sobota, 11 czerwca 2016

TO NIE TWOJA WINA!

Poruszyłyście w swoich wypowiedziach kilka ważnych wątków, kluczowych w procesie uwalniania się od psychola. Dotyczą one przede wszystkim sfery poczucia własnej wartości, autonomicznej tożsamości, ale też kwestii złudzeń i tzw. "wtórnej wiktymizacji". Ale po kolei.

1. "Czy to moja wina / Czy mogłam jakoś temu zapobiec / Dlaczego właśnie ja?!". Nie Twoja, nie mogłaś, dlatego, że na świecie istnieje niestety zło, złodzieje ludzkich serc i pożeracze dusz. Poczucie winy to ważny temat. Każda z Was przekonała się o tym zapewne po wielokroć w trakcie związku z psycholem. Na niczym nie umieją tak grać, jak właśnie na tym wrażliwym instrumencie. A że robią to po chamsku, cynicznie, wielokrotnie przeciągając strunę - instrument się rozstraja i później rezonuje już bez przerwy, wyłapując najlżejsze bodźce. To dlatego po zakończeniu związku z psycholem jesteśmy na ogół Jednym Wielkim Poczuciem Winy i Porażki. No i nic dziwnego, skoro w kółko słyszymy o tym, że krzywdzimy najbliższą i najbardziej nas kochającą osobę, bądź że jesteśmy nienormalne i nikt o zdrowych zmysłach nas nie pokocha. 

Prawda wygląda jednak odwrotnie i im szybciej dotrze do nas, że padłyśmy ofiarą wyrafinowanej przemocy psychicznej i zostałyśmy brutalnie wykorzystane, tym krótsza będzie nasza droga do zdrowia. Uważam, że nieodzowne jest w tym procesie dzielenie się swoim doświadczeniem z osobami, które przeżyły to samo. Nikt inny nie będzie w stanie w pełni tego zrozumieć, toteż w początkowym etapie, choć oczywiście niezbędne jest wsparcie bliskich, kochających osób i ich opieka, konieczne jest również dzielenie się swoimi przeżyciami z innymi ofiarami psychopatów. Inna ofiara nigdy nie zada pytania: "ale dlaczego nie odeszłaś wcześniej?" / "a kto ci kazał się z nim wiązać?", nie powie: "weź już daj spokój, trzeba żyć dalej" ani nie uzna, że "wina zawsze leży po obu stronach". Inne ofiary to nie tylko wsparcie i zrozumienie, ale także i lustro. Kiedy przekonamy się, że te fajne, inteligentne, ciepłe i wrażliwe kobiety z poczuciem humoru także padły ofiarą gadów w ludzkiej skórze i zobaczymy, że wszystkie jak jeden mąż mówią o zaniżonym poczuciu własnej wartości, szukają winy w sobie albo uważają się za mniej atrakcyjne od całej reszty świata, przekonamy się, że wszystkie cierpimy na tę samą chorobę, mamy te same objawy, ale możemy również zastosować te same środki lecznicze. Łatwiej pogodzimy się same ze sobą, kiedy zobaczymy, że choroba ta dotknęła tak wielu z nas.

2. Warunkiem zdrowienia jest LECZENIE. I tutaj, podobnie, jak w przypadku Anonimowych Alkoholików i innych uzależnionych, kluczowy jest Krok 1., czyli uznanie własnej bezsilności. Oznacza to przyznanie się do tkwienia w nałogu. Czyli - odrzucenie błędnego koła myślenia: "a co ja bym mogła jeszcze zrobić, żeby on się zmienił" / "a dlaczego on jest taki straszny?" / "dlaczego nie możemy być razem szczęśliwi?" itd. To jak z wódką. Też nie możecie być razem szczęśliwi. Dla wielu ludzi to przykre i nie do zaakceptowania, toteż wielu z nich niestety umiera nie rozstawszy się z nałogiem. My nie musimy do kich należeć. Odstawiamy wódę. Raz na zawsze. Nie ma tłumaczenia: "ale może jeszcze tylko jeden pożegnalny kieliszek?", (= jedno pożegnalne spotkanie / rozmowa / wyjaśnienie), "może mogę pić tylko okazjonalnie?" (= może możemy się zaprzyjaźnić i spotykać od czasu do czasu?) etc. Stanięcie w prawdzie wymaga powiedzenia sobie, że wóda to śmierć. Toksyczny związek to śmierć. Nie pół-życia, pół-śmierci, nie "trochę śmierć, a trochę nie". 

Jeśli chcemy wyzdrowieć, musimy nabrać pokory. Pokora to w tym przypadku uznanie, że nie panujemy nad naszym uzależnieniem, że to ono panuje nad nami i że jeśli chcemy się uratować, musimy postępować ściśle według wskazówek opracowanych przez inne uzależnione osoby. Tak jak w przypadku alkoholików pierwsza zasada to całkowite odstawienie wódki, tak w naszym przypadku jest to całkowity brak kontaktu z psychopatą. Tutaj uwaga - możemy w najlepsze pielęgnować uzależnienie nie pijąc grama alkoholu / nie widując się z psycholem. Wystarczy, że będziemy godzinami rozmyślać o alkoholu / analizować miniony związek i bobrować na fejsie w poszukiwaniu nowych bodźców do analizowania. Oczywiście, etap rozkminy, czytania miliarda książek i artykułów jest konieczny, ale tylko przez parę miesięcy, do roku - do momentu zrozumienia, co się stało. Czym innym jest zrozumienie, czym innym - popadnięcie w kolejne uzależnienie. Alkoholicy w początkowej fazie też rozmawiają na mitingach głównie o wódzie, ale z czasem muszą zacząć wytrzymywać na trzeźwo pytania o to, co sprawiło, że po nią sięgnęli. My też musimy. A potem musimy tak przemodelować nasze życie, żeby znaleźć w nim radość. Bez tego powrót do nałogu (tego lub podobnego związku) będzie tylko kwestią czasu - nie sposób przecież żyć w wiecznym bólu. 

Wydaje się to wszystko kosmicznie trudne, ale to są tylko strachy na Lachy. Wszystko, czego potrzebujemy do zapanowania nad nimi, znajduje się w naszym sercu. I z czasem posiądziemy tę umiejętność, kiedy na jakieś rozhisteryzowane wycie usłyszane we własnej głowie: "jesteś do niczego, nic nie rób, nic nie mów, zniknij, zgiń, przepadnij!", będziemy umiały odpowiedzieć głośno, pewnie i wyraźnie zdrowym: "spierdalaj". 

3. "Czy on wie, że jest psychopatą?". Takie pytanie zadała jednak z Czytelniczek. Z moich lektur i obserwacji wynika, że psychopaci doskonale wiedzą, że czynią zło i mają to głęboko w pompie. Wiele czytelniczek, a kiedyś i ja sama, jest bardzo przywiązana do etykietki "psychopata bądź nie". Tak, jakby ta diagnoza stanowiła werdykt. Tymczasem nie ma to większego znaczenia. Jeśli Twój związek jest do tego stopnia toksyczny, że wpisujesz w google hasło: "psychopata", to nie będziesz z tym facetem szczęśliwa. Możesz znaleźć nawet lekarza specjalistę, który zostanie przez psychola zmanipulowany i "uwiedziony" (zdarzyło się to nawet wybitnemu znawcy tematu, dr. Robertowi Hare), psychol może dostać "glejt", że psycholem nie jest, tylko że CO Z TEGO? Breivik może wygrać proces z norweskim wymiarem sprawiedliwości, ale czy to znaczy, że przestał być zbrodniarzem? 

Zaklinanie rzeczywistości to normalny element choroby (współ)uzależnienia. "Pogoń" za "wyleczeniem" psychola jest jak tkwienie w związku z czynnym alkoholikiem i wychodzenie ze skóry, żeby naszej żabci dogodzić (czytaj: umożliwić jej komfort picia). Mądra miłość stawia granice - jeśli trzeba, stawia je za drzwiami. W toksycznych związkach nie skupiamy się na tym, jak jest nam TU I TERAZ, tylko niczym chomik w kołowrotku gonimy jakąś wyimaginowaną najczęściej marchewkę. "Kiedyś / w przyszłości / on się zmieni / bla bla bla". I dlatego tak strasznie jesteśmy zdruzgotane, kiedy zostajemy wymienione na innego chomika albo kiedy odkryjemy, że obok nas, równolegle, kręci się jeszcze kilka takich "kołowrotków", a w nich - chomiki we wszystkich kolorach tęczy. To jest nieważne, Porzućmy chomiki, porzućmy złudzenia, porzućmy nieistniejącą marchewkę :) Zapiszmy sobie na ścianie Podstawowe Związkowe Prawa Relacji (PZPR ;):

1. W związku jesteśmy po to, żeby było nam w nim LEPIEJ niż bez bez niego.
2. Związek ma nas ROZWIJAĆ (uwaga: nie mylić rozwoju ze szkołą przetrwania!).
3. Miłość to przede wszystkim SZACUNEK, gdzie nie ma szacunku, nie ma miłości.
4. Nie ma miłości bez WOLNOŚCI.
5. Jeśli przez swój związek nie śpisz, nie jesz, chorujesz, zawalasz pracę, a nie są to pierwsze dwa miesiące chemii i motyli - nie jest to dobry związek.
6. Jeśli przy swoim partnerze nie śmiejesz się pełną gębą albo często przez niego płaczesz - wiej.
7. Jeśli przy swoim partnerze nie jesteś sobą - wiej.
8. Jeśli Twój partner izoluje Cię od bliskich - wiej.
9. Nie ma miłości tam, gdzie jest jakakolwiek forma przemocy.
10. Jeśli kupujesz kolejne książki w rodzaju: "Kochałam manipulatora", ale w obawie przed partnerem, ukrywasz je w niedziałającym piekarniku - wiedz, że coś się dzieje ;)

Przekierunkowanie naszej uwagi z "pogoni za marchewką" na budowanie satysfakcjonującej codzienności, to proces i praca, trochę trwa. Ale to jedyna droga do wyjścia na prostą.

Właśnie. Wychodzenie na prostą. Rozumiem doskonale opisywane przez Was stany pustki i tęsknoty. To naprawdę jest uzależnienie i to naprawdę mija. Warunkiem jest jednak pełne zrozumienie tego, co się wydarzyło, zaprzestanie "niuansowania" zła i zdecydowane odwrócenie się od niego. Dopóki pozostanie w nas chociaż cień sentymentu, nadal będziemy żyć w mroku i "ssaniu" w stronę tej pustki. Całkowite porzucenie zła da nam sporo siły. Rzeczywistość będzie zewnętrznie wyglądała tak samo, a jednak zaczniemy żyć w zupełnie innym wymiarze. Każda z Was ma na pewno trochę inną "wysepkę słońca". Moja to "3 x P" - Praca, Przyjaciele, Przyroda ;) Od toksyków mam totalny odrzut, jak ktoś, kto przeżył elektrowstrząsy i za nic nie chce znowu znaleźć się w takim stanie.Tym z Was, które tęsknią, myślą, czują pustkę, proponuję: 1. zastosowanie w życiu podstawowej zasady biznesowej mówiącej o tym, iż "liczą się tylko zyski PRZYSZŁE ;)", 2. wypisanie listy pięciu (lub więcej) rzeczy, które ZYSKAŁYŚCIE odcinając się od toksyka. Być może "zyskałyście" także tę "pustkę" - może to jest po prostu... przestrzeń?