poniedziałek, 26 lutego 2018

Gwałt na otwartym sercu

Dearest Girls. Macie rację, psychopata jest jak gwałt. Jak napisała jedna z Was w komentach: "Można udawać,że się nie pamięta.... ale flashbacki wciąż wracają... mimo upływającego czasu...". 

Ja akurat nie mam flashbacków, tylko bardziej Mrożoną Rybę / zabetonowany grób. Tak pogodnie bym to określiła :) Ale że to gwałt, to się zgadzam. Tym właściwie jest "relacja" z psychopatą - gwałtem na emocjach, uczuciach, a przede wszystkim - sercu. I chyba serce najmocniej to pamięta. Tak, jak zgwałcona kobieta może mieć problem z seksem, podobny mechanizm dotyczy uczuć. Serce pamięta traumę i za wszelką cenę unika bliskości. Szczerze mówiąc, to jestem tym już chyba nawet zmęczona i chyba bym się już z dwojga złego ;) wolała w kimś nareszcie zakochać. 

Dziś miałam okazję, bo spotkał mnie Chamski Zimowy Podryw. Poszłam na łyżwy (moje ostatnie odkrycie, pasja, sens życia, radość i ból) i zagadywał mnie jakiś koleś. Dał do zrozumienia, że wprawdzie jest żonaty, ale tutaj akurat jest sam ze znajomymi i że może by tak zachować dyskrecję i jakoś dłużej pogadać. Spojrzałam na niego oczami, w których mieniły się na przemian wielkie moherowe berety i czarne pistolety, powiedziałam, że życzę udanej i SZYBKIEJ jazdy i natychmiast się ulotniłam. 

O gościu szkoda gadać, ale o łyżwach warto. Spieszę donieść, że TO (ruch, słońce, świeże powietrze) jednak jakoś DZIAŁA. Oczywiście, znam z autopsji ostre stany depresji, kiedy nie ma się sił nawet wypowiedzieć słowa "łyżwy", a co dopiero ubrać się i wyjść z domu, ale w stanie depresji umiarkowanej, sport pomaga. Być może łatwiej mi się zmobilizować na totalnym wkurwie, bo mam w pracy gościa, który zadaje pytania / wydaje polecenia w takim stylu i takim tonem, że depresyjnego flaka / wyluzowanego rastamana / kwiat lotosu / buddyjskiego mnicha potrafi w dziesięć sekund zamienić w bombę atomową, która zmiotła z powierzchni ziemi Hiroszimę. 

Ujmujący koleś. Jako że nie piję, a muszę jakoś odreagować, to po serii niszczenia poduszek / rzucania o ścianę kostkami lodu (jak furia, to tylko ekscentryczna, Baronowo!), w końcu w pokorze sięgnęłam po Stare, Wszędzie Opisywane Metody, które zazwyczaj wydawały mi się zbyt banalne, jak na moją skomplikowaną i artystyczną duszę. I co? I działa. Kupiłam sobie ekstra figurówki i chodzę prawie codziennie :) Jeśli z tego wszystkiego rozpocznę spóźnioną karierę sportową, to pierwszy medal olimpijski zadedykuję temu wkurwiającemu facetowi :)

Wracając do meritum - samotność mnie zarazem nudzi i nie nudzi. Dobrze się czuję we własnym towarzystwie i potrzebuję sporo czasu w izolacji, męczy mnie bardzo nadmiar bodźców. Ale zarazem mam jednak poczucie, że są przecież na mapach przeżyć, uczuć i myśli, takie rejony, do których dotrzeć można tylko we dwoje. I zwyczajnie pochodziłabym też na spacery do lasu, a sama się boję. 

Nie mam pojęcia, jak to dalej będzie wyglądało, bo przecież nie jest łatwo spotkać prawdziwą bratnią duszę, nie jest łatwo zaufać tej duszy i sobie, nie jest łatwo wytrwać i się nie zniechęcić jakimiś głupotami, nie jest łatwo odróżnić te głupoty od spraw poważnych. 

W każdym razie - chciałabym z kimś być, ale chyba jeszcze nie teraz :)))) Pozdrawiam Was gorąco i mam nadzieję, że macie się dobrze. Dziękuję za wszystkie miłe i ciepłe słowa. Zamawiacie jakiś konkretny temat następnej notki?

piątek, 26 stycznia 2018

Praca na kaca nie zawsze popłaca

Właśnie odkryłam, że jestem w toksycznym związku. Z szefem! Na szczęście nie mieszkam z nim, nie kocham go, nie mam z nim dzieci ani nawet nie pocałowałabym go w rękę ani policzek, natomiast moja relacja z zakładem pracy zaczyna niebezpiecznie przypomimać psychozwiązek. 

Wypiszmy zatem cechy wspólne:
1. Stałe zajęcie myśli robotą.
2. Analizowanie, co mogłam zrobić inaczej, co zrobiłam źle i czy to ja jestem nienormalna, czy on/i.
3. Stałe poczucie winy bez określonej przyczyny.
4. ZMĘCZENIE.
5. Brak satysfakcji.
6. Nieokreślona nadzieja na "coś", co sprawi, że będzie INACZEJ.
7. Przyzwyczajanie się do chorej sytuacji i syndrom ofiary.
8. Sekwencja: "krzywda" -> niedowierzanie -> bunt -> otępienie / bezradność.
9. Stopniowe pomniejszanie poczucia własnej wartości.
10. Trudność w zmianie krzywdzącej sytuacji.

Nie wiem, kiedy kończy się branie trudności i nieprzyjemności na klatę, "bo z czegoś trzeba żyć", a kiedy zaczyna się uzależnienie od toksycznego klimatu. Z jednego sobie na pewno zdałam sprawę - wyjść z uzależnienia jest NAPRAWDĘ MEGA TRUDNO. A taka byłam zadowolona, że nie piję alkoholu, a palę tylko od czasu do czasu. I chociaż za chlanie albo toksyczne związki nikt nie płaci, to nadal uzależnienie od pracy jest uzależnieniem, a nie rozwojem. O tyle trudne jest to uzależnienie, że zasada "zero kontaktu" nie bardzo ma tu zastosowanie :) Co proponujecie? Macie jakieś doświadczenia? A może każdego szefa odbiera się jako zło wcielone i wyolbrzymia jego wady? 

....jeny, sam ten post świadczy o tym, że mam świra - piątek wieczorem, a ja smęcę o robo :O

sobota, 20 stycznia 2018

To cholerne zmęczenie

Kochane Dziewczyny, nie pisałam długo, bo ostatnie parę tygodni chorowałam, a wcześniej większość dni spędzałam według schematu: budzik -> fuuuuuuuuuuuuck.... -> wstaaajęęę... -> kawa + kanapka -> robo i kołowrót -> kanapa + sufit -> wanna -> spać. Wszystko poza wkręcającym kołowrotem, z ogromnym wysiłkiem. Upragnione weekendy w dresie i pod kocem, w domu bajzel, w głowie też, dobrze funkcjonuje jedynie kot. 

Nie wiem, czy to pozostałość po psychopacie, brak słońca, witamin, powietrza czy depresja, ale jestem permanentnie wykończona. Psychicznie nie czuję się jakoś fatalnie, daję radę, choć funkcjonuję dość zachowawczo, za to fizycznie czuję się jakbym miała 200 lat i totalną anemię. 

To oczywiście wpływa na psychikę, bo jeśli nie masz zwyczajnie siły posprzątać, wyrzucić śmieci, pójść po zakupy, na pocztę albo jeśli w ciągu dnia musisz wybrać tylko jedną z tych czynności, bo czujesz się zbyt słabo, żeby wykonać wszystkie, to bardzo frustruje. Bo jak tu marzyć, rozwijać skrzydła, prowadzić życie towarzyskie, zakładać rodzinę (?!!!), kiedy sukcesem dnia staje się np. wypranie ręczników i rozwieszenie ich do suszenia. 

W pracy jest trochę inaczej, bo tam tyle stresu i adrenaliny, że obudziłoby to umarłego. Ale to zmęczenie towarzyszyło mi też w poprzedniej robocie, gdzie zamiast stresu była nuda. 

Męczy mnie ten stan i ciągle łudzę się, że jak w końcu się WYŚPIĘ, to mi przejdzie i nabiorę sił. Tyle że wyspałam się już jakieś milion razy, a nadal przed wyjściem do pracy codziennie zeskrobuję swoje ciało z podłogi łyżeczką. Miała któraś z Was taki stan i zna metody wyjścia z niego? Stan Ameby doskwiera mi tym mocniej, że zawsze byłam spontaniczna i "żywa", miałam szalone pomysły i szybko wdrażałam je w życie. A teraz czuję się jakby własne ciało kazało mi zmienić temperament i osobowość, ciężko się odnaleźć  w tym stanie.