - choćby małą - wysepkę Czegoś Zupełnie Nowego. 

Początkowy etap depresji polega głównie na życiu z dnia na dzień i dotrwaniu do kolejnego świtu, a potem kolejnego zmierzchu, ale po paru miesiącach konsekwentnego dbania  podstawowe potrzeby (spokój, sen, jedzenie, bliskość życzliwych ludzi), przychodzi czas, kiedy - mimo lęku, nie raz ogromnego - zaczynamy podejmować wyzwania. Jest to bardzo ważne, bo wychodzimy w ten sposób z okropnego stanu zgnojenia i upokorzenia, w jaki wpędził nas związek z psycholem. To naturalne, że po traumie, nie jest łatwo zmusić się do kolejnego wysiłku, przełamania słabości i podjęcia ryzyka. Choćby jednak miało się nie udać, i tak warto to zrobić - wprowadzamy w ten sposób nasze myślenie na inne tory -  z roli BIERNEJ ofiary do roli dorosłego, AKTYWNEGO człowieka. 

Bywa, że związek z psycholem funduje nam konieczność podejmowania tak ekstremalnych decyzji, że dowiadujemy się o sobie, iż potrafimy poradzić sobie naprawdę niemal w każdych okolicznościach. Po złożeniu zeznań na policji, złożenie zeznania podatkowego, staje się nagle dziecinnie proste ;) Możemy pójść za ciosem i założyć firmę, spełniając swoje od dawna odkładane na później marzenia, ale możemy też założyć bloga ;) albo po prostu... czerwoną sukienkę ;)

Stan "a cooooooooo mi zależy" miewa też swoje dobre strony. Wychodzimy z utartych schematów i przekonujemy się, że delikatna kobieta potrafi pokonać anakondę w dorzeczu Amazonki, a przy okazji ugotować trzydaniowy obiad dla siebie i dzieci. Zmiany mają jeszcze jeden walor - siłą rzeczy jesteśmy zmuszone zbudować przy okazji wprowadzania ich w życie, nowy świat. To nas stresuje, jak wszystko to, czego jeszcze nie znamy. Ale zarazem musimy się w te zmiany ZAANGAŻOWAĆ - naszym umysłem, sercem, emocjami. To jest dobre, ponieważ odrywa nas od rozmyślań nad zeschłym trupem, nad którym krążą nasze myśli i emocje. Wiemy jednocześnie, że trupa tknąć nie możemy, bo nam zaszkodzi, więc głodzimy się i frustrujemy. Nie ma sensu, strata czasu. Proszę uprzejmie o porzucenie truchła i zaangażowanie myśli w konstruktywne wyzwania. UWAGA - nasz umysł działa tak, iż ma tendencję do ciągłych powrotów do wydarzeń, z którymi wiążą się najsilniejsze emocje. Stąd też - mimo iż naprawdę tego już absolutnie nie chcemy - ciągłe flashbacki związane z psycholem. 

Dużym ułatwieniem wyjścia z tego błędnego koła jest zaangażowanie się w coś, co także nas mocno pochłonie emocjonalnie. Trochę na zasadzie "klina", ale już zdrowego. Nie mamy na to rzecz jasna kompletnie siły w pierwszych miesiącach po zerwaniu. Dajmy sobie czas na lizanie ran i rozpacz, ale gdy tylko poczujemy choć cień ochoty na podjęcie wyzwania (choćby wiązało się to z olbrzymim strachem), zróbmy to. Strach jest tutaj pomocny, ponieważ angażuje nas jako silna emocja, odrywając nas od starych emocji życia z psycholem. Jeśli podejmujemy zdrowe ryzyko, a nie porywamy się na "mission impossible" robienia z diabła anioła, mamy do czynienia ze strachem, który możemy pokonać, dzięki czemu staniemy się silniejsze. Pozbywamy się przy okazji dojmującego poczucia porażki. Zaczynamy żyć w świecie nowych zadań, nowych doznań i nowych problemów, NASZYCH problemów, a nie tych, w które zostałyśmy "ubrane" przez zwyrola. Nowe życie sprawia, że łatwiej nam przestać żyć urazą i roztrząsać przeszłość. Nie żal nam już tak bardzo naszego "utraconego świata" i nie próbujemy go za wszelką cenę reanimować, ponownie się frustrując i tracąc siły. Dzięki temu "ogniska zapalne" w naszym organizmie stopniowo się wygaszają i przestają go zatruwać.

Jest jeszcze jedna ważna rzecz - feedback. Naprawdę trudno jest spotkać gorzej nam życzącą kreaturę niż psychopata. Większość ludzi życzy nam zdecydowanie lepiej. Nowe wyzwania sprawią, że tego doświadczymy. Zobaczymy na nowo, że ktoś docenia naszą pracę, lubi nasze towarzystwo, uważa, że mamy określone talenty i zalety i dopinguje do ich rozwoju. Oczywiście, będzie też ból, będzie lęk, rozczarowanie, niepewność - ale już nigdy na taką skalę, jak w bliskiej relacji ze zwyrodnialcem. 

Nowe życie zacznie nas stopniowo wciągać. Pojawią się w nim nowi ludzie, nowe lektury, nowe ścieżki myślowe, nowe pejzaże i nowe zadania. To naprawdę JEST możliwe. I kiedy to się stanie naszym udziałem, nasz niegdysiejszy patologiczny związek stanie się czymś, co należy już do innej epoki, co zdarzyło się w innym wymiarze, do czego nie mamy najmniejszej ochoty wracać i co nas już nie dotyczy. Ale uwaga - warunek jest jeden: raz na zawsze porzucamy typowe dla osób uzależnionych życie w mechanizmie iluzji i zaprzeczeń. Żadne drogi na skróty, wybawiciele na białych koniach, "zmienianie" kogoś naszą "miłością" albo bezradne czekanie, aż Coś Się Wydarzy. Żeby się wydarzyło, trzeba osiodłać własnego konia i ruszyć na nim w świat. I spotkać być może kogoś, kto dorówna nam w galopie albo zapragnie towarzyszyć w spokojnej przejażdżce. Z tej perspektywy - i tylko ta jest perspektywą właściwą - dostrzeżemy, że nasz niegdysiejszy "książę" przyjechał do nas nie na białym rumaku, ale na czarnym wieprzu. Zrobi nam się trochę głupio, że kiedyś uznałyśmy kwik za szlachetne rżenie, ale cóż - można się pomylić. Wzruszymy ramionami, ściągniemy lejce i pognamy w dal na kwieciste łąki, ku nowym przygodom.



niedziela, 8 maja 2016

Kwitnące magnolie vs. mrożona ryba

Pierwszy okres po ucieczce był dla mnie Czasem Mrożonej Ryby. Mrożona ryba jest zimna, twarda i można nią zabić. Chyba nie da się zwiać inaczej, niż w tym stanie skupienia, konsystencja karpia w galarecie nie daje takiej możliwości. Jakiś czas nawet nam z tym dobrze. Po okresie bycia kłębkiem rozedrganych zakończeń nerwowych, dowartościowujemy się trochę "twardością" tej mrożonej ryby. Stan zamrożenia czyni nas jednocześnie w miarę odpornymi na serenady bądź groźby psychola. 

Tyle że coś za coś. Do ryby można się przyzwyczaić. A to już nie jest dobre. Jeśli w odpowiednim momencie nie rozpoczniemy procesu "odmrażania", grozi nam powrót do psychonałogu - "żeby wreszcie coś poczuć, cokolwiek". Boimy się jednak "odmrozić", bo obawiamy się, że dopuszczenie do głosu wszystkich uczuć i emocji nas kompletnie rozwali. Jak zatem przeprowadzić operację odmrażania? Wydaje mi się, że należy postępować podobnie, jak w przypadku prawdziwych odmrożeń - działać STOPNIOWO. Najpierw chłodna woda, później coraz cieplejsza, sporo czasu i cierpliwości. W praktyce zatem - żadne rzucanie się w nowe związki, ale raczej dopuszczanie do siebie emocji najpierw w samotności, a później w zaufanym otoczeniu życzliwych i sprawdzonych ludzi. 

Nie mam tu na myśli początkowego "wygadania się" polegającego z grubsza na długich tyradach rozpoczynających się od słów: "A ten skurwiel...". To jest oczywiście potrzebne, ale to tylko pierwszy etap. Na ogół działamy wówczas pod wpływem złości, rozpaczy i rozgoryczenia. Etap Mrożonej Ryby przychodzi później - jako odrętwienie przeplatane co jakiś czas wybuchami złości i / lub rozpaczy. W pierwszym etapie "wygadywania się" do ładu ze sobą dochodzi nasza głowa. W etapie "odmrażania" - serce. I tu pojawia się problem, bo po traumie związanej z psycholem usilnie bronimy się przed spontanicznym przeżywaniem emocji. Wiemy, że spontan zaprowadził nas prosto do piekła, więc teraz kontrolujemy każdy swój krok, uczucie i myśl. To się dzieje instynktownie, działamy jak ktoś, kto już raz został rozerwany na strzępy po wyjściu z domu i położeniu się pod wiosennym słońcem pośród kwiecia i teraz nie rusza się za próg bez pełnego umundurowania saperskiego, choćby na dworze było 30 stopni i choćby kask izolował go skutecznie od uroczego śpiewu ptaków. Jest to problem? Jest. Saperowi odechciewa się po pewnym czasie żyć, bo przecież nie żyje, ale wegetuje. I co mu grozi? Szaleństwo zrzucenia pancerza i wbiegnięcia nago na pole minowe z gromkim okrzykiem: "a chuuuuuuuuuuuuuuuu..... tam!". 

Tego chcemy uniknąć. Nie chcemy wybuchnąć, chcemy rozkwitnąć. Co więc powinna zrobić Mrożona Ryba? Przestrzegając nadal zasad "zero kontaktu - dbam o siebie, jem, śpię, wypoczywam i sprawiam sobie przyjemności", może zaczął odmrażać się w zaciszu własnego domu albo gdziekolwiek czuje się ona bezpiecznie. Mój proces odmrażania się rozpoczął się od... zderzenia z górą lodową ;) Obejrzałam mianowicie "Titanica". Po raz drugi w życiu, pierwszy raz oglądałam ten film z 15 lat temu, obśmiewając patos i kicz. Teraz było inaczej :) Nie pamiętam, kiedy zaczęłam ryczeć, ale trwało to dobre dwie godziny i towarzyszyły temu myśli: "On ją tak kooooochaaaaa!!! :((((((" / "Ale to pięęęęękneeeeee!!!! :((((((" / "Ja też chcę przeżyć taką miłość!!!! :((((((("...i tak dalej, i tak dalej. Następnego dnia obudziłam się ze zmienionymi od płaczu rysami twarzy. Musiałam wziąć też proszki przeciw bólowi głowy. Można? Można :) 

Jakkolwiek nie byłoby to zabawne, ja się z tego płaczu bardzo ucieszyłam. To był może prymitywny, ale jednak kontakt z samą sobą. Stan wyparcia wszystkich uczuć (objaw zespołu stresu pourazowego) jest po traumatycznych przeżyciach normalny, ale zarazem bardzo nieprzyjemny. I tak to, zderzając się z górą lodową, wpadłam na trop. Zaczęłam leczyć / odkrywać na nowo uczucia poprzez filmy. Ucieszyła mnie zwłaszcza komedia pt. "Sypiając z innymi", bo oglądając ją, byłam w stanie wczuć się w główną bohaterkę, przeżyć jej emocje i poczuć, że chciałabym zbudować taki związek, jak ona. Może niekoniecznie powielając ten sam model postępowania, ale zachowując rodzaj relacji.

Ryba powoli topnieje, zamieniając się niestety w... GALARETĘ. Ten stan znam akurat aż za dobrze i towarzyszył mi on jeszcze zanim miałam nieszczęście związać się z psycholem. Stan galarety / jajka bez skorupki / jeża bez kolców czy jak inaczej można określić nadwrażliwość to mój chleb powszedni od lat. I w sumie nawet ucieszyłam się, kiedy Mrożona Ryba łypnęła na mnie zimno, powiedziała: "to ja spływam", a do moich drzwi zapukała Rozedrgana Galareta szepcząc: "wpuść mnie, ja się tak strasznie trzęsę". Good old friend. Nie przepadam za nią, to przed nią uciekłam chyba w Ramiona Pytona, ale mimo wszystko jej wizyta upewniła mnie w tym, że odzyskuję dawną siebie. Co oznacza zmierzenie się z Tym Całym Pasztetem.

Bardzo spożywcza notka mi wychodzi, sorry za ten bigos ;) No więc tak. Odmrażamy się i mamy pasztet. Wracamy do wszystkiego, przed czym związek z psycholem stanowił izolację. Toksyczna relacja posiada jedną podstawową cechę - INTENSYWNOŚĆ. Łatwo można pomylić ją z miłością. Cierpimy EKSTREMALNIE, tęsknimy EKSTREMALNIE, rzucamy talerzami, uciekamy obłąkane w noc, a za nami ciągną się porwane koronki. Potem przeprosiny, deszcze kwiatów, łzy, ramiona, kabriolet, wyprawa na podbój świata zakończona podbiciem oka. Iluzja i kicz? Iluzja i kicz. Co z tego mamy? W ostatecznym rachunku tylko spaloną wioskę i 100 tysięcy dodatkowych siwych włosów. Dlaczego tak za tym gonimy? Chcemy poczuć się piękne, pożądane do szaleństwa, ubóstwiane i wyjątkowe. Przed czym uciekamy? Przed wypełnianiem PIT-a i tłuczeniem kotleta ;)

Ludzkie. I naturalne. Nie samym kotletem żyje bowiem człowiek. Cała filozofia teraz w tym, żeby odkryć, co tak naprawdę nam w życiu smakuje. Co daje nam radość, a nas nie niszczy, co sprawia, że czujemy się spełnione, co nam przynosi satysfakcję. Stan po zakończeniu toksycznego związku nie różni się chyba niczym od stanu po zaprzestaniu picia przez alkoholika. Objawy te same - głód, telep, nic, k..., nie smakuje. I w kółko myśli się o wódzie. 

Jednym z najbardziej ekscytujących aspektów wychodzenia z nałogu jest to, że okazuje się, że jesteś zupełnie innym człowiekiem, niż myślałeś. Nie wiesz właściwie, kim do końca, i to rodzi frustrację. Ale jakieś przebłyski są. (...) Kiedy pijesz, zazwyczaj nie masz okazji zastanawiać się, co lubisz, bo lubisz, owszem, różne rzeczy, pójść na koncert i na imprezę, ale chodzi przede wszystkim o to, że lubisz, jak jest alkohol i jak możesz go pić z innymi czy nawet sam. Owszem, lubisz pojechać do Kazimierza na festiwal filmowy i lubisz spotkać się z kolegami, żeby pograć w Fifę, ale bardzo nie lubisz, jeśli się okazuje, że nie możesz przy tym pić. Jak nie możesz pić, to może przynajmniej zajarasz. W ten sposób powoli oddalasz się od prawdy na temat tego, co rzeczywiście lubisz. Co naprawdę sprawia ci przyjemność, i to taką, że nie musisz mieć nic więcej, nie musisz zmieniać świadomości. W Kazimierzu w pewnym momencie więcej czasu spędzasz, pijąc piwo na stateczku nad Wisłą, niż oglądając filmy. I nie wiesz, czy to dlatego, że piwo, czy może przypadkiem wcale nie lubisz tych filmów.

To fragment książki Małgorzaty Halber pt. "Najgorszy człowiek na świecie". Polecam lekturę! Opowiada wprawdzie o wychodzeniu z alkoholizmu, a nie z toksycznego związku, ale w wielu aspektach mechanizmy są identyczne. Tak naprawdę w obu przypadkach mamy do czynienia z walką ze śmiertelnym wrogiem.

A zatem - bez odpowiedzi na pytanie, co my tak naprawdę lubimy, czego chcemy, co nas cieszy, będzie nam trudno zerwać z przeszłością, Iluzja będzie nas nadal pociągała. Odpowiedzi na te pytania przychodzą na ogół w ciszy. Ja póki co wiem, że lubię pisać, chodzić po górach, opalać się na pomoście, śmiać się z absurdalnych żartów, czytać literaturę romantyczną oraz śpiewać na cały głos piosenki Anny Jantar pływając kajakiem ;) I... lubię przebywać sama. Chodzić na długie spacery nad morzem, słuchać muzyki i myśleć. Związek z psycholem sprawił, że nabrałam obrzydzenia do iluzji. Nie mam ochoty na grę pozorów, na "small talks", na snobizm i na udawanie kogoś, kim nie jestem po to, żeby "pokochał" mnie ktoś, w czyim wizerunku się "zakochałam". Mam serdecznie w dupie rozmaite porady w stylu: "dziesięć tricków, jak zdobyć "SERCE" mężczyzny". To się wzajemnie wyklucza - jeśli "tricków", to nie "serce". Serce to prawda, tricki to gówno. 

No i cóż, albo będzie wielka miłość, braterstwo dusz i szał ciał, albo nic. I przestało mnie to przerażać, bo dotarło do mnie, że nigdy nie będę szczęśliwa z kimś, przy kim nie mogę być sobą. Pozdrawiam wszystkich ciepło i przepraszam, że rzadko teraz piszę i że nie odpowiedziałam jeszcze na wszystkie listy wysłane mailem - wszystkie czytam, ale intensywność zawartych w nich emocji jest tak duża, że czasem trudno mi zebrać myśli i odpisać. Trzymajmy się dzielnie, prosto i nie pozwólmy czarnym chmurom odebrać nam kolejnej wiosny :)