poniedziałek, 20 listopada 2017

Przepraszam, czy zechciałby Pan mieć duszę?

"Nadajeło adzjewatsa i razdzjewatsa" ("Znudziło mi się ubierać i rozbierać") - brzmiała treść listu pożegnalnego pewnego rosyjskiego samobójcy. 

Historia najprawdopodobniej zmyślona, co nie znaczy, że nieprawdziwa. Myślałam dziś o tej nieznośnej powtarzalności i ekstremalnym znużeniu nią. Wszędzie takie same dzióbki na fejsie. Takie same pazury hybrydowe. Takie same wygolone z po bokach i dłuższe na czubku fryzury u facetów. Te same seriale, którymi się wszyscy podniecają, a z których nic nie rozumiem, bo jestem oldchoolowa i tak długo, jak tylko się dało, miałam Nokię 3310. Ten sam jogging i ciuchy do jogginu, te same smooooooothieeees z zielonych warzyw i owoców, to samo sojowe latte w pracy i to samo prosecco na randce, te same klisze w rozmowach. 

Rzygam tym dalej niż widzę, buntuję się i czuję coraz bardziej samotna. Niesamowicie brakuje mi głębi. Rozmów O CZYMŚ. Bezinteresowności. Pasji PRAWDZIWIE oryginalnej, a nie powielania pasji modnej w danym sezonie - nie wiem, btw, co jest teraz modne, zakładam, że nurkowanie w Tajlandii, ale pewna nie jestem. 

Żeby było jasne - nie mam nic przeciwko nurkowaniu, joggingowi i nawet nie mam nic do zielonych warzyw, ale kurna nie wierzę, że lubimy je WSZYSCY. Przeraża mnie życie zamienione w rytuały, których efektem ma być na dodatek głównie przejrzenie się w czyichś oczach. Piję to latte, a potem prosecco, wrzucam na fejsa info, że to piję i że się świetnie bawię, dostaję lajki, ludzie mi zazdroszczą, jestem na topie, moje życie jest udane, kolejny dzień teatru zaliczony. 

Nikt się nie domyślił, że w gruncie rzeczy jestem przestraszonym i zakompleksionym facetem, który kiedyś lubił sklejać modele, ale przestał, bo śmiali się z niego koledzy. Po paru latach takiego funkcjonowania nie pamiętam o tym już także ja sam. Dziewczyna jest mi potrzebna do tego, żeby mnie podziwiała, żeby ładnie koło mnie wyglądała i żeby zazdrościli mi jej koledzy. Czym się interesuje? No oczywiście tym samym, co ja: mną. Tyle nas łączy, mamy też wspólne hobby - lubimy jogging i... prosecco.

Się czepiłam prosecco, bo jakoś mnie mocno wkurza :) Nie było tego KIEDYŚ, że powiem, jak taka stara baba. A teraz należy do dobrego tonu pić właśnie to i wszyscy nagle to lubią. Nie buntuję się przeciwko samemu trunkowi, ale przeraża mnie, że coraz mniej wokół ludzi, którzy zeżrą normalnego schabowego bez obawy o bycie zaszufladkowanym do kategorii "Janusz i Grażyna".

Coraz mniej ludzi, którzy kurna olek, przeczytali ostatnio jakąś KSIĄŻKĘ. I to nie poradnik o tym, jak schudłam 100 kilo albo osiągnęłam zen dzięki minimalizmowi. Brakuje mi SZTUKI. Nie pornografii, nie destrukcji, nie nihilizmu, tylko sztuki - mądrej, głębokiej, o czymś. Marzy mi się katharsis - w literaturze, kinie, teatrze, ale przede wszystkim w rozmowach. Jest na świecie jeszcze trochę osób, z którymi można pogadać, ale mam wrażenie, że coraz więcej z nas wstydzi się mieć duszę. Wstydzi się dobra. A bez tego niedługo oszalejemy albo się udusimy.

Piszę trochę banały, ale cała ta refleksja ma też "psychopatyczny kontekst". W obliczu tego ogólnego spłycenia, zbanalizowania życia, pracy, rozrywek, psychopata z początku pociąga nas, bo wieje od niego jakiś BEZKRES. Nie wiemy wtedy jeszcze, że to bezmiar skurwysyństwa, ale atrakcyjny wydaje się przeczuwany przez nas ROZMACH. Warto na to zwrócić uwagę, bo wydaje mi się, że może to dotyczyć wielu z nas. Świat stał się mocno banalny, a ludzie przewidywalni i jednowymiarowi. Tym większa jest w nas tęsknota do przeżycia czegoś NA MAKSA. O tym, że można sobie w ten sposób NA MAKSA zniszczyć życie, dowiadujemy się później. 

Konkuzja? Uwaga na fajerwerki. Ale też uwaga na płastugi w sojowym latte ;) Myślę, że warto zrobić sobie tej zimy post od fejsa, od spotkań "bo wypada", "bo co powiedzą", "bo się obrażą". Zwolnić trochę, zapuścić wąsy i wełniane skarpety, posłuchać Dżemu albo przeciwnie - techno. Dzięki abstynencji od Tego - Co - Wszyscy, poczuć, to, co TY. Czego się chce, kim się jest, kim się już nie jest, kim chciałoby się być. Wiem, że straszny Paolo Coelho mi z tej notki wyszedł, ale miałam potrzebę podzielić się tą refleksją, nazwać to, co właśnie przeżywam. I nawet, jeśli to jest banalne, to może właśnie i dobrze. Oddychanie też jest banalne ;)

poniedziałek, 13 listopada 2017

Wstań ze śpiączki

Przeczytałam ostatnio parę tekstów o tym, czego żałują ludzie, kiedy zbliżają się do końca życia i o tym, że nigdy nie są to godziny spędzone w biurze. Oczywiście, żałujemy tego, że nie biegaliśmy rano po rosie, nie rzuciliśmy tego wszystkiego i nie pojechaliśmy w Bieszczady oraz że nie odważyliśmy się powiedzieć komuś, kogo kochamy, że go właśnie kochamy. 

Wszystko piknie, tyle, że założę się, że każda z nas, psycho-recovers, żałuje raczej tego, że nie spędziła więcej godzin w biurze zamiast dawać się ponosić reżyserowanemu (tego wtedy jeszcze nie wiemy) przez psychola "spontanowi". Psychol na niczym nie żeruje tak, jak właśnie na romantyzmie. Fundowanie nam chodzenia boso po rosie / trawie / rozżażonych węglach / krowich plackach (to w końcowej fazie znajomości) to jego specjalność. Schemat jest prosty - psychol budzi nas o świcie i zabiera w romantyczną podróż na najbliższą łąkę, pokazuje jakieś wschody, jakieś wzwody, tańczy taniec godowy, wyciąga butelkę szampana i dwa kieliszki, upija, całuje, wyznaje. 

A Ty zapamiętujesz ten moment jako Sens Życia i masz go w pamięci, kiedy słyszysz później chamskie odzywki albo znajdujesz inne niż swoje włosy na jego marynarce. Co więcej, jeśli napomkniesz później, że owszem, lubisz chodzić boso, ale z innych powodów niż brak pieniędzy, usłyszysz ponuro-zawiedzione: "myślałem, że jesteś inna". No i starasz się wtedy dowieść mu, że jesteś Inna Niż Te Wszystkie Wstrętne Materialistki. Uczysz się żyć bez potrzeb i bez dóbr, aż w końcu i tak zostajesz porzucona dla blond lali z korpo tudzież kogokowiek innego, kto się akurat nawinął i był mniej wyeksploatowany niż ty. 

Dalszy schemat jest nam znany - załamka, otwarcie oczu, wkurw stulecia, trzeźwienie, apatia, euforia, znów apatia, względna równowaga. A co po takiej historii staje się najbardziej podejrzane? Nasz romantyzm. Wyrzucamy więc z furią wszystkie kwiatki, pszczółki, misie, listy, koniczynki, serduszka, kasujemy z dysku rzewną muzykę i wgrywamy marsze Trzeciej Rzeszy, stajemy się Silne i Pragmatyczne. Na jakiś czas jest to potrzebne, ale niebezpiecznie wchodzi w krew i potem trudno z tego zrezygnować. 

Nie wiem, czy też macie doświadczenie obsługiwania siebie jak maszyny - podnieść, nakarmić, napoić, zawieźć do pracy, przywieźć, położyć, ochronić przed ludźmi. W stanie zombie nie ma innego wyjścia, ale widzę po sobie, że taki model uczy totalnego oderwania od potrzeb, pragnień i marzeń. Po doświadczeniu z psycholem postrzegamy marzenia jako zagrożenie. To w końcu one zawiodły nas aż do piekła. Straciłyśmy kontrolę i teraz boimy się tego samego. 

Doszłam w tym do perfekcji. Już prawie sny swoje kontroluję. Dramat jakiś, mam dość. Tym bardziej, że zawsze byłam na przeciwnym biegunie - królowa chaosu, chujowa pani domu, żadnego problemu z chodzeniem po drzewach, wagarami, śmianiem się do utraty sił, spontanicznymi wypadami za miasto, goszczeniem tłumu szalonych ludzi etc. 

Po psycholu - drugi biegun. Priorytetem stała się praca, bo praca to kasa, a kasa to niezależność - od wszystkich psycholi świata. Próbuję kontrolować jak najwięcej obszarów rzeczywistości, bo ciągle wydaje mi się, że jeśli nie będę tego robić, to COŚ MNIE ZEŻRE. Tak jak już raz zeżarło i wypluło. Tyle, że widzę, że ta chęć kontroli i tłamszenie własnej psychiki też mnie zżera.

Przyczyna takiego stanu rzeczy to też potworne zmęczenie, znane chyba tylko ofiarom psychopatów. Nie ma szansy na spontan, kiedy marzysz tylko o położeniu się do łóżka. Trwa to u mnie już ze dwa lata. Myślałam, że przejdzie, jak się w końcu wyśpię po siedemdziesięckokroć, ale tak się jednak nie stało. Lepiej czuję się, kiedy jednak się przełamię, wyjdę z domu, pójdę na spacer i poodycham świeżym powietrzem. I wiem już jasno, że nigdy nie będę szczęśliwa żyjąc na pół gwizdka, bez wielkich marzeń i wielkich porażek. I choć mam wrażenie, że w tej chwili nie marzę o niczym poza spaniem i świętym spokojem, to gdzieś tam jednak czuję, że to nieprawda. I zaczynam chcieć, żeby mi znowu na czymś / na kimś mocno zależało.

niedziela, 8 października 2017

Huby jemioły wisielce

Kochane Dziewczyny, baaaaaaaardzo dziękuję Wam za wsparcie, ciepło i bezinteresowną życzliwość. To wielka sprawa i kiedy czytałam Wasze komentarze, robiło mi się ciepło na sercu i nabierałam wiary w to, że moja egzystencja nie jest pozbawiona sensu, a dobro mimo wszystko jednak w świecie istnieje :) Odwzajemniam uściskami i serdecznymi myślami!

Co u mnie? Jest chyba trochę lepiej, wkręciłam się w robotę i złapałam trochę adrenaliny, która odsunęła nieco depresję. Nie mam za to kompletnie czasu dla siebie ani siły, żeby o siebie dbać, obiad jem co trzeci dzień, a zmywam raz na miesiąc. Jak tylko mogę, staram się nie spotykać z ludźmi, za mocno oberwałam ostatnio. Nie tylko od psychopaty, ale i od zmanipulowanego przezeń towarzystwa i innych "życzliwych inaczej". Nie mam już siły na zazdrość, podgryzanie, wykorzystywanie i podcinanie skrzydeł. 

Nie wiem, czy macie podobne doświadczenia, ale mnie przeczołganie przez psychopatyczne piekło skutecznie oduczyło ulegania złudzeniom i odżywiania się ochłapami. Mogę powtórzyć za Bridget Jones: "Not a fuckwit, alcoholic, workaholic, pervert or megalomaniac". Wolę być głodna niż jeść ze śmietnika. Krótko mówiąc - czekam na księcia :) 

Zamiast w/w, wokół skrzeczą Żaby z Dawnych Lat. "Mam co prawda żonę, (horom) córkę oraz cierpię na nieleczony seksoholizm, ale MARTWIĘ SIĘ O CIEBIE, spotkajmy się". "Może kawa? Potrzebuję opowiedzieć komuś o tym, jakie mam powodzenie u pokolenie młodszych modelek. Ale i tak jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochałem, byłaś ty". "Czemu nie chcesz się spotkać? Tylko dlatego, że mógłbym być twoim ojcem, jestem strasznie brzydki, "w trakcie rozwodu" od dekady i wypijam dwa wiadra whisky na śniadanie?". 

Mają rozmach, skurwisyny ;) I jeszcze się obrażają. Tyle dobrego ze związku z psycholem potężnego kalibru - odporność na "zwykłych" wykorzystywaczy. 
To samo dotyczy innego typu toksycznych znajomości, łącznie z rodziną. Jeśli dzielisz się radością z awansu / podwyżki / zrobienia prawa jazdy albo po prostu ładnie wyglądasz, a od ludzi bliskich i teoretycznie życzliwych słyszysz, że nie poradzisz sobie na nowym stanowisku, że nie masz drygu do prowadzenia samochodu, wyglądasz nieprzyzwoicie, a w ogóle to przytyłaś i robią ci się halluksy - TNIJ. 

Życie jest za krótkie na otaczanie się pseudożyczliwością, szukaniem pseudomiłości i pseudoszacunku. Kochający partner czy prawdziwy przyjaciel to ktoś, kto widzi w Tobie perłę nawet wtedy, kiedy sama czujesz się jak worek gnoju. Nigdy odwrotnie.

Taka to mię refleksja naszła przy jesieni. Spadają liście, maski i złudzenia. Jak pisał Zbigniew Herbert - "Zrobiło się puściej, ale za to jaśniej".

Jak to się ma do leczenia uzależnienia od psychopaty? (Od)budowa poczucia własnej wartości to absolutna podstawa, żeby nie wpaść ponownie w sidła. Myślę, że wymaga to w wielu przypadkach przebudowy życia także pod kątem innych znajomości i układów rodzinnych. Na ogół model "koła ratunkowego" / "tego, kto sprząta śmieci po imprezie" powiela się w wielu naszych relacjach.

Wyjście z relacji z psycholem i zwiazana z tym walka o siebie może zaowocować zmianą tego modelu działania. Życzę tego i Wam, i sobie. Jest mi bardzo przykro, kiedy widzę swoją niegdysiejszą naiwność i głód miłości zaślepiający na wszystkie sygnały alarmowe. Myślę, że to doświadczenie wspólne dla nas wszystkich. Niezależnie od tego, czy i kiedy spotkamy Prawdziwą Miłość, jedno jest absolutnie konieczne i o jedno trzeba się bić, we wszystkich relacjach. O SZACUNEK. 

Rzekłam. I, żeby dać dobry przykład, obiecuję okazać szacunek samej sobie i swojemu zdrowiu. Jutro zadbam o mieszkanie i wywalę to, co niepotrzebne, a przez cały tydzień będę jeść jak człowiek, a nie zaniedbywać siebie z powodu tempa pracy. Umawiamy się na cotygodniowe postanowienia? Wpisujcie miasta ;) A, coś mam z zegarem na blogu, przestawiony jest. Teraz u mnie południe, nie zdarza mi się pisać notek nad ranem, śpię w miarę normalnie na szczęście. Ściskam i życzę dobrej niedzieli!


sobota, 2 września 2017

"I coraz bardziej lubię niebieskie sukienki"

...i coraz szybciej jeżdżę samochodem
I coraz częściej jest mi wszystko jedno
Ja milczę coraz częściej.

Z ostatniej płyty Lipnickiej. Macie podobnie? Bo ja owszem, Nie było mnie jakiś czas, dziękuję za Wasze posty, zawsze robi mi się ciepło na duszy, kiedy je czytam, myślę, że dobrze się rozumiemy w tym gronie. Co u mnie? Niby dobrze. A tak naprawdę do dupy. Szczerze mówiąc - wegetuję. Żyję z poczucia obowiązku. Chodzę do pracy, jestem odpowiedzialna, płacę rachunki. I na nic nie mam siły. Unikam spotkań, bo każdy bodziec męczy. Czekam na weekendy, żeby ogarnąć zaległe sprawy albo chociaż posprzątać, ale kiedy w końcu przychodzi sobota, nie mam na to kompletnie siły. Od 3 tygodni codziennie boli mnie głowa i kark, zapewne stres etc. 

Bardzo możliwe, że mam depresję, ale nie jestem pewna, czy chcę z niej wychodzić. Jak już się ma depresję, to człowiek się przestaje bać, że coś straci. Jak już masz depresję, to nikt cię w nią nie wpędzi. Z drugiej strony nie cierpię jakoś mocno. Przychodzą momenty potężnego smutku, ale wtedy z kolei znajduję pocieszenie w tym, że jednak coś czuję. Główny problem to zmęczenie. Tak potężne, że aż groteskowe. Moim ostatnim rekordem było zaśnięcie o 23.00 na wieczorze panieńskim, który sama organizowałam :).

Za tydzień wesele, nie wiem, czym mam się naszprycować, żeby przetrwać do rana. Myślę, że w obecnym stanie zasnęłabym i na własnym weselu. 
...na które się zresztą kompletnie nie zanosi. Nie podoba mi się nikt i już nawet nie pamiętam, jak to jest kimś się zainteresować. W brzuchu zamiast motyli mogę mieć najwyżej motylicę wątrobową. Ani ja się nikim nie interesuję, ani nikt nie interesuje się mną. Chyba że w jakimś stylu bawarsko - obleśnym albo po to, żeby się przejrzeć w moich oczach i pobajerować. Zieeeeeeeeeew. 

Także tak, Stan pacjenta chujowy, ale stabilny. I coraz mniej czuję wewnętrzny imperatyw, żeby cokolwiek zmieniać. A coraz częściej myślę sobie, że właściwie to smutek nie jest zły i że walka z nim za wszelką cenę nie zawsze jest słuszna. Może trzeba go przeżyć, doświadczyć, pogadać z nim, zabrać na herbatę albo wspólnie pośpiewać. Mam wrażenie, że to dlatego jesteśmy tak strasznie naładowani agresją, że uciekamy przed smutkiem. Smutek wymaga delikatności, bywa twórczy, agresja - nie. Myślę też, że po głębokim smutku może przyjść głęboka radość - inna niż wywołana powierzchownymi przyjemnościami. Nie wiem, czy przyjdzie, ale usiądę sobie z moim smutkiem pod ramię i spokojnie na nią zaczekam.

środa, 21 czerwca 2017

Korposzczury i wadery

Tak nie piszę, nie piszę i nie piszę, a Wy pewnie myślicie, że jestem szczęśliwa, spełniona, mam męża i siedmioro dzieci. Nic z tego :) Choć z psycholem nie łączy mnie kompletnie nic, nie widziałam go od dwóch lat, nie tęsknię broń Boże, nie wspominam w kontekście innym niż ton kroniki kryminalnej, to jednak z pewnością nie jestem tą samą osobą, którą byłam PRZED.

I chyba już nie będę. Najbardziej doskwiera mi nieumiejętność wyłączenia czujności - niby chroni przed popadnięciem w niektóre nieszczęścia, ale zarazem odbiera beztroskę i potwornie męczy. Nie potrafię też ulegać złudzeniom. To niby kolejna pozytywna cecha, ale nie wiem, czy nie wyklucza ona czasem zakochania :) Czuję się jak skaner albo tomograf, po wstępnej analizie "obiektu", z maszyny wyskakuje wydruk z napisem: "wynik: negatywny". Zamiast marzeń, złudzeń i śmiałych porywów, są zadania, plany i siła woli. A na dodatek nikt mi się nie podoba. Albo nie ma chemii fizycznej, albo jest nuda, przewidywalność i brak wspólnej fali, albo ze skanera wyskakuje wydruk dymaniki (literówka, ale zostawiam :) ) relacji: "zauroczenie -> rollercoaster -> odejście z godnością / paniczna ucieczka i kolejne siwe włosy". Jeśli na wstępie widzę, że nic z tego nie będzie, nie umiem "ulec chwili". Nie mam na to już po prostu rezerw emocjonalnych. Kolejnego zderzenia Titanica z górą lodową już bym na pewno nie przeżyła.

Kolejnym polem braku romantyzmu jest w moim życiu praca. Z klimatu "idealizm za marną kasę" wpadłam w korpobiurwizm i etat. Niby fajnie, bo STABILIZACJA, a zarazem męczę się jak potępieniec, bo klimaty w rodzaju deadline'y, karty projektów, innowacje, akceleracje i wdrażanie dedykowanych zarządzeń menedżmentu to jakiś absurd i horror. Może i dobrze móc się trochę odczłowieczyć po okresie nadmiernego "uczłowieczenia" aż po końcówki nerwów i naczyń włosowatych, ale bez przesady.

Tak więc prowadzę fascynujące życie zarówno gruncie uczuciowym, jak i zawodowym :) Ratują mnie krótkie "przystanki" przyrodnicze w rodzaju jezior, gór i mórz, ale generalnie to nie jest życie, jakie chciałam zawsze prowadzić. Problem w tym, że nie wiem, czy już mam siłę na inne.

Tak więc żyję trochę w zawieszeniu - pomiędzy sukcesem ucieczki z toksycznej relacji a pustką nowego życia bez tychże. Jak coś mądrego wymyślę, to Wam o tym napiszę :) A póki co - radosnego lata!

piątek, 17 lutego 2017

Walka duchowa

Pierwsza notka w tym roku i chyba jedna z ostatnich na blogu. Myślę o przeniesieniu się "do cywila", czyli o kontynuowaniu pisania "o życiu i jego przejawach", ale już nie w kontekście relacji z psychopatami. Wydaje mi się, że na ten temat napisałam już wszystko, co mogłam i czas zakończyć proces terapii. 

Myślę, że taka decyzja jest w pewnym momencie konieczna. Bez niej można wpaść w pułapkę uzależnienia od przeżywania bólu, straty, żałoby, złości etc. A to przecież także jakaś z form pozostawania w toksycznej relacji - może nie tyle z psycholem, co z naszymi uczuciami przez niego wywołanymi. 

U każdego proces wychodzenia z bagna ma indywidualną dynamikę i nie da się chyba określić tutaj "norm". Orientacyjnie powiedziałabym, że jeśli po dwóch latach od CAŁKOWITEGO zaprzestania JAKIEJKOLWIEK relacji z psychopatą, nadal mocno ją przeżywamy, to znaczy, że coś chyba robimy nie tak i - świadomie bądź nie - podsycamy ją. Albo utknęłyśmy w depresji, której nie pokonamy bez fachowego leczenia.

Ostatni wątek, jaki chciałabym poruszyć, dotyczy spraw duchowych. Blog jest dla wszystkich ofiar psychopatów, niezależnie od ich poglądów, wiary bądź jej braku, toteż nie pisałam zbyt wiele o swoich doświadczeniach duchowych w kontekście psychola, ograniczając się do opisywania sfery psychologicznej. Wiele z nas doświadczyło jednak w kontekście psychopatycznej relacji walki duchowej bądź zjawisk wykraczających poza sferę racjonalną, toteż myślę, że warto zatrzymać się także na tej sferze rzeczywistości. 

Jedna z Was napisała do mnie jakiś czas temu maila. Wklejam go w całości, oczywiście z upoważnienia Czytelniczki:

Dzień dobry,
Od jakiegoś czasu zaglądam na Pani blog "Szczury i wadery", za który dziękuję, bo też mi pomógł. Postanowiłam napisać, by może zechciała Pani poruszyć w swoich wpisach jedną kwestię - możliwych duchowych/demonicznych przyczyn zachowań psychopatów. Może Pani opublikować moją notkę, którą zamieszczam poniżej, choć wiem, że nie publikuje Pani raczej historii czytelniczek, tylko pisze autorskie teksty, więc proszę przynajmniej ją przeczytać i kiedyś może napisać coś na ten temat.
pozdrawiam serdecznie
Joanna


***

Po moim rozstaniu się z tym bardzo trudnym człowiekiem, przeczytałam sporą część blogów, for i artykułów na ten temat. Tylko w jednym miejscu natknęłam się na poruszenie tego tematu z uwzględnieniem sfery duchowej. Wszyscy raczej skupiają się wyłącznie na poziomie psychologicznym tego "zjawiska".

Swojego p. (40+) poznałam na jednym z portali internetowych, ale uwaga: nie tych zwykłych, tylko... "religijnym". Dziś z perspektywy kilku lat mogę powiedzieć, że chyba nic, co wtedy napisał w swoim profilu o swoich cechach czy rzekomo wyznawanych wartościach, nie znalazło potwierdzenia w
rzeczywistości. A wręcz było na odwrót. 

Okazało się, że każdej poprzedniej wmawiał jakieś nieprawdy. Mnie na początku też okłamał w kilku ważnych sprawach, niepotrzebnie i nawet nie pytany, np. powiedział mi, że jest abstynentem (tylko dlatego, bo wiedział, że jest to dla mnie ważne, choć sama go o to nie pytałam), a niedługo potem okazało się, że nie tylko pije, ale najprawdopodobniej ma już z tym spory problem. O innych kłamstwach nie wspomnę, było ich tyle, że spokojnie można uznać to już za chorobliwą patologię. Nie chcę się też rozpisywać ani o tym jakim stałam się w czasie tego związku zalęknionym i znerwicowanym strzępkiem człowieka, ani o poniżających odzywkach, wmawianiu mi, że jestem zerem, manipulacjach, pogardzie, czasem zimnym bezwzględnym zachowaniu wobec czyjegoś cierpienia, nienawiści, uważaniu wszystkich za popieprzonych, cynicznym obgadywaniu nawet własnych przyjaciół, dniach i tygodniach karzącego milczenia, obrażania się i wybuchania agresją gdy tylko miałam inne zdanie na jakiś temat, ciągłej zmiany planów nawet w ważnych kwestiach, wmawianiu mi choroby psychicznej itd. Szkoda czasu na opisywanie tego powtarzalnego prawie w każdej tego typu historii schematu. Cały czas jest mi wstyd, że się z kimś takim związałam i przeżyłam kilka lat...

No, ale właśnie... na początku wydawał się taki idealny, dobry, pomocny, miły, mówił o sobie w samych superlatywach, i jaki to jest wierzący i praktykujący. Dałam się złapać na haczyk, po pierwsze dlatego, że byłam niedługo po ciężkich przeżyciach, a po drugie - miałam głupią nadzieję, że w serwisie chrześcijańskim jest większy odsiew i nie trafi się na jakieś złe jednostki, dlatego długo wierzyłam, w to co mi wmawiał, że to we mnie jest problem, nie w nim. 

Wydawało mi się, że jeśli ktoś uważa się za człowieka wierzącego, ma w sobie podwójny powód do traktowania innych dobrze, bo nie tylko obowiązują go normy i nakazy społeczne i etyczne, ale też religijne (jak np. miłość bliźniego). Rzeczywistość okazała się jednak inna. Do tego stopnia, że dziś myślę, że "mój" p. miał nie tylko problem na poziomie psychicznym, ale i duchowym, choć regularnie chodził do kościoła, brał udział w różnych religijnych praktykach i wydarzeniach, udawał wokół niezwykle wierzącego, tylko jakoś wcielanie w życie tych wartości mu nie wychodziło...


"W sferze duchowej jesteśmy nieustannie w stanie wojny między dwoma światami - światem światłości i ciemności."

W jednym z wykładów egzorcysta ks. Piotr Glas opowiadał o tym jak dziś d. niszczy człowieka, jaka jest jego strategia - udaje anioła światłości, czyli dobrego, działa poprzez kłamstwo (sama Biblia nazywa diabła "ojcem kłamstwa" i oskarżycielem), wzbudzanie strachu, odizolowanie od innych ludzi, odrzucenie, wmawianie, że człowiek się do niczego nie nadaje. Czy czegoś to nie przypomina? No właśnie... Niemal identycznie psychofag traktuje swoją ofiarę.

Na pewno każdy z nich ma problem natury psychicznej, ale myślę (wnioskując też na podstawie objawów, które miał mój p., zresztą sam mówił, że coś go czasem nawiedza), że u części z nich przyczyna takich zachowań jest także natury duchowej. (polecam na youtube konferencję "Duchowe zerwanie z przeszłością").

Żeby lepiej zrozumieć działanie złego, może warto sięgnąć do samego początku - upadku rajskiego Adamy i Ewy. Diabeł nie mógł znieść szczęścia ludzi. Udając przyjaciela, poprzez kłamstwo zwiódł Ewę i namówił do zerwania owocu z drzewa poznania dobra i zła. A wszystko to diabeł robi po to, by zniszczyć człowieka i zabrać mu szczęście, do jakiego został stworzony. I tak działa od wieków. Jak napisał św. Piotr: "Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć."

Poniżej dwa krótkie filmiki, o niezdrowych więzach duszy i opętaniu miłosnym:
https://www.youtube.com/watch?v=xCBYzT9aC7g
https://www.youtube.com/watch?v=HI1YaCOFTHw

Nie twierdzę, że każdy psychopata jest opętany. Nie. Ale możliwe, że jakaś część z nich jest zniewolona. Zły ma wpływ na człowieka poprzez trzy stopnie: pierwszym jest pokusa (której nieraz doświadcza każdy człowiek), drugim - zniewolenie ("Nie jest to jeszcze opętanie, ale oddziaływanie z zewnątrz i pewnego rodzaju skrępowanie, ograniczenie władz człowieka, wprowadzenie tam anomalii i wielkiego cierpienia oraz osłabienie różnych dobrych cech. Objawy są tu tak podobne do nerwic i psychoz, że nie łatwo rozpoznać ich rzeczywistą przyczynę. Dalej stany agresji, nienawiści, buntów bez wyraźnej przyczyny. Takie oddziaływanie szatana na psychikę i system nerwowy obserwujemy dziś w wielkim nasileniu."), a dopiero trzecim, najcięższym - opętanie (zamieszkanie złego w ciele człowieka).
http://egzorcyzmy.katolik.pl/rzeczywistosc-ducha-zego/3/

Może niepotrzebnie się rozpisałam, ale brakowało mi wszędzie bardziej całościowego spojrzenia na możliwe przyczyny zachowań osób o rysie psychopatycznym. Zatrzymywanie się jedynie na poziomie psychologicznym może spowodować, że jeśli trafimy nie na "zwykłego" a na zniewolonego psychofaga, wówczas samo odcięcie się od niego i ewentualna psychoterapia nie pomogą tak dobrze jak trzeba, po prostu nie wystarczą.

Realności walki duchowej doświadczyłam w trakcie związku z psycholem bardzo mocno, jednak nie określiłabym go jako osoby opętanej. Opętani cierpią z powodu swojego stanu, psychopaci niestety nie. Opętani nie są często w stanie przekroczyć progu kościoła, parzy ich woda święcona i symbole religijne, psychopata potrafi cały obwiesić się różańcami i leżeć krzyżem przed świętymi obrazami udając ekstazy religijne. 

Opętanie to ingerencja złej istoty duchowej w zdrowe ciało, zmysły i uczucia, psychol natomiast wydaje się nie mieć tej zdrowej osobowości, z której należałoby wypędzić zło. On jest jakby złem wcielonym, które nie chce przestać być złe. Przykro mi to pisać, osąd zostawiam Panu Bogu, być może się mylę. Nie chodzi jednak o to, żeby kogoś potępić, ale o to, żeby się przed nim STRZEC. I nie łudzić się, że cokolwiek go zmieni. Nie zmieni, a nas zniszczy. Z równym powodzeniem możemy próbować nawracać diabła.

Sporo z nas doświadczyło w trakcie związku z psychopatami rozmaitych zjawisk paranormalnych, dziwnych stanów, uczuć, snów etc. Czasem, paradoksalnie, doświadczenie silnej obecności zła, może nas w konsekwencji doprowadzić do dobra - do Boga, wiary, pokory, prawdy, docenienia prawdziwej przyjaźni i miłości, odkrycia własnej, niepowtarzalnej ścieżli rozwoju duchowego. Zapraszam Was do wymiany doświadczeń związanych z tą sferą życia, jestem przekonana, że będzie ich sporo. Mnie osobiście całe to bagno nauczyło poważnego traktowania biblijnej zasady:

              "Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła".