niedziela, 20 listopada 2016

Szklana kula na zamówienie

Na zamówienie, bo taki temat notki zasugerowała jedna z Was. "Jakim cudem obecna partnerka nie widzi jego manipulacji i pustki". Oraz: "Może to ze mną coś nie tak".

Oba te pytania są naturalne, ale świadczą one o niezakończonym jeszcze procesie wychodzenia z bagna. Kiedy go zakończymy, będziemy doskonale wiedzieć, że to nie z nami jest "coś nie tak". A o aktualnej partnerce nawet nie będziemy wiedzieć, bo w ogóle nie będziemy się już interesować jego życiem.

No ale zanim to nastąpi... 

Warto zdać sobie sprawę z kilku spraw.

"Szklana kula" to jeden z elementów psychomanipulacji. Naturalną potrzebą, zwłaszcza kobiety, jest to, żeby ktoś się nami interesował, troszczył się  o nas, otaczał opieką i adorował. Normalne, ludzkie, zdrowe i konieczne. Tyle że w karykaturze związku, jakim jest psychopatyczne uwiedzenie, naturalne potrzeby są umiejętnie wykorzystywane do tego, aby zastawić na nas sidła.  

Normalny związek to bliskość, czułość, radość, troska i wspólnota, ale zarazem różnice zdań, nieporozumienia, gorsze dni czy trudne do zaakceptowania cechy. Związek z psychopatą ma zupełnie inną dynamikę. 

 Z początku nie ma ŻADNYCH problemów. Jest idealnie, aż... zbyt idealnie. Poznajesz gościa, który okazuje się spełnieniem wszelkich marzeń. W zależności od tego, czy podobają Ci się romantyczni samotnicy, czy rockandrollowi wariaci, taki dokładnie będzie. Jeśli jesteś bieszczadzkim trampem lubiącym wschody słońca na połoninach, gość uzbroi się w gitarę i flanelę oraz nauczy się na pamięć "Siekierezady". Jeśli z kolei lubisz porządek, stabilizację i wysoki standard życia, przyjedzie po Ciebie drogą furą, w nienagannym garniaku i zabierze Cię na dach najwyższego wieżowca w mieście, gdzie przy różowym szampanie od niechcenia wspomni o perspektywach rozwoju swojej kancelarii prawnej na rynkach zagranicznych. O tym, że zarówno perspektywy, jak i sama kancelaria, istnieją jedynie w jego głowie, dowiesz się dopiero, kiedy pożyczysz mu wszystkie swoje oszczędności na "dodatkową inwestycję", która z jakichś powodów wyjątkowo wymaga przelewu z konta innego niż firmowe. 

Do czego zmierzam? Rzecz jasna do tego, że każda bez wyjątku ofiara psychopaty, otrzymuje swoją "szklaną kulę" skrojoną dokładnie według potrzeb. To dlatego na początku wydaje nam się, że NARESZCIE ktoś nas w pełni rozumie, zawsze wysłuchuje i afirmuje każdy fragment naszego jestestwa. Wydaje nam się to zbyt piękne, aby było prawdziwe i... mamy rację. Związek z "normalnym Wieśkiem / Cześkiem" to piękne chwile, ale też różnice zdań, nieporozumienia, czasem jakiś foch, czasem kłótnia o bzdurę. Początki związku z psycholem to zero kłótni, pełen zachwyt i spędzanie razem mnóstwa czasu. Nie istnieją mecze, kumple i browary, nie istnieją koleżanki, rodzina ani tipsy. Nie macie swoich osobnych światów - macie jeden, wspólny. Tyle że kompletnie nieprawdziwy. 

Wiecie doskonale, co jest dalej, bo każda z nas to przerabiała. Kiedy jesteście już uzależnione i odcięte od bliskich i najczęściej, także od własnego "ja", psychopata pokazuje prawdziwe oblicze. Kontrola, agresja, izolacja, pranie mózgu. Gdyby jednak Dr Jekyll po przemianie w Mr Hyde'a pozostał konsekwentny, ofiara prawdopodobnie w końcu by odeszła. Tu jednak wkracza na scenę inna technika manipulacji, czyli tzw. "pozytywne wzmacnianie". Mr Hyde trzyma ofiarę w piwnicy, do której co jakiś czas wkracza dawny Dr Jekyll zapewniając o miłości i obiecując ratunek ("To nie byłem ja, coś we mnie wstąpiło, wybacz mi." / "Daj mi szansę, tylko przy Tobie mogę znowu stać się dobrym człowiekiem" etc.). Ofiara jest karmiona nadzieją powrotu do okresu "miesiąca miodowego" i usilnie chce wierzyć, że prawdą była "jasna strona mocy", a to, co dzieje się obecnie, to tylko zły sen. I dopóki nie osiągnie dna i nie zawalczy o życie, będzie się starała w to wierzyć. 

Zresztą wiemy o tym wszystkie. No to teraz pozostaje zdać sobie sprawę, że ten sam mechanizm dotyczy wszystkich ofiar psychopaty, także nowej partnerki naszego exa. Przeżywa ten sam "miodowy miesiąc", słyszy te same teksty o miłości i tak samo chce w nie wierzyć. Manipulacje zobaczy dopiero po pewnym czasie, kiedy zalany endorfinami rozum zacznie się powoli wynurzać z różowej galarety i dostrzegać FAKTY. 

Analizowanie kolejnego związku swojego ex to także element stosowanej przez niego (nawet "zza grobu") triangulacji (notkę na ten temat napisałam jakiś czas temu). Psychopata po związaniu się z kolejną partnerką (następuje to na ogół jeszcze w trakcie związku z poprzednią), zadba o to, żeby było to widoczne. Będzie rozpowiadał wszystkim Waszym wspólnym znajomym o tym, jaki jest NARESZCIE szczęśliwy i jak mu dobrze z PRAWDZIWĄ miłością jego życia. Będzie epatował swoim dobrostanem między innymi właśnie po to, żebyś poczuła się jeszcze bardziej przegrana i samotna. A przede wszystkim po to, żebyś właśnie zadawała sobie w kółko pytania: "a może to ze mną jest coś nie tak, skoro oni są tacy szczęśliwi?". Jeśli zadajesz te pytania, mimo że psychol doprowadził Cię do rozstroju nerwowego, oznacza to, że tkwisz w uzależnieniu. To są pytania narkomana marzącego o kolejnej działce i szukającego argumentów przemawiających za tym, że narkotyki są jednak zdrowe.  

Interesowanie się nowym związkiem byłego, to - jak pisałam wyżej - element triangulacji. Psychopata funduje Ci ją po to, żeby się na Tobie zemścić bądź Cię osłabić. Ale fundujesz ją sobie także Ty sama, ponieważ nie chcesz zmierzyć się z własnym uzależnieniem. Uważam, że do takich zachowań należy np. pisanie listów ostrzegawczych do nowej dziewczyny byłego "po to, aby ją ostrzec". Intencje mogą być szlachetne, ale bywa, że przykrywają głębszą motywację, którą jest właśnie uzależnienie i chęć pozostawania z byłym w jakiejś formie "relacji" - choćby pośredniej, negatywnej i bolesnej. 

"Szklana kula" ma też swoje dobre strony. Kiedy NAPRAWDĘ dotrze do nas, że wszystko, co wywoływało w nas tak silne i skrajne emocje, było iluzją, całkowicie odejdzie żal i rozkminy. Nie będziemy się już zastanawiać, czy może wypuściłyśmy z rąk "miłość życia". Przeżyjemy mało przyjemny stan obudzenia się po gigantycznej imprezie, na której ktoś przyłożył nam w głowę drewnianą sztachetą. Ale kiedy już wytrzeźwiejemy, wyleczymy kaca i sprzątniemy z grubsza otaczający nas teren, ucieszymy się, że znowu żyjemy. I tego Wam, niezmiennie serdecznie - życzę :)

 

sobota, 12 listopada 2016

Przepraszam, a kim Pan jest?

Dear Ladies. Zaświadczam, że po roku uporczywego mielenia starego, zgniłego kotleta zrobionego z faszerowanych jadem odwłoków skorpionów, chyba nareszcie mój umysł wypluł ostatni kawałek czarnego chitynowego pancerzyka. Mój świat jest znowu moim światem, a od Tamtego Czegoś odgradza mnie znowu pancerna szyba. 

Nie znaczy to oczywiście, że przestałam rozkminiać, mieć problemy, że poznałam odpowiedzi na wszystkie pytania, a życie stało się obiektem nieustannej afirmacji. Nareszcie wróciło jednak względne czucie się sobą i jakakolwiek ciekawość świata i wrażliwość na bodźce. No i wiara w sens działania. Może nie jest to jeszcze niesamowity szał, a ja na pewno nie zamieniłam się w wulkan twórczej energii, ale już przynajmniej nie jest tak, że na niemal każdą propozycję spotkania mam ochotę odpowiedzieć: "sorry, nie dziś, trawię skorpiona". 

Skorpion jako taki jest mi z kolei totalnie obojętny, nie mam ochoty ani widzieć go płonącego na ruszcie, ani oglądającego rejestru zadanych przezeń krzywd. Nie mam ochoty widzieć go w ogóle. I to już nie dlatego, że się boję albo brzydzę. Dlatego, że mnie nie interesuje i w żaden sposób nie może wnieść niczego wartościowego do mojego życia, a wiele może "wynieść". Podobnym "uczuciem" darzę różnych innych wciskaczy kitu - niekorzystnych ofert "promocyjnych", grających na współczuciu cwaniaków zbierających hajs na enigmatyczne "szlachetne inicjatywy" etc. Mieszanina zażenowania i obrzydzenia, a przede wszystkim - chęć jak najszybszego odwrotu. 

Na roztaczaną nad nami przez psycholi "władzę" warto patrzeć właśnie w ten sposób - jak na każdą inną technikę prania mózgu, zwanego dla niepoznaki "programowaniem neurolingwistycznym".

Nieciekawe doświadczenie, cholernie wyczerpujące, ale - co najważniejsze - możliwe do przezwyciężenia. Tym głównie chcę się z Wami podzielić, bo wiem, jakim cierpieniem jest codzienne wstawanie z tym samym kołowrotkiem w głowie, którego nie sposób wyłączyć ani na chwilę, a który sprawia, że nie mamy siły na najprostsze sprawy, a na dodatek wiecznie czujemy się jak na karuzeli i chce nam się non stop wymiotować. 

TO MINIE. Potrwa, ale minie. Pomaga to, o czym już wiele razy pisałam - dzielenie się doświadczeniem, zdobywanie wiedzy, szukanie wsparcia i życzliwości dobrych ludzi, obcowanie ze sztuką, świeże potwietrze, przyroda, cisza, modlitwa. Oraz CZAS. 

Najważniejsza sprawa to oczywiście zasada ZERO KONTAKTU. Nie umiem tego wyjaśnić, ale to dziwne zjawisko nie było jedynie moim doświadczeniem - długi czas po ucieczce ofiara pozostaje jeszcze w "mentalnym polu rażenia" psychola - tak, jakby był on w jakiś sposób zdalnie podłączony do jej mózgu i ciągle zakłócał jego fale, kradnąc jednocześnie energię. Coś jak z telefonem komórkowym na podsłuchu - szybko się rozładowuje i źle odbiera. 

Dlatego naprawdę warto stworzyć sobie zupełnie nowe "pole energetyczne", pozbywając się wszystkiego, co ma związek z psycholem (ciuchów, prezentów, czasem niestety także wspólnych znajomych). Najtrudniejsza sprawa to fakt, że przez długi czas jedną z tych "zainfekowanych" rzeczy jest nasz własny mózg - a jego nie mamy jak się pozbyć. Tutaj zapewniam - choć wiem, jaki to koszmar i ile to trwa, to jednak ten proces nie będzie wieczny, mózg się w końcu oczyści z szamba i wpuści do siebie spokój i światło. Czego Wam wszystkim najserdeczniej życzę.

czwartek, 3 listopada 2016

Mój przyjaciel Konkret

Kochane, nie chcę zapeszać, ale mam wrażenie, że detoks dobiega końca. Mój mózg zaczyna być powoli moim mózgiem, a nie zawirusowanym programem autodestrukcyjnym nastawionym na - nomen omen - zapętlenie. Serce też zaczyna przypominać serce, a nie drobno posiekanego tatara. 

Po czym to poznałam? Po APETYCIE. Wracając z pracy kupiłam dziś dwie książki, film i płytę, z autentyczną OCHOTĄ NA KONSUMPCJĘ, a nie tylko "w celach terapeutycznych". Apetyt na cokolwiek niezwiązanego bezpośrednio z przetrwaniem to dobry znak - znak, że w zainfekowanym mózgu zaczyna powoli powstawać miejsce na nowe treści. Oczywiście, istniało ono i wcześniej, ale jednak w inny sposób niż teraz. W pierwszym okresie po ucieczce nowe treści to abstrakcja, ponieważ jedyne, co przeżywamy, to rozpacz, strach, wstręt i szok. Później przychodzi czas na wściekłość, a następnie - na smutek. Musimy jakoś funkcjonować, więc funkcjonujemy. Chodzimy do pracy, jemy, śpimy, pierzemy, sprzątamy, rozmawiamy, kupujemy nowe ciuchy, chodzimy do fryzjera. Ale zarazem w tle, gdzieś głębiej, na innych częstotliwościach, mózg wciąż przerabia traumę. Mieli ją, tłucze, roztrząsa, w kółko i w kółko, do obłędu. Myślę, że część potwornego zmęczenia, jakie towarzyszy nam po ucieczce od psychola, wynika właśnie z tego "podwójnego życia", jakie prowadzi nasz mózg. 

W sumie jest to dosć logiczne - rozsądek i poczucie odpowiedzialności każe działać, nie poddawać się, a jednocześnie podświadomość trawi w tym czasie hektolitry trucizny, usiłując zarazem zagwarantować nam, że nic podobnego nie spotka nas już więcej w przyszłości. Skoro już wiemy, że COŚ TAKIEGO istnieje, mechanizmy obronne stają się wyczulone do granic możliwości i funkcjonują na najwyższych obrotach, koszmarnie nas przy tym wyczerpując. 

Ten stan przypomina regularne zatrucie. I chyba zresztą nim jest. Spróbujcie cierpiącego na zatrucie człowieka zaprosić do najlepszej restauracji w Wenecji na szczycie Pałacu Dożów (nie sądzę, żeby była tam restauracja, ale ZAŁÓŻMY) i zaproponujcie mu trzydaniowy wykwintny obiad z deserem, podawany na zastawie z XVII wieku. Biedny gość będzie w stanie poprosić najwyżej o XVII - wieczne wiadro, żeby się do niego wyrzygać. Podobnie z nami. W ostrym stanie zatrucia mózgu każdy bardziej skomplikowany bodziec jest dla niego perliczką w płatkach róż czy tam karmelizowanym pyłkiem z kwiatu lotosu - murowany paw. W tym stanie uratować może nas jedynie... rzyganie. I robimy to wypłakując się na rozmaitych ramionach, wyżalając, wyzwierzając, pomstując, rozpaczając i wygrażając pięścią obojętnemu niebu. A co potem? Potem czas na... suchary ;) Suchar w rozumieniu czerstwego żartu też nie jest zły, ale najważniejszy jest suchar dający energię zawartą w prostym pożywieniu. Tłumacząc na nasze - regularny tryb życia, sen, zdrowe odżywianie, spacery, ulubiona muzyka, życzliwi ludzie, przyroda, Omega 3, wątroba rekina, wyrwana żywcem z trzewi i zjedzona na surowo wątroba psychopaty. Żarcik (znaczy: suchar ;) ).

Prostota życia trochę pomaga dojść do siebie, ale wystarcza jedynie na jakiś czas. Jeśli nie włączymy do naszej "diety rekonwalescenta" bardziej urozmaiconych produktów, grozi nam frustracja z powodu poczucia wyjałowienia. Nie wiem, jak znaleźć balans pomiędzy niezmuszaniem się do wysiłku ponad siły a mobilizowaniem do walki o normalność, uczę się tego. Sądzę, że każdego dnia granica naszej wydolności będzie inna, ważne jednak, żeby nie spocząć na laurach, nie zadowolić się bylejakością, bo wtedy nasze poczucie przegranej urośnie do astronomicznych rozmiarów i zaczniemy naszą tożsamość definiować poprzez skrzywdzenie przez psychopatę. A chodzi przecież o to, żeby się od niego odbić. 

No dobra. Zaakceptowałam, że nie jestem i nie będę już tą samą osobą, ale p o w o l i zaczynam widzieć, że za niektórymi cechami sprzed wczesnego psychopatocenu... wcale nie tęsknię. Co to takiego? Ano na przykład niefrasobliwość. Każda z nas doskonale wie, jak dalece toksyczny związek potrafi tej cechy oduczyć. Tylko czy ja za nią tęsknię? Chyba średnio. Kolejna nabyta cecha to samodyscyplina. Nie osiągnęłam tu może jeszcze mistrzostwa, ale znowu - każda z nas wie, ile samokontroli wymaga odejście od psychola i konsekwencja w tej walce. Nie wiem, jak u Was, ale u mnie przełożyło się to na inne dziedziny życia i to chyba jednak jest korzystne.

Następna sprawa to właśnie tytułowy KONKRET. 
Doświadczenie kłamstwa na wielką skalę, jakim jest związek z psycholem i konieczność wykonania ogromnego wysiłku w celu ponownego złapania gruntu, uczy wyłapywania fałszywych nut. Jednocześnie, niestety, odziera nieco z wyobraźni. Moja wyobraźnia, która była w stanie nadać jakieś nadprzyrodzone cechy bardzo dziwnym kreaturom, przestała funkcjonować. Nie umiem już chyba "ulec magii chwili". "Magia" kojarzy mi się z fałszem i dopóki nie wiem, że dzieje się coś prawdziwego, a przede wszystkim - dobrego, nie wejdę w to. Mam tu oczywiście na myśli przede wszystkim relacje damsko - męskie. Trochę się obawiam, że już nigdy się nie zakocham, ale z kolei wiem, że jeśli się zakocham, to NAPRAWDĘ. 

Ze zdumieniem patrzę na tanie sztuczki bajerantów, "tajemnicze milczenie" sprawia, że się totalnie nudzę zamiast siedzieć z wypiekami na twarzy i zastanawiać się, co też ten fascynujący człowiek przede mną ukrywa. Kiedyś wyobraźnia sprawiała, że nadawałam niewspółmierne znaczenie gościom, którzy uciekali w bajer, nie mając nic ciekawego do zaproponowania. Bajeroodporność wzrosła u mnie do niebotycznych rozmiarów. Od razu się męczę, nudzę, irytuję i spadam. Z prostej przyczyny - doskonale znam koniec. A mężczyzna ma nam pokazać miejsca, w których jeszcze nie byłyśmy. I takie, które nas zachwycą, a nie poranią. 

Dlatego, choć na pewno fajnie byłoby z kimś być, to jednak czekam sobie spokojnie. Nie mam ochoty na żadne ranki - dla - randek, seks - dla - seksu, flirty - dla - flirtów. To musi być integralne. Czekam na zachwyt drugim człowiekiem, na chemię, porozumienie, szacunek, bliskość, czułość, bezpieczeństwo i radość. Nigdy więcej jedzenia ze śmietników. Jeśli nawet ma być tak, jak w pierwszej scenie Shreka: "To se jeszcze poczeka", to se jeszcze poczekam :)