Ostatni raz widziałam go prawie 4 miesiące temu. Stalkował mnie pod moim blokiem, wcześniej wysławszy list samobójczy. Od zerwania minęło 8 miesięcy. Bloga zakładam trochę dlatego, że już jestem w stanie pisać o tym wszystkim bez ekstremalnych emocji, trochę po to, żeby już przestać truć o nim bliskim ludziom, a trochę też dlatego, że wiem, że tuż o zerwaniu tego typu blogi i książki były jedyną lekturą, na której byłam w stanie się skupić dłużej niż pięć minut. I one naprawdę, bez żadnej przesady, uratowały mi życie.
To prawda, że ze związku z psychopatą wychodzi się strasznie długo. Nie czuję się jeszcze zdrowa, mimo że minęło już parę miesięcy. Nadal mam oczy dookoła głowy, boję się nawet siedzieć tyłem do drzwi, wciąż jestem czujna. Kiepsko czuję się też fizycznie, jak po jakiejś potężnej chorobie w rodzaju nowotworu. Słaba jestem, mam problemy z sercem, często trudno mi zmusić się do jedzenia, bo organizm nadal uruchamia co i rusz tryb walki. Ale już na szczęście z dnia na dzień i tygodnia na tydzień chyba normalnieję.
Jak bym opisała te osiem miesięcy?
GODZINA ZERO - moment otwarcia oczu. Totalny koszmar, a zarazem nareszcie ulga. Koszmar, bo okazuje się, że facet, który pieprzył farmazony o miłości życia, kłamał, manipulował i nie był żadnym dobrym, ale zagubionym człowiekiem, tylko wyrachowanym graczem rujnującym ludziom życie do cna wyłącznie dla własnej rozrywki. A ulga - bo nareszcie scaliły się w jedno moje "dwa życia" - to, o którym trąbiła mi intuicja i wszyscy życzliwi ludzie oraz to, którego istnienie wmawiał mi psychopata, a które okazało się jedną wielką ściemą. Dialogi, z tamtych dni:
- Spaliście ze sobą?!!!
- Nie, co ty!
- To co to wszystko znaczy?!
- Nie wiem, to wariatka, ona mną manipuluje.
- Chcesz powiedzieć, że WYDAWAŁO JEJ SIĘ, że z tobą spała?!
- Bardzo możliwe, jej się różne rzeczy wydawały.
...po kilku dniach:
- To jednak spaliście ze sobą.
- Ja tego nie pamiętam. Byłem wtedy w strasznym stanie. Skoro ona tak twierdzi, to widocznie tak musiało być, ale ja kiedy myślę o tamtym czasie, mam przed oczami czarną dziurę. Pozostaje mi prosić cię o wybaczenie.
Noc, Kiedy Do Mnie Dotarło była totalnym koszmarem. Dzwoniłam wtedy do niego wrzeszcząc i płacząc, wypaliłam dwie paczki papierosów i wypiłam prawie półtora litra wina, nie spałam do rana, czekając na otwarcie sklepu i możliwość kupna kolejnej paczki fajek. To już był koniec złudzeń, ale zarazem początek kolejnej odsłony walki o życie. Niestety nie było tak jak w scenie z filmu "Holiday", kiedy Kate Winslet wygłasza słynną kwestię zaczynającą się od słów: "Jasper, you have never treated me right", a potem wyrzuca gościa z domu, skacze pod sufit i obwieszcza światu: "I've got life to start living!". Tzn. w sensie istotnym tak to rzeczywiście było, ale nie odbyło się w ciągu dwudziestu sekund, tylko trwało... nie wiem, ile potrwa, powiem, jak już poczuję, że to rzeczywiście za mną.
0 - 4 miesiąc: Faza Rozjechanego Jeża. Łzy skończyły się dość szybko, właściwie razem z końcem tego związku. Związku :) WIĘZIENIA! Zaczęło się totalne odrętwienie. Ściana z niewidzialnej folii między mną a światem. Na niczym nie można się skupić, o niczym innym nie udaje się myśleć, a myślenie o tym, co się stało jest takim koszmarem, że chce się przestać istnieć, żeby przestać cierpieć. I tak dzień po dniu. Najgorzej, że nie da się jeść i spać. Po którejś nocy bez snu i nasileniu się problemów z sercem - w końcu psychiatra. Leki uspokajające i antydepresyjne na sen pomagają od razu, na nastrój chyba mniej, właściwie ogłuszają po prostu, ale w tym stanie to i tak wielka ulga. No i mogę jeść, a nawet mam wilczy apetyt i tyję, ale chrzanię to.
W tym samym czasie - stalking. Na maksa. Setki telefonów, maili, smsy, wizyty domowe, nagabywanie znajomych, przesyłki pocztowe, śledzenie w drodze do pracy, w końcu list samobójczy. Nie pierwszy, wiec tym razem nie potraktowałam go już poważnie. Tzn. potraktowałam, ale nie tak, jak by sobie tego życzył nadawca. Poszłam na policję.
4 - 6 miesiąc - Skrzydła od Psiarni. Ten dzień był zarazem straszny, jak i piękny. Miarka się przebrała. Przełamałam strach i wstyd i pojechałam na komendę. Dwóch dwumetrowych gliniarzy i ja szczebiocząca do nich: "chciałam złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa". Po wyjściu z psiarni dostałam skrzydeł. Świat stojący do tej pory do góry nogami, zaczął wracać na swoje miejsce. I chociaż kręciło mi się od tego w głowie, a błędnik szalał, to zaczynałam powoli rozpoznawać dawne kształty, wzory i kolory. W symboliczny (ale i całkiem konkretny) sposób wyszłam z roli ofiary. Skończyły się rozkminki w rodzaju: "a czy miłość to, czy nie miłość?", a w to miejsce wyświetlił się paragraf numer 190a. Nie miłość, tylko przestępstwo. Nafaszerowanej Holiłudem romantyczce poleca się numer tego paragrafu zapamiętać.
Nie wiem, czy sajko dowiedział się o złożeniu przeze mnie zawiadomienia na policji, faktem jest, że przestał mnie nachodzić. Pisał nadal, ale już rzadziej. No i wtedy zaczęłam chyba przeżywać... żałobę po rozstaniu. Po początkowej euforii, odzyskaniu poczucia godności, nabraniu odrobiny nadziei na lepszą przyszłość, zaczęły przychodzić fazy totalnej, fizycznej wręcz tęsknoty. Plus gigantyczna wściekłość. I Bogu dzięki za nią, bo to ona dodawała mi siły i to dzięki niej udało mi się zachować konsekwencję i nie odzywać do gada. Nie mogę nie wspomnieć o książce "Moje dwie głowy" Mai Friedrich. Bez dwóch zdań, uratowała mi życie. Gdyby nie wpadła mi w ręce, prawdopodobnie jeszcze długo zastanawiałabym się, o co tu, do jasnej cholery, chodzi. A potem sto razy bym do niego wracała, sto razy uciekała, a w końcu została porzucona i prawdopodobnie wylądowała w psychiatryku na długo. O ile nie stałoby się coś jeszcze gorszego. Oprócz książki Mai, życie uratowali mi też bliscy - rodzina i przyjaciele. Ich ciepło, serdeczność, wsparcie w chwilach, kiedy czułam się jak ostatnia szmata, cierpliwość w pocieszaniu i wysłuchiwaniu po tysiąc razy tych samych historii zaczynających się od słów: "No ale jak on mógł?!". Pomógł mi też Pan Bóg, ale o tym w kolejnych notkach.