poniedziałek, 28 grudnia 2015

Nie właź na krokodyla


To jest krótki film o zabijaniu ;) Czyli o ignorowaniu intuicji. Podobnie wygląda związek z psychopatą - jeśli nawet jakaś bidna krówka właśnie zginęła w paszczy krokodyla, my po odpowiednim praniu mózgu (np. przez "życzliwych" zmanipulowanych wcześniej przez psychopatę "doradców") możemy uwierzyć, że to wcale nie był krokodyl, tylko zwykły drewniany bal, a krówka umarła zwyczajnie ze starości albo żyje, tylko wyjechała do Ameryki. "Krówką" może być też kawałek nas - nasze wartości, zainteresowania, przyjaciele, zdrowie czy praca. Te wszystkie sfery życia także mogą po kolei ginąć w paszczy krokodyla, jeśli nie wypowiemy stanowczej wojnie własnej głupocie, która chce, żebyśmy pozostały ślepe i głuche na oczywiste niepokojące sygnały.

Z okazji zbliżającego się Nowego Roku życzę zatem otwartych oczu, bystrego umysłu, coraz większej samoświadomości, a przede wszystkim - szacunku do samych siebie!

sobota, 19 grudnia 2015

Dlaczego warto odgryźć sobie nogę, czyli kolejna notka przedświąteczna ;)

Jak wiadomo, niektóre zwierzęta napadnięte przez agresora, potrafią zostawić mu na pożarcie ogon czy nogę, jeśli może im to uratować życie. Podobnie z nami. Jeśli napada na nas drapieżnik, to dlatego, że stanowimy w jego oczach cenną zdobycz. Jeśli zaś my, mimo licznych strat, z jakiegoś powodu tkwimy w bagnie, szukając "racjonalnych" wytłumaczeń uzasadniających taki stan rzeczy, może to oznaczać, że albo utraciłyśmy już zupełnie instynkt samozachowawczy, nie mamy siły, zachorowałyśmy w sensie klinicznym (notka o tych przyczynach trwania w chorym związku ukazała się jakiś czas temu), albo też... coś nam ten związek "załatwia" i nie do końca chcemy z niego zrezygnować. 

O ile bywają toksyczne związki trwające całe życie, o tyle związek z psychopatą trwa do momentu wyeksploatowania ofiary do cna i / lub uwiedzenia kolejnej. Pozostawanie w nim jest zatem ryzykowne choćby z tego powodu - z tym, co popchnęło nas w ramiona psychopaty i tak będziemy musiały zmierzyć się samotnie - prędzej czy później. A co to może być? O poszukiwaniu miłości, pragnieniu wyjątkowości i innych normalnych i ludzkich dążeniach już pisałam. Teraz chcę skupić się na namierzeniu cech wynikających z naszej niedojrzałości. Bez zwalczenia ich nawet po ucieczce od psychopaty, powielimy ten sam schemat w innej relacji. Te cechy to właśnie nasz "ogon jaszczurki". A może być to:

:: autodestrukcja. Podświadomie żywimy przekonanie, że szczęście, trwała radość, spokój i dobrostan z jakichś powodów należy się może innym, ale na pewno nie nam. W efekcie podświadomie szukamy związków dla nas niedobrych, sądząc, że one się nam po prostu należą, "bo tak mamy". Nieprawda, nie "mamy tak", tylko ktoś nas tego kiedyś nauczył, a my w to uwierzyłyśmy. Teraz czas na przestawienie zwrotnicy. Szukajmy tego, co przynosi nam radość - wybierajmy ludzi, którzy nas akceptują, lubią, wspierają i nie dołują, Wybierajmy miejsca i aktywności, które nas cieszą. Ciuchy, w których czujemy się sobą, a nie takie, które "wypada" nosić, BO CO LUDZIE POMYŚLĄ. Ludzie i tak pomyślą to, na co będą mieli ochotę, a ci, którym naprawdę na Tobie zależy, będą Cię uwielbiać nawet wtedy, kiedy przebierzesz się za własną prababkę.

:: unikanie odpowiedzialności. Związek z psychopatą dla osób obawiających się samodzielnych decyzji i  ponoszenia ryzyka jest idealnym rozwiązaniem. I choć de facto wiąże się on z ryzykiem ekstremalnym, narażając nas na utratę zdrowia, a nawet życia, to jednak silnie wdrukowane podświadome uwarunkowania sprawiają, że bardziej boimy się tworów własnej wyobraźni (np. przekonania o tym, iż kiedy zostaniemy same / powiemy "nie" / zmienimy pracę stanie się COŚ STRASZNEGO) niż realnego niebezpieczeństwa pozostawania w totalnie chorym układzie. Psychopata stwarza pozory siły i opieki. To nam się z początku podoba. Jesteśmy nareszcie wdzięczną Calineczką, a nie wiecznie umordowanym Kopciuszkiem z dziesięcioma siatami. Tyle że za chwilę okazuje się, że Calineczek w życiu naszego królewicza jest więcej, a zainteresowanie nimi kończy się wraz z wygaśnięciem terminu przydatności do spożycia (czyli naszej urody, wesołego usposobienia, zdrowia, a przede wszystkim: nieustającego podziwu dla królewicza, niepostrzeżenie przedzierzgniętego /fajny wyraz, pasuje do psychopaty ;)/ w despotę). 

Sto razy bardziej zatem niż czekanie na wybawiciela-na-srebrnym-rumaku opłaca się po pierwsze przestać się bać własnych postanowień i ponoszenia za nie odpowiedzialności - zwłaszcza, że jedna z niewielu decyzji, której NAPRAWDĘ powinnyśmy się bać, to ta o pozostawaniu w jakiejkolwiek relacji z psychopatą. Ryzyko związane ze zmianą pracy, przeprowadzką czy remontem nie wiąże się z PEWNOŚCIĄ PORAŻKI. To naturalne, że jako istoty społeczne potrzebujemy wsparcia. Szukajmy go więc tam, gdzie rzeczywiście możemy je znaleźć, czyli wśród życzliwych i BEZINTERESOWNYCH ludzi. Psychopata nigdy nie podejmuje działań bezinteresownych, jego z pozoru szlachetne decyzje to inwestycje. Głównie w wizerunek. Nie szukajmy zatem opieki i ciepła w ramionach pytona. Otoczmy się normalnymi ludźmi. Że czasem upierdliwi, zbyt powolni, zrzędliwi? Są tacy dlatego, że są NORMALNI. Mają ludzkie wady. 

Psychopata działa natomiast jak torpeda i zapewnia na początku znajomości pełen pakiet wszelkich usług na najwyższym poziomie dlatego, że uczestniczy wówczas w rozmowie kwalifikacyjnej. Kiedy dasz mu się oczarować, zaufasz mu i podpiszesz z nim pełnoetatową umowę na czas nieokreślony, z gwarancją monopolu na świadczenie usług, udzielając jednocześnie wszelkich pełnomocnictw do firmowych kont, wtedy dopiero zobaczysz, ile ten cały teatr był wart. 

:: "To dla mnie zbyt zwyczajne". Tu kłania się grzech pierworodny. Nadal chcemy być "jak bogowie". Zwykła praca, zwykły facet, zwykła rodzina, znajomi, miasto, kraj? Zwykli my? Ze zwykłym ciałem, ludzkimi emocjami, wadami, zaletami, gorszymi i lepszymi dniami, ograniczonymi możliwościami? NIE. My chcemy być MEGA. I mieć wszystko MEGA. Najlepszą figurę, najpiękniejszy dom, najbardziej niesamowitego faceta, odlotową pracę, najzdolniejsze dzieci. Nie mam oczywiście nic przeciwko zdobywaniu jak najlepszych kwalifikacji, dbaniu o urodę, stawianiu sobie wielkich celów i nieograniczaniu horyzontów naszych marzeń. Ale to nie może być pogoń za doskonałością rodem z Lorda Farquaada (vide: Shrek). Nasze życiowe zadanie to stawanie się doskonałymi, ale w miłości. Nie w naiwności, nie we współuzależnieniu, ale w miłości - do Boga, do siebie i do innych. A to zakłada pokorę, zgodę na własne i czyjeś ograniczenia, łagodność, cierpliwość, wierność, akceptację drugiego człowieka takim, jakim jest.

 Nie da się tego nauczyć w tydzień ani miesiąc, takiej postawy uczymy się latami. Przynosi ona piękne owoce, ale też wymaga dyscypliny, wyrzeczeń i poskramiania egoizmu. My tymczasem nie raz wzruszamy się zdjęciami starszych ludzi idących przez park i trzymających się za ręce, 



a jednocześnie chcemy, żeby nasze życie przypominało raczej nieustający pokaz fajerwerków niż składało się z robienia zakupów, obierania ziemniaków i wieszania prania.  Fajerwerki też są oczywiście od czasu do czasu potrzebne, ale warto mieć na uwadze, że nie muszą one wcale świadczyć o narodzinach wielkiej miłości. Nie dajmy się zatem łapać na tani blichtr, bo możemy skończyć w piwnicy Fritzla.


Psychopata w życiu codziennym nie zaoferuje nam wsparcia, spokoju, miłości ani wierności, za to wyda miliardy na inaugurujący naszą znajomość pokaz sztucznych ogni. Wszystko będzie NIESSSSAMOWITE, JEDYNE, WYJĄTKOWE, NIEPOWTARZALNE, KOSMICZNE, MIĘDZYGALAKTYCZNIE i posiadające siłę torpedy. Jeszcze nigdy nie przeżył takiej "miłości", jeszcze żadna kobieta mu się tak strasznie nie podobała, jeszcze nigdy nie spotkał kogoś tak IDEALNEGO. Bullshit, Babe. Jeśli nie włożymy tych tekstów w nawias i nie wykonamy potężnego wysiłku przyjrzenia się mimo zalewających nas emocji, CZYNOM, bardzo nas zaboli, kiedy za miesiąc czy rok odkryjemy, że te same miny / serduszka / niski i uwodzicielski timbr głosu kierowane są już do innej adresatki. Jeśli zaś w porę się opamiętamy, wówczas taki "forward" jego uwagi przyjmiemy ze szczerym rozbawieniem.  

Podsumowując - im więcej w nas dojrzałości, tym mniej grozi nam sajko-atak. I jeszcze jeden bonus - tylko wówczas mamy szansę na przeżywanie naprawdę pięknych i wartościowych relacji. Czy to przyjacielskich, czy miłosnych. Dojrzałość przekłada się także na relacje służbowe. A zatem - dużo siły i mądrości życzę wszystkim z okazji Świąt! Żadna z nas nie musi żyć byle jak :)



środa, 9 grudnia 2015

Pier... pierniczki, czyli uwaga na pieski

To jest Notka Ostrzegawcza. Idą Święta. To bez wątpienia czas szczególny - może być bardzo piękny, może też być niezwykle bolesny. Dla porzuconych przez psychopatów ofiar to czas smutku, poczucia osamotnienia i tęsknoty, dla tych z kolei, które zdecydowały się na ucieczkę, to okres zmasowanej jazdy psychopaty po emocjach. Co znajdziemy w świątecznym sajko-pakiecie? 

- dziesiątki, a może nawet setki połączeń telefonicznych.
- setki, a może nawet tysiące smsów (kocham, żegnam, umieram)
- liczne zdania zaczynające się od "ja tylko" ("ja tylko chciałem życzyć Ci wszystkiego dobrego" / "ja tylko liczyłem na Twoją większą wyrozumiałość i bardziej ludzkie traktowanie" / "ja tylko chciałem usłyszeć twój głos w tę szczególną, jedyną w roku noc..."
- pojazd zmysłowo - kulinarny: "wszędzie wokół skrzą się płatki śniegu / choinkowe światełka, pachnie cynamon i pierniczki, panuje niepowtarzalna, świąteczna atmosfera, ludzie godzą się i wybaczają sobie..." /A TY, BABO WREDNA A NIECZUŁA, ŚMIESZ MIEĆ MNIE W DUPIE?!!/
- prezenty - takie-o-jakich-marzyłaś bądź zbyt drogie, nieadekwatne czy krępujące. Na dodatek z dostawą do domu - chcesz tego, czy nie ;)
- oświadczyny ("prezent" oferowany niezależnie od stanu cywilnego psychopaty)
- INNE.

Wszystko to osobom mocno zakorzenionym w konkrecie, mało podatnym na manipulacje bądź świadomym już stosowanych przez psycholi technik, może wydać się śmieszne, groteskowe bądź żałosne. Jeśli jednak jeszcze nie do końca zdałyśmy sobie sprawę (bądź nie do końca uwierzyłyśmy w brutalną prawdę), że to  pułapka, a nie "cudowne przebudzenie" bądź wyraz miłości, możemy ulec sentymentalizmowi - zwłaszcza w okresie świątecznym, kiedy każdy chce czuć się potrzebny, zaopiekowany, cieszyć się bliskością ukochanych osób i ich ciepłem.  

Pamiętajmy jednak, że to, co bije od psychopaty to jedynie fałszywy ognik sztucznego kominka. Nie ogrzejesz się przy tym, a jeszcze Cię prąd kopnie. Gwarantuję, że więcej ciepła zaznasz od kota, życzliwej sąsiadki, miłej pani w sklepie albo od ekscentrycznej ciotki z Ameryki, która przyjeżdża na Święta co 5 lat, stając się dopustem Bożym dla całej rodziny. Ciotka wyjedzie, a przyklejonego do siebie świątecznym lukrem psychopaty już tak łatwo od siebie nie oderwiesz. Odejdzie dopiero razem ze skórą. 

Apeluję więc o konsekwencję w tym trudnym dla wielu ofiar czasie - zamiast na braku, można spróbować skoncentrować się na tym, co mamy. Odzyskany po wielu wysiłkach spokój to potężna wartość, szkoda się jej pozbawiać przez chwilę sentymentalnego braku rozwagi. Sentymentalizm nie ma zresztą nic wspólnego z miłością. Facet, który serio Cię kocha, raczej nie będzie Ci tego powtarzał pierdyliard razy dziennie, wijąc się na dodatek po podłodze we łzach. Psychopata za to - jak najbardziej. Tysiące słów, pieski, kotki, serduszka, gwiazdki, aniołeczki - co tylko chcesz. Uważaj jednak, bo w papier z nadrukiem w słodkie kotki może być zawinięta porządna, ostra i ciężka SIEKIERA. 

Podsumowując: stopień Twojej czujności powinien wzrastać wprost proporcjonalnie do liczby otrzymywanych serduszek i piesków. Zwłaszcza, jeśli za pieskami nie idą czyny. W normalnym związku pieski występują sinusoidalnie i to też raczej na samym początku zakochania, a i to nie zawsze. Kombinacja piesek + agresja na ogół oznacza psychopatę. Facet, dla którego naprawdę jesteś ważna, traktuje Cię z grubsza cały czas podobnie, a relacja posiada swoją naturalną dynamikę. W związku z psychopatą raz siedzisz na strychu, a raz w piwnicy. Wysokie "C" przeplata się z głęboką depresją. 

Zwróć uwagę, że produkcja waty słownej wiele nie kosztuje. Psychopacie służy ona jedynie do osiągnięcia CELU - ponownego uwiedzenia Cię, omamienia obietnicami bądź rozbudzenia nadziei na szczęśliwe-ever-after. Zamiast na słowa, patrzmy na czyny, a przede wszystkim - obserwujmy sygnały własnego organizmu - czy dobrze śpimy, mamy apetyt, czy chce nam się żyć, bawić i śmiać, czy czujemy się spokojne i rozwijamy się? Jeśli tak nie jest, być może wynika to właśnie z faktu, że nie otrzymujemy prawdziwej miłości, ale imitujące ją sentymentalne narkotyki. Samymi pieskami człowiek się nie naje - że zakończę akcentem chińskim ;)



PS. Nie mam nic do piesków ;)

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Łod de Fak

W czasie związku z psychopatą zdanie "what the fuck?!" pojawia się najpierw sporadycznie, później - coraz częściej, aż w końcu - bez przerwy. Stan tuż-po-ucieczce to właściwie permanentnie wyświetlający się w głowie komunikat: "!@#$$%$%%%%^^^*()%EW#%%%^???!!!!". 

Jak się tego pozbyć? Tu raczej nie zadziałają metody w rodzaju: "wypłacz się, wykrzycz, posmuć, a potem umaluj usta, zajmij czymś innym i w ogóle zacznij nowe życie". Może niektórzy to potrafią, większość ofiar jednak, żeby rzeczywiście się uwolnić, musi ZROZUMIEĆ, z czym miało do czynienia. To trudny proces, wymagający wielkiego nakładu sił. Ale dla tych, którzy zdecydują się go przejść - bardzo opłacalny. Z własnego doświadczenia wiem, że po zakończeniu tak toksycznej relacji jak związek z psychopatą, mózg przypomina komputer zrzucony z dziesiątego piętra. Naprawa sprzętu wymaga długiej i precyzyjnej pracy, w głowie wyświetlają się kolejne wykrzykniki i znaki zapytania, poradzić trzeba sobie nie tylko z nimi, ale i z bólem, rozczarowaniem, poczuciem upokorzenia, złością i smutkiem. A przy okazji - ogarniać codzienną rzeczywistość - głównie po to, żeby wszyscy Ci dali święty spokój, żeby upozorować, że jakoś-sobie-radzisz i żeby móc oddać się ulubionemu zajęciu - czyli odizolowaniu od wszystkich i rozkminianiu, o co tu, k..., chodziło?!

W walce o przywrócenie postradanych zmysłów nieodzowne są książki (szczególnie polecam oczywiście "Moje dwie głowy", a dla osób władającym angielskim - publikację pt. "Psychopath Free"). Wiedza ta przynosi zarazem ulgę ("nie zwariowałam, ktoś już wcześniej nazwał i opisał to zjawisko, które przyniosło mi tyle bólu"), jak i uruchamia kolejne kaskady trudnych emocji ("nie byłam żadną >>miłością jego życia<<, byłam naiwną, szukającą miłości kobietą, która dała się uwieść i zmanipulować" / "jakie to straszne" / "jak tak w ogóle można" / "kim w ogóle są tacy ludzie??!"). To normalne i zasadne pytania, nie da się ich zamieść pod dywan postulatem: "ruszam do przodu, zapominam o draniu". Choćby się bardzo się tego chciało. Na przeżycie tego wszystkiego potrzeba sporo czasu, nie da się ominąć kolejnych faz żałoby. Kiedy jednak się wreszcie wszystko ZROZUMIE, zaczyna się zdrowieć.

Uwaga - zrozumienie oznacza przyjęcie do wiadomości, że istnieje takie zjawisko jak psychopatia, rozpoznanie jego objawów i skutków, a w dalszej kolejności - pogodzenie się z tym, że tak się niestety stało, iż dane nam było poznać je bliżej. Warto też odkryć, DLACZEGO, czym omamił nas psychopata, w którym momencie zignorowałyśmy intuicję i wybrałyśmy toksynę. Zrozumienie w żadnym wypadku nie oznacza prób dotarcia do istoty zjawiska psychopatii. Rozważania o tym, czy przyczyna zachowania krzywdziciela to świadomy wybór zła, wadliwe funkcjonowanie hipokampu czy może chora relacja z prababką, są dla nas bez znaczenia. Chyba że zajmujemy się tym problemem naukowo. Mamy za zadanie przyswoić dwie proste sprawy:

1. Psychopaty nie da się wyleczyć.
2. Związek z psychopatą stanowi poważne zagrożenie dla życia i / lub zdrowia.

Tu nie ma kompromisów, nie ma "przyjacielskich rozstań" ani "zachowywania tego, co dobre". Niestety - w związku będącym FIKCJĄ, nic nie jest dobre. Trudno się z tym pogodzić, trudno wyrzucić do kosza ileś zmarnowanych nerwów i czasu, ale warto to zrobić. Tylko w ten sposób wychodzimy ze świata iluzji i mamy szansę na odzyskanie kontaktu ze sobą i z innymi.

Warto pozbyć się także złudzeń, że kiedyś wrócimy do "stanu sprzed związku z psychopatą". Nie wrócimy. Nie będziemy już identyczne, nie ma sensu się za tym stanem uganiać - w efekcie można bowiem wcale nie przeżyć wewnętrznej przemiany, tylko nadal usiłować zaprzeczać rzeczywistości. Przez nasze życie przeszła wojna atomowa? Przeszła. No to pogódźmy się z tym i nie udawajmy, że jej nie było.

Kiedy weźmiemy to na klatę, mamy szansę na niesamowity rozwój, dotykający nieznanych dotąd obszarów naszej osobowości. Kiedy zaczniemy dostrzegać pierwsze jego owoce, zrozumiemy, że wcale nie chcemy znowu stać się tymi osobami, którymi byłyśmy kiedyś. To w końcu tamta wersja nas okazała się podatna na manipulację, szantaż i wykorzystywanie. Niekoniecznie mamy ochotę być właśnie taką wersją samych siebie. Możemy być silne, mądre i piękne, nie musimy już wracać do kłamstw, nieodpowiedzialności, lekkomyślności bądź życia w lęku i niewolnictwie.

Wszystkim mądrym i nie-naiwnym śpiewa pięknie Andrzej Zaucha ;)

Pij tylko mleko, zakrywaj dekolt,
A nie będziesz liczyć straconych lat.
Baw się lalkami - chłop to dynamit,
Nie bądź głupia - zobacz w co się tu gra.

Pilnuj się, nie bierz wyznań serio
I wcześnie kładź się spać.
Nie miej ochoty na żadne wzloty.
PATRZ!


piątek, 4 grudnia 2015

Kochaj, więc rzuć

Tytuł odnosi się rzecz jasna do mądrej miłości do siebie i porzucenia wszystkiego, co nas niszczy, upokarza, zniewala i blokuje. Lepiej być porzuconą/ym przez psychopatę, czy odejść samej/samemu? Na początku chyba warto uściślić - nie "odejść". Zwiać. Okupione jest to ogromnym wysiłkiem, uważam jednak, że zdecydowanie warto go podjąć. Po co? A no po to, że przebywanie w strefie wpływów osoby psychopatycznej totalnie rujnuje zdrowie fizyczne, psychiczne, duchowe i emocjonalne. Im szybciej to do nas dotrze, tym krótszy będzie czas bolesnej rekonwalescencji. Pozostanie z psychopatą dopóty, dopóki to on nie zdecyduje się nas porzucić, znalazłszy sobie nową ofiarę, to spore ryzyko. Myślę, że wiele ofiar decyduje się jednak na uporczywe trwanie w nieszczęśliwym dla siebie układzie tak długo, jak życzy sobie tego psychopata. Powodów jest kilka:

1. Strach. Czujemy przez skórę bądź wręcz mamy wiedzę o tym, do czego zdolny jest psychopata, kiedy zdecydujemy się postawić na swoim. Możemy obawiać się nie tylko przemocy fizycznej, ale i emocjonalnej. Jego obrobienia nam d... wśród wspólnych znajomych, zrobienia z nas wariatki etc. Możemy czuć się jak mafioso, który ma dość swojej przestępczej grupy, a jednak boi się ją opuścić, w obawie przed zemstą. Ta obawa bywa niestety w wielu przypadkach uzasadniona. Dlatego dobrze decydując się na ucieczkę, zawczasu poszukać wsparcia - rodziny, przyjaciół, profesjonalistów. Oni nas utwierdzą w słuszności podjętej decyzji i wesprą w procesie zdrowienia. A kiedy trzeba - zapewnią nam także ochronę, w szczególności wówczas, gdy psychopata łamie prawo.

2. Poczucie porażki. Związek z psychopatą pochłania olbrzymią ilość... wszystkiego. Czasu, zdrowia, uczuć, emocji, energii. Jeśli zainwestujemy w coś tak wiele, ogromnie trudno jest nam przyznać się do porażki. Możemy wówczas czuć, że to nie tak miało być, że nie jesteśmy spełnione, spokojne i szczęśliwe, tylko chore, rozedrgane i przerażone, ale wciąż usiłować jakoś zracjonalizować sobie ten stan - że może to pogoda, a nie toksyczny związek, że może teraz jest trudniej, ale "z czasem się to JAKOŚ wyprostuje", że może jesteśmy PRZEWRAŻLIWIONE (ulubione, obok "nadinterpretacji" słowo psychopatów), że generalnie związki to trudna sprawa, a Maciejowa z klatki obok też narzekała na swojego męża. Możemy tak próbować racjonalizować sobie tkwienie w uzależnieniu, nie zmienia to jednak faktu, że kiedyś będziemy musiały stanąć oko w oko z odebraniem nam narkotyku. I lepiej, jeśli to będzie nasza, a nie psychopaty, decyzja.

3. Wycieńczenie. Chory związek prędzej czy później doprowadzi nas do takiego stanu. W momencie, kiedy nie śpimy kilka nocy z rzędu, malujemy oko szminką, a patrząc na laptopa, nie umiemy przypomnieć sobie słowa "komputer", trudno o racjonalną refleksję, a już na pewno o konsekwencję w jakiejkolwiek decyzji. Psychopata cieszy się naszym stanem, ponieważ jesteśmy wówczas bezbronne i podatne na każdą jego manipulację. Stan skrajnego wyczerpania nerwowego może jednak być dla nas zbawienny, jeśli po pierwsze - przeżyjemy go, a po drugie - jeśli stanie się on naszym dnem, od którego mimo wszystko zdecydujemy się odbić. Rada dla tych, którzy tego właśnie chcą, ale wydaje im się to zupełnie nierealne? Skupić się na obranym kierunku, nie na prędkości czynionych postępów. Czasem będzie nam się wydawało, że stoimy w miejscu bądź nawet cofamy się, ale przyjdą chwile, kiedy nagle zrobienie trzech wielkich kroków do przodu pójdzie nam jak z płatka.

4. Złudzenia. Z nimi chyba najtrudniej się pożegnać. Nie pomagają w tym emocje, świadomie zresztą programowane przez psychopatę. Tak jak alkoholikowi wciąż wydaje się, że uda mu się odstawić flaszkę zaraz po wypiciu Jeszcze Jednego, Ostatniego Kieliszka, podobnie osoba uzależniona od toksycznego związku przymknie oko na jeszcze jedną awanturę, kłamstwo czy zdradę. Przyjmie za dobrą monetę tłumaczenia, że "to ostatni raz" okraszone obfitością teatralnych, pseudomiłosnych sztuczek. I tak jak alkoholik racjonalizując trwanie w nałogu mówi, że pije, bo się zdenerwował, bo kolega wyprawił 40. urodziny i jak to tak, bo raz-na-jakiś-czas przecież można, podobnie uzależniona od psychopaty ofiara będzie twierdziła, że tkwi w tym związku "dla dobra dzieci"/ "bo on sobie nie poradzi" / "bo trzeba umieć wybaczać" / "bo nie jest przecież tak źle" / "bo powiedział, że kocha". To przykre, ale w przypadku związku z psychopatą żaden z powyższych (racjonalnych przecież) argumentów nie ma zastosowania. Podobnie jak nie mają zastosowania żadne z argumentów "uzasadniających" picie przez alkoholika.

Uświadomienie sobie brutalnej prawdy o syfie, w jakim się tkwi, nie jest przyjemne. Nie da się też zrobić tego od razu, to jest proces przyswajania bolesnej wiedzy o tym smutnym zjawisku, jakim jest psychopatia. Trzeba sporej siły, żeby zmierzyć się także z poczuciem ogromnej krzywdy oraz ze świadomością, że było się tak bardzo oszukanym. Ważne, aby nie przenieść pretensji za doznane zło na siebie. To nie nasza wina, że stałyśmy się ofiarami, ale nasza odpowiedzialność w tym, aby nie dopuścić do tego ponownie. Dlatego terapia jest w moim przekonaniu sprawą podstawową i konieczną, podobnie jak wymiana doświadczeń z innymi ofiarami.

Jeśli zdecydujemy się na ucieczkę, czeka nas jazda po emocjach, osaczanie, wzbudzanie poczucia winy i stalking. Nie my pierwsze i nie ostatnie. Radzę wówczas - na tyle, na ile pozwalają nam na to rozhuśtane jeszcze emocje - patrzeć na zachowania psychopaty spokojnym okiem ornitologa. Można w tym celu wyjąć książkę Mai Friedrich pt. "Moje dwie głowy", odszukać stosowny rozdział i każdego dnia zakreślać w nim zaobserwowane u "swojego" psychopaty zachowania. W żadnym wypadku nie reagować.

Czym ryzykujemy pozostając w chorym związku dopóty, dopóki psychopata sam nie zdecyduje się nas opuścić? Nie sprawdziłam tego osobiście, ale z relacji innych ofiar wiem, że jest to doświadczenie druzgocące, powodujące myśli samobójcze, totalny upadek wiary w siebie, obniżenie poczucia własnej wartości do zera, wycieńczenie psychofizyczne, a na dodatek - rozpaczliwe i godzące w naszą godność żebranie o utraconą adorację i uwagę. Porzucone ofiary czekają na każdy najmniejszy przejaw zainteresowania ze strony psychopaty, łudząc się, iż kiedyś w końcu odzyskają utraconą "miłość". Ci z kolei ochoczo z tego korzystają, dopóki do reszty nie znudzą się i nie odejdą na dobre. Wówczas i tak trzeba cały proces "detoksu" przeżyć od początku do końca, tyle że jest to o wiele bardziej czasochłonne niż w przypadku, kiedy to sama ofiara decyduje się na odejście. Bywają sytuacje, kiedy po odejściu psychola następuje rodzaj iluminacji pod tytułem: "WHAT THE FUCK?!!" i natychmiastowe nabranie do niego odrazy. Jest to jednak zjawisko nieczęste, na ogół dojście do siebie po rozstaniu to żmudny proces odzyskiwania tożsamości i poczucia własnej wartości. Dlatego namawiam gorąco - kiedy tylko zorientujemy się, że mamy do czynienia z psychopatą, nie ma na co czekać, lepiej nie będzie. Wiać, k... mać! ;)



wtorek, 17 listopada 2015

Zanim wybaczysz, kup sobie nowy stanik ;)

Wybaczenie to sprawa niezwykle poważna, wręcz strategiczna. Strategiczna zarówno dla dalszego życia ofiar PO wyzwoleniu się z toksycznego związku, jak i dla tych, które walczą, ale wciąż dają się nabrać na lep tych samych kłamstw.

Rozmyślając o wybaczeniu, warto zastanowić się nad kilkoma kwestiami i uporządkować parę spraw.

1. Przede wszystkim - odróżnić wybaczenie od ulegania (auto)manipulacji. Facet Cię zdradza, poniża, okłamuje, bije, a potem przeprasza i prosi o wybaczenie, a Ty "miłosiernie" do niego wracasz? To nie wybaczenie, to współuzależnienie. I krzywdzenie nie tylko siebie, ale i agresora, który za sprawą oferowania mu ciągłego "wybaczania" nie ponosi żadnych konsekwencji swoich działań, co jest dla niego szkodliwe. Może być tak, że tak mocno tkwimy w modelu "ofiara - krzywdziciel", że choć rani nas to i degraduje, to myśl o zerwaniu z tym schematem napawa nas paraliżującym lękiem. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, co za tym lękiem stoi. Może na tkwieniu w roli ofiary budujemy swoje poczucie wartości? Czujemy się lepsze od "tego wstrętnego kata", który się nad nami znęca? Może tak bardzo nie wierzymy w to posiadaną przez nas niezmierzoną wartość, że jesteśmy przekonane, iż w gruncie rzeczy "zasługujemy" na traktowanie nas bez szacunku, a wręcz z agresją? Może nie znamy innych modeli funkcjonowania? Jesteśmy uzależnione od adrenaliny? Od tego faceta? Boimy się, że jeśli postawimy mu granice, on od nas odejdzie, a my tego nie zniesiemy? Kierujemy się chorym poczuciem odpowiedzialności za życie i błędne postępowanie dorosłego człowieka? Wierzymy, że "tylko my" możemy go zmienić i wyprowadzić na prostą? Przyczyn tkwienia po uszy w beczce z trucizną może być mnóstwo, warto się nad nimi zastanowić zanim po raz kolejny "wspaniałomyślnie" wybaczymy krzywdzicielowi.

2. Wybaczenie w żadnym wypadku nie oznacza zgody na ponowne krzywdzenie. Prawdziwe wybaczenie wymaga stanięcia w prawdzie. Jeśli krzywdziciel odmawia uznania swojej odpowiedzialności, zmiany zachowania, jeśli ciągle "wybaczamy", a po chwilowej pozorowanej poprawie, wraca on do tych samych krzywdzących nas zachowań, oznacza to marnowanie naszej dobrej woli, czasu, wysiłku, emocji i nadużywanie naszego zaufania. Taka sytuacja nie może trwać długo, ponieważ jest ona ogromnie wyniszczająca. Jak głosi popularne powiedzenie: "Dawanie drugiej szansy jest piękne, dawanie trzeciej - głupie". Kobiety kochające za bardzo dają tych "drugich szans" na ogół mniej więcej tysiąc pięćset, aż w końcu machają ręką na złe traktowanie, obniżają standardy, żeby się już dłużej nie szarpać i tylko co jakiś czas wyskakują z jakąś chaotyczną awanturą "o wszystko", po której czują się jeszcze gorzej i w efekcie zaczynają przepraszać krzywdziciela. Prowadzi to donikąd i kończy się na ogół załamaniem nerwowym.

3. "Wybaczanie" w związku z psychopatą to plus tysiąc punktów do mogiły. Psychopata niestety się NIE ZMIENIA, za to jest bardzo sprawny w pozorowaniu zmian. Intuicja wprawdzie bije na alarm, ale zanim jej posłuchamy, damy się nabrać jakieś milion razy. A dlaczego? A dlatego, że unikamy prawdy i chcemy znaleźć "racjonalne" uzasadnienie dla trwania w nałogu. Nas to coraz mocniej wyniszcza, bo nie da się długo żyć w pomieszaniu zmysłów i rozdwojeniu jaźni, psychopata natomiast kwitnie, bo im bardziej my dostajemy kręćka, tym bardziej on jest panem sytuacji i tym silniejszą rozpościera nad nami kontrolę.

No dobra, już wiemy, że "wybaczanie" w czasie trwania związku z psychopatą to raczej autodestrukcja i uzależnienie. Ale co z wybaczeniem po zakończeniu związku? Tutaj także czyha na nas parę pułapek.

a) Pułapka A to "wybaczenie" zbyt wczesne. Psychopata porzuca nas dla innej kobiety, a my nadal utrzymujemy z nim "przyjacielski" kontakt. Dlaczego? Bo łudzimy się, że do nas wróci, bo chcemy mu pokazać klasę, bo chcemy zachować z nim jakąkolwiek namiastkę bliskości. Powiem od razu - psychopata ma naszą klasę serdecznie w dupie, ale chętnie z niej skorzysta, żeby jeszcze nas trochę podręczyć. Jeśli z jakichś powodów (erotycznych, emocjonalnych, finansowych, mieszkaniowych, prestiżowych) jesteśmy mu nadal potrzebne, będzie nawijał na uszy makaron kolejnej ofierze, ale nam co jakiś czas rzuci jakiś podwójny komunikat w rodzaju: "ależ ty jesteś piękna..." / "brakuje mi naszych rozmów" tudzież "czasem myślę, co by było gdyby...", a my od razu strzyżemy uszami i kombinujemy: "czyli jednak kocha!". W efekcie manipulator ma dwie kobiety na raz - jedną świeżo-zamotaną i drugą neurotycznie przywiązaną i trzymaną "w odwodzie". Całkiem wygodne i całkiem obrzydliwe. Bywa również, że wprawdzie zrywamy kontakt z psycholem, ale wypieramy wszystko, co miało między nami miejsce i "wybaczamy", chcąc zachować dobry obraz tego związku. Skazujemy się tym samym na tkwienie w iluzji. Ból, którego istnieniu zaprzeczamy, może się przerodzić w depresję czy inną chorobę psychosomatyczną bądź zainfekować nasze relacje z innymi ludźmi na długie lata. Warto zatem pozwolić sobie na jego przeżycie i zidentyfikowanie go z zaistniałą krzywdą. A wybaczyć dopiero potem. 

b) Pułapka B to z kolei wybaczenie zbyt późne. Złość, która jest naturalna, zdrowa, dająca siłę do wyrwania się z chorego związku, po tym, kiedy już nam się to uda, może zamienić się w bardzo niezdrowe przyzwyczajenie. Możemy ją czuć non stop, wobec Boga, świata, siebie i innych ludzi. To trochę tak, jakby po zakończeniu wojny, nadal wozić ze sobą stanowisko ciężkiego karabinu maszynowego. Chodzić z tym CKM-em do teatru, do kina, na spotkania towarzyskie, do kościoła, na basen, spać z nim i z nim także kąpać się w wannie. Owszem, można. Ale PO CO. Warto zatem, po uwolnieniu się od psychopaty, zrozumieniu tego, co miało miejsce, jakie mechanizmy zostały wobec nas zastosowane i jakie spustoszenia poczyniły one w naszym sercu i głowie, powoli zacząć odstawiać CKM do przedpokoju, a z czasem może i do piwnicy. Niech nas chroni, a nie obciąża i niszczy.

Czasem pielęgnowanie złości to paradoksalnie dalsze tkwienie w mentalnym związku z psychopatą, w uzależnieniu od niego. Nie kochamy go już wprawdzie, ale nienawidzimy, jednak w ten sposób wciąż pozwalamy mu jakoś rządzić naszym życiem. Oczywiście, po takiej traumie trzeba się wygadać, naczytać książek i artykułów, nazwać po imieniu zło, które nas spotkało, ale kiedy już to zrobimy, warto pozbyć się ciężaru złości. W przeciwnym wypadku zatruje ona przecież nas, a nie żadnego psychopatę.

Jak zatem pozbyć się złości?
Pierwszy krok to z pewnością uświadomienie sobie jej istnienia. Tego, że myśl o doznanej krzywdzie zajmuje wiele miejsca w naszej głowie, że obciąża nasze serce, że determinuje wiele naszych działań albo z kolei warunkuje niepodejmowanie aktywności.
Drugi krok to DECYZJA o tym, że chcemy się z tą złością pożegnać. To nie jest łatwe, wiem z doświadczenia. Kiedy zrozumiałam, że Złość stała się moim drugim imieniem i kiedy dotarło do mnie, że odbiera mi ona radość życia i zabiera mnóstwo energii, a przede wszystkim stoi pomiędzy mną a Bogiem, zdecydowałam, że czas się jej pozbyć.

Tylko że to nie takie proste. Kiedy tylko próbowałam przebaczyć, natychmiast zalewała mnie fala wściekłości i myśli: "Ta, PRZEBACZYĆ! A konsekwencje tego całego syfu? Długie leczenie depresji, nerwica lękowa, lincz zawodowy, głębokie rany w sercu, stracone złudzenia, nieufność, problemy zdrowotne..." oraz: "Przebaczyć? I co, i te wszystkie krzywdy mają nie mieć żadnego znaczenia? Ten ból ma iść w niepamięć?". Tyle że dotarło do mnie również, że przez brak przebaczenia ja sobie tylko tych krzywd dokładam. I ciągle siedzę w jakimś ciemnym bunkrze zamiast wyjść na łąkę. Długotrwałe pielęgnowanie złości to poza tym pielęgnowanie więzi z psychopatą na poziomie duchowym. A to zatruwa teraźniejszość i przyszłość. Warto pozwolić mu "odejść", wyciągnąć wnioski ze wszystkiego, co się zdarzyło i pożegnać się.

No dobra. Decyzja podjęta, teraz JAK to zrobić? Wpisałam w google "jak przebaczyć". Wyskoczył artykuł z tygodnika Niedziela. Przeczytałam radę - napisz list do krzywdziciela, nazwij całe zło i wybacz mu je. Tja. Spróbowałam. Mój list dałby się streścić w trzech słowach: "Wybaczam ci, CHUJU". Przepraszam za wulgaryzm, ale oddaje on temperaturę moich ówczesnych emocji.

Wizja wybaczenia tylko mnie rozsierdziła, uklękłam taka wściekła przez obrazem Jezusa Miłosiernego i powiedziałam: "NO NIE DAM RADY. Absolutnie nie widzę takiej możliwości. Musisz mi dać jakąś specjalną łaskę, nie ma wyjścia". Poszłam spać, spałam kiepsko, męczyły mnie natrętne myśli i złość. Zależało mi jednak na wybaczeniu, bo zależało mi na powrocie do Boga, bez Boga nie czułam się szczęśliwa ani spokojna. Postanowiłam codziennie odmawiać w intencji otrzymania łaski wybaczenia Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Do skutku.

Dziś trzeci dzień, a ja już widzę owoce. Dotarło do mnie parę spraw - po pierwsze, bardzo trudno jest wybaczyć, kiedy koncentruję się na krzywdzie. Zaczęłam próbować koncentrować się na Bogu - modlić się - nieporadnie, tak, jak umiem, czytać o Nim i Jego miłości, prosić o nią. Wydaje mi się, że to jedyna droga do wybaczenia. Zaczęłam mieć na wybaczenie OCHOTĘ - nie tylko dlatego, żeby się w końcu uwolnić od przeszłości, ale też z tego powodu, że odkryłam, że z niego może być pożytek, że ono wcale nie przynosi strat, bo mogę je ofiarować Bogu. A przecież nieczęsto możemy zrobić Bogu prezent. Skoro zatem nie umiem wybaczyć sama z siebie, mogę spróbować to zrobić ze względu na Bożą miłość. On nas kocha nieskończenie i wybacza nam wszystko, uczy, żebyśmy my też postępowali podobnie i stawali się podobni do Niego. A jeśli Bóg czegoś uczy, to raczej ma rację :)

Tutaj uwaga - podkreślam jeszcze raz, wybaczenie nie oznacza żadnego powrotu do dawnej relacji z krzywdzicielem ani żadnego jego "zwycięstwa". To tak naprawdę nasze zwycięstwo - mimo doznanej krzywdy, pokazujemy złu gest Kozakiewicza i wybieramy dobro. Nie naiwność i krzywdę bądź tkwienie w agresji, ale miłość i siłę. 



Ważna uwaga techniczna - myślę, że w procesie wybaczenia może bardzo pomóc nazwanie doznanych krzywd i uporanie się z konsekwencjami zła, jakie nas spotkało. Oczywiście, że to nie Polska powinna była odbudowywać Warszawę pod drugiej wojnie światowej. Niemcy powinni to przynajmniej sfinansować. Czasem jednak nie ma wyjścia. Syf po psychopacie też niestety posprząta zapewne kto inny niż on. Zamiast jednak czekać na jego cudowne przebudzenie i wynagrodzenie krzywd, co zapewne nie nastąpi, warto w którymś momencie wziąć miotłę i wymieść odłamki zbitych luster naszych iluzji i marzeń oraz stosy chusteczek z wsiąkniętymi w nie łzami.

Trudno, stało się, skrzywdzono nas, ale przed nami jeszcze kawał życia, które może być piękne i dobre. Trudniej wybaczyć, kiedy tkwimy w ruinach dawnego życia, kulimy się i spodziewamy ciosu z każdej strony. Ruiny warto opuścić (choć to czasem niełatwe), poszukać bezpiecznego miejsca, powolutku zbudować tam schronienie i nową, lepszą wersję siebie.

Z tej pozycji wybaczenie będzie łatwiejsze - po prostu dlatego, że w Twoim nowym życiu nie ma miejsca dla stałego karmienia się złością. Karmisz się czym innym - dobrem, prawdą, pięknem, mądrością. W wybaczeniu pomaga odbudowanie poczucia własnej wartości i wiary w to, że nasze życie, mimo doznanej traumy, wciąż może być wspaniałe. Do tego odnosi się właśnie żartobliwy tytuł posta - rada jak najbardziej serio, choć oczywiście nowy stanik to tylko symbol "nowej, piękniejszej skóry" ;) Powodzenia!


poniedziałek, 9 listopada 2015

"Normalne" zerwanie kontra ucieczka z bagna

Uwaga, będzie zdanie na miarę Nobla. Każde rozstanie boli. Dziękuję, dziękuję, wiem, że dokonałam epokowego odkrycia. Chciałam jednak napisać o czymś bardzo ważnym, co może pomóc ofiarom przemocy poczuć się choć odrobinę normalniej. A mianowicie o tym, że zerwanie z psychopatą nie ma nic wspólnego ze zwykłym rozstaniem. To nie jest kilka/naście/dziesiąt przepłakanych wieczorów przy winie i "naszych" piosenkach. To jest stan, kiedy po przejechaniu przez tira chcesz uciec z ulicy, ale orientujesz się, że nie potrafisz tego zrobić, bo Twoja noga leży kilka metrów od Ciebie i nawet nie masz siły, żeby się do niej doczołgać. Stan totalnej bezradności, przerażenia, apatii, beznadziei, rozpaczy i poczucia zagrożenia. Jeśli usłyszysz w takim momencie "wyluzuj, pozbieraj się, przestań o nim myśleć po prostu, przecież to drań", do powyższej listy będziesz mogła dopisać jeszcze poczucie totalnego osamotnienia i oderwania od rzeczywistości.

Prześledźmy zatem, dlaczego tak się dzieje.

1. Pierwszy, moim zdaniem najważniejszy powód fatalnego stanu wiąże się z utratą poczucia tożsamości. W normalnym związku ludzie się jakoś od siebie różnią, uzupełniają, konflikty narastają stopniowo i są na bieżąco rozładowane, ludzie na siebie wzajemnie wpływają, związek posiada jakąś dynamikę, są w nim chwile dobre i złe i takie też pozostają po nim wspomnienia.

W związku z psychopatą jest inaczej. Tu nie ma interakcji dwóch osobowości. Jest najpierw posunięta do granic absurdu idealizacja, następnie coraz silniejsze uzależnianie od siebie i wszechogarniająca kontrola, po czym następuje znudzenie "obiektem" (bo niestety, w tego rodzaju układach, nie ma mowy o "człowieku", dla psychopaty jesteś jedynie przedmiotem służącym do wykorzystania go w konkretnych celach) i brutalne wyrzucenie go do śmietnika. Może to nastąpić z dnia na dzień, kiedy psychopata znajdzie nową ofiarę z jeszcze nie wyczerpanymi "bateriami", częściej jednak będzie dręczył na raz tak wiele "źródeł energii", jak wiele zdoła omamić. O ile w normalnym związku na "twardych dyskach" obu partnerów zapisywane są rozmaite wspólne przeżycia, różne emocje, a proces ten polega na operacji "dodaj" lub "wklej", ewentualnie "zamień" (jeśli pod swoim nawzajem wpływem ucierają się rozmaite stanowiska), o tyle związek z psychopatą przypomina raczej jego "podpięcie się" do Twojego twardego dysku w celu wykonania operacji "wytnij". Na początku jeszcze tego nie wiesz, wydaje Ci się, że Twój partner słucha Cię godzinami dlatego, że Cię kocha oraz dlatego, że mówisz interesująco i ogólnie jesteś wspaniała. Niestety. Z dwojga złego lepszy jest facet, który powie, że "te babskie rozkminy to nie dla niego" i odpali mecz. Wkurzające, ale bardziej szczere. Psychopata zrobi to samo, ale dopiero wtedy, kiedy totalnie Cię uzależni od swojej obecności, atencji i adoracji. A słucha Cię niestety nie jak kochający człowiek, który pragnie Ci pomóc w Twoich zmartwieniach, ale jak ubek, którego interesuje poznanie Twoich słabych punktów po to, żeby móc Tobą manipulować.

2. Tu dochodzimy do punktu drugiego, czyli traumy związanej z tym, że oto najlepszy przyjaciel okazał się najgorszym wrogiem, a co więcej - był nim także wówczas, kiedy zapewniał o największej na świecie miłości, kiedy powierzałaś mu swoje sekrety, zwierzałaś się ze swoich lęków i słabości, kiedy dzieliłaś z nim codzienność. Normalny związek też rzecz jasna czasem rozczarowuje, okazuje się nie spełniać naszych oczekiwań, a związana z nim bliskość nie raz przynosi ból. Wszystko to jednak następuje w sposób NIEZAMIERZONY, w wyniku niedojrzałości, słabości, strachu, lenistwa, ale nigdy - złej woli. Normalny facet, nawet jeśli decyduje się na rozstanie, ma poczucie porażki, przeżywa przykrość i stara Ci się oszczędzić nadmiernego bólu - na tyle, na ile tylko jest to możliwe. Psychopata natomiast nie czuje do Ciebie niczego poza ewentualną fascynacją / chęcią ZDOBYCIA Cię. Jesteś mu totalnie obojętna jako człowiek, jego interesuje jedynie to, czego mu dostarczysz. A że tego rodzaju kreatura karmi się ekstremalnymi emocjami, nie omieszka wykorzystać okazji, aby je w Tobie wzbudzić. Nie odejdzie od Ciebie zatem honorowo. Uwodząc nową ofiarę, będzie Cię zwodził do ostatniej chwili, na przemian (bądź jednocześnie) zapewniając o gorącym uczuciu i darząc lodowatym chłodem. A Ty, skazana na domysły i przeczucia, będziesz się rozpaczliwie miotać, nie spać, nie jeść, wariować. Kolejna ofiara podobnie - nie uzyska jasnego, uczciwego komunikatu: "nie możemy być razem, bo z kimś jestem" bądź: "jestem w trakcie kończenia mojego poprzedniego związku, więc zawieśmy proszę kontakt na kilka miesięcy, z szacunku do wszystkich chcę najpierw uporządkować swoje sprawy". Nie. Nowa ofiara usłyszy o tym, że psychopata jest wolny bądź że z dawną partnerką od dawna nic go nie łączy, ale musi jeszcze załatwić z nią kilka spraw formalnych. Po czym dowie się, że nadal ze sobą sypiają.

3. Z psychopatą nie sposób rozstać się honorowo. Tu nie ma miejsca na pozostawienie dobrych wspomnień, na otoczenie wspólnej przeszłości szacunkiem, zachowanie przyjacielskiej bądź koleżeńskiej życzliwości. Rozstanie jest walką na śmierć i życie, w której jeden fałszywy ruch bądź jedna chwila słabości może kosztować niebywale drogo. Stąd też tak trudno się rozstać - przestać wierzyć, że prośby o "konstruktywną rozmowę" / "ostatnią szansę" tudzież deklaracje o nawróceniu bądź proszenie o radę na gruncie zawodowym to coś więcej niż tylko kolejne odsłony manipulacji. Normalni ludzie rozstając się z kimś, kto kiedyś był im bliski, starają się życzyć tej osobie dobrze i zachować do niej szacunek. Tutaj niestety nie może być o tym mowy. Wie to każda ofiara psychopaty, która zapragnęła odejść od niego zanim jeszcze skończył jej się przewidziany przez psychopatę termin przydatności do spożycia / użycia. W normalnych relacjach, kiedy jedna ze stron pragnie zakończyć związek, druga - choćby bardzo cierpiała - godzi się z tym, wiedząc, że nie da się kogoś zmusić do miłości. Może czekać na czyjś powrót, może starać się podjąć rozmowę, dwie, trzy, koniec. Szacunek dla drugiego człowieka wymaga uszanowania jego wolności. Psychopaty to nie dotyczy. Kiedy zdecydujesz się zerwać z nim "przed czasem", będzie Cię bombardował telefonami, smsami, mailami, wizytami domowymi i szantażami. Kilka razy się nabierzesz, kilka razy ulegniesz, bo psychol umiejętnie zagra na Twoich emocjach, a z czasem wpadniesz w totalną nerwicę i będziesz się bała wychodzić z domu nawet po wodę i bułki. Na dodatek od części znajomych usłyszysz: "on Cię musi strasznie kochać, skoro tak o Ciebie walczy!", a od innych: "Co Ty mu takiego zrobiłaś, że facet tak odleciał na Twoim punkcie?". Nie słuchaj tego. Nic mu nie zrobiłaś i nie odleciał. Wkur...ił się tylko ekstremalnie, bo ośmieliłaś się postawić na swoim i odejść z własnej woli. A przecież nie po to tę wolę łamał wszystkimi dostępnymi środkami, żeby się przekonać, że Ty nadal jesteś jeszcze w stanie z niej skorzystać i pokazać mu gest Kozakiewicza.

Podsumowując:  To nie jest zwykłe zerwanie. Często występuje po nim regularna depresja, nerwica lękowa bądź Zespół Stresu Pourazowego. Ważne, aby to zrozumieć i podejść do sprawy odpowiednio poważnie, w miarę możliwości korzystając z opieki psychiatrycznej i psychologicznej. Niezwykle istotne jest także danie sobie mnóstwa czasu na stopniowe, łagodne dochodzenie do siebie. Tu nie ma mowy o żadnym sztucznym przyspieszaniu tego procesu, w ten sposób można tylko "uwięzić" traumę, która nieprzeżyta i nierozładowana, może przerodzić się w przewlekłą depresję bądź chorobę somatyczną. Uspokajam - sprany mózg po pewnym czasie wraca do formy, a sformatowany twardy dysk przestaje odtwarzać zgraną płytę z horrorem i zaczyna absorbować nowe, piękniejsze treści. Wymaga to jednak bezwzględnego przestrzegania zasady "zero kontaktu", sporej pracy nad sobą, cierpliwości i otaczania się dobrymi i mądrymi ludźmi. Oraz dużo snu :) (serio :)).


sobota, 31 października 2015

Psychopata to nie wariat

"To niemożliwe, żeby ktoś był tak wyrachowany, musiało mu >>paść na mózg<<". "On jest zrozpaczony, muszę mu jakoś pomóc". "W takiej sytuacji przestaje się myśleć o tym, co było nie tak, trzeba ratować człowieka".

...i tak dalej, i tak dalej.

Psychopata przegiął, zrobił coś, czego absolutnie nie jesteś w stanie zaakceptować, jesteś wściekła, zrozpaczona, rozczarowana i przerażona? Najpierw usłyszysz, że to nie tak, jak myślisz, że to nie jego ręka, głowa, noga, oko, mózg / penis. Ok, znasz to, nie zadziała. No to gramy dalej, tym razem w "porozmawiajmy spokojnie, rzeczywiście, popełniłem straszny błąd, ale dopiero tak skrajna sytuacja uświadomiła mi, jak bardzo Cię kocham i jakim potwornym nieszczęściem byłaby utrata Ciebie". Też znasz.

No to skoro nie da się już oszukać ani Twoich zmysłów, ani głowy, kolej na emocje. Najpierw może być "lajcik" - przeprosiny, dramatyczne wyznania miłości, łzy, padanie na kolana / padanie na kolana przed świętym obrazem (wersja dla wierzących). Jeśli i w tym odkryjesz tani teatrzyk, sprawa robi się poważniejsza. Teraz kolej na wytoczenie grubych dział. "Nie wiem, co mi jest, taki straszny ucisk w klatce piersiowej, nie mogę oddychać". I co wtedy robisz? Trudno, olać własną rozpacz, trzeba ratować człowieka. Pytasz, w którym miejscu boli, szukasz leków, starasz się delikwenta uspokoić, bo może to naprawdę zawał itd. No a potem się wszystko "jakoś rozchodzi", bo przecież nie będziesz poruszać trudnych tematów z facetem, który dopiero co cofnął się z granicy świata żywych i umarłych. I o to - i tylko o to - od samego początku mu chodziło. 

Nie mieści Ci się w głowie, że można posunąć się do takiego zwyrodnialstwa, żeby coś takiego ODEGRAĆ. Za pierwszym razem się nie mieści, później z przerażeniem odkrywasz, że to jednak jego stały myk. Mój eks miał dwa poważne zawały, jak również dwa razy popełnił samobójstwo. Drugiego już nie kupiłam, choć scenka była odegrana porządnie - z listem pożegnalnym, nieobecnością w pracy, nieodbieraniem niczyich telefonów. Moja rada? Jeśli Wasz miś ma "zawał" bądź grozi samobójstwem - w pierwszym przypadku wzywamy pogotowię, w drugim - policję. To nasz ustawowy obowiązek w przypadku zagrożenia życia. Jeśli człowiek rzeczywiście jest chory, uratujemy mu życie, jeśli nie - uratujemy swoje. Zobaczymy wtedy prawdziwą twarz wściekłego psychola, któremu nie udała się sztuczka i dzięki temu będziemy mieć szansę szybciej zerwać i z nim, i z własnymi złudzeniami.

Darujmy sobie także perswazje, terapie i leczenie - tzn. zajmijmy się nimi, ale w SWOIM, a nie psychopaty kontekście. On leczenia nie chce i nie potrzebuje. Nie jest zagubionym misiem, tylko drapieżnikiem działającym według prostego schematu - opłaci mi się to bądź nie. On NIE CHCE się zmienić. A my dzięki terapii dojdziemy do punktu, w którym bycie z nami totalnie nie będzie mu się opłacało. Bo to, że nam się to nie opłaca, jest pewne. Powodzenia, konsekwencji, cierpliwości, a potem dużo radości z nowego życia życzę :)


środa, 28 października 2015

Strzeż się pociągu. Zwłaszcza fizycznego ;)

Czego kobieta szuka w mężczyźnie? SIŁY. Mowa oczywiście o normalnych kobietach, a nie heterach chcących swojego mężczyznę udupić i ciosać mu (wałkiem) kołki na głowie. Problem jednak w tym, że wcale nie tak trudno pomylić siłę z agresją. W sposób atawistyczny podoba nam się, kiedy facet jest męski, wyrazisty, odważny, umie bronić swojego zdania i potrafi ryzykować, kiedy trzeba. Nie oszukujmy się - ciapy nas nie pociągają, możemy ich wybierać na kumpli, ale raczej nie poczujemy z nimi chemii. Poszukiwanie w mężczyźnie męskości wydaje się czymś zupełnie normalnym. We współczesnym świecie istnieją niestety negatywne zjawiska, które mocno krzyżują nam plany. Pierwszy problem scharakteryzowała Danuta Rinn w piosence "Gdzie ci mężczyźni".



Zniewieściałe narcystyczne typy z falą nad czołem, w spodniach rurkach, dbający głównie o swoją urodę i dobierający znajomych na podstawie odpowiednio wysokiego poziomu zachwytu odbijającego się w oczach interlokutora, programowo zblazowani i "tajemniczo" milczący bądź patrzący w dal zamglonym spojrzeniem intelektualisty myślącego o sprawach wyższych. Tragedia. Na drugim biegunie mamy z kolei facetów typu piwko-meczyk. W takich nie widzę nic złego, pod warunkiem, że piwko nie oznacza siedemnastu browarów otwieranych okiem już od siódmej rano, a meczyk - melanżu kończącego się wyrzuceniem z kolejnej pracy. No i jeszcze jedna niezwykle ważna sprawa: ŻEBY SIĘ DAŁO POGADAĆ. Jeśli nie ma o czym, może być ciężko. Można popaść w poszukiwania ideału-łączącego-inteligencję-siłę-i-wrażliwość i... skończyć w ramionach psychopaty.

A dlaczego? Ano dlatego, że nikt Ci tak dobrze nie odegra Faceta Twoich Marzeń. Szybki skan oczekiwań, głodów, słabości, błyskawiczne przetworzenie danych i oto już mamy gotowy produkt-na-jaki-czekałaś-od-wielu-lat. Inteligentny, zabawny, opiekuńczy, a przy tym - MĘSKI. Ktoś się do Ciebie przystawia w knajpie? Dostanie po mordzie. A Ty myślisz: "Wow, nareszcie facet, który się nie boi." Na drugiej randce słyszysz oświadczyny? "Wow, nareszcie koleś, który wie, czego chce". Masz ochotę jechać z koleżankami na parę dni poza miasto, słyszysz: "Kochanie, wyjedź ze mną, po co Ci te kumpele" i myślisz: "Wow, zazwyczaj to kobiety chcą, żeby ich faceci spędzali z nimi więcej czasu niż z kumplami, ale mam szczęście". Tyle że jeszcze nie wiesz, że wszystkie "WOW" zamienią się wkrótce w "SOS". 

Nie wiesz, że masz do czynienia nie z człowiekiem z krwi i kości, ale z wydmuszką w masce. Nie wiesz, że jego pozorna siła to agresja, "zdecydowanie" i parcie do małżeństwa i posiadania dzieci oznacza chęć stworzenia z Tobą jak największej liczby formalnych i emocjonalnych powiązań zanim zorientujesz się, że coś w tym związku nie gra, "uważność" to maniakalna kontrola, a  zazdrość nie oznacza, że mu na Tobie zależy, ale że masz być jego ubezwłasnowolnioną własnością. Nawet wtedy, kiedy zaczniesz widzieć to wszystko, wciąż będzie Ci trudno uwierzyć. Dlaczego? Dlatego, że trudno jest porzucić złudzenia.

Drugi powód to "chemia". Pociągający iluzją siły psychopata szybko będzie dążył do stworzenia z Tobą więzi fizycznej. Nie tylko dlatego, że jest to jeden z jego podstawowych motorów życiowych, ale przede wszystkim dlatego, iż więź fizyczna daje mu ogromne możliwości kontrolowania ofiary. Ponadto "chemia" w myśl współczesnej kultury, wymyka się ocenom moralnym, a nawet jest uznawana za żywioł, z którym nie warto i wręcz nie ma sensu walczyć, bo po pierwsze i tak się z nią nie wygra, a po drugie - stłumi się w sobie podstawową "siłę życiową". No i pułapka gotowa. Mechanizm jest prosty. (Pozorna) siła oddziałuje na nasze poszukiwanie męskości, powstaje chemia, a jeśli więź fizyczna zostaje nawiązana zbyt wcześnie i nie wynika z doświadczenia prawdziwej bliskości duchowo - emocjonalnej, pojawia się uzależnienie. A z niego ogromnie trudno wyjść. W związku z psychopatą może ono być wyjątkowo silne, ponieważ wzmacnia je amplituda ekstremalnych - pozytywnych i negatywnych - emocji. Stąd też częste u ofiar manipulatorów konstatacje: "wiem, że to chory związek, ale nie potrafię mu się oprzeć".

To efekt pielęgnowania uzależnienia, podbudowany na dodatek ideologicznie przez filmy o wielkich namiętnościach, Bohunach i Heathcliffach. Zdanie sobie sprawy z tego, że w uzależnieniu nie ma nic romantycznego, ale że jest to raczej żałosne, odbierające wolność i godność oraz z tego, że NIE ISTNIEJE coś takiego jak "zła miłość", może - i powinno - spowodować przewrót kopernikański w naszym życiu. Jeśli nauczymy się emocje NAZYWAĆ zamiast im ULEGAĆ i będziemy w tym konsekwentne, wkrótce okaże się, że nasz umysł "odczadzieje" i zobaczymy z całą jaskrawością, za jakimi tandetnymi głupotami uganiałyśmy się przez całe lata. I z całą pewnością przestaną nas pociągać pomalowane w barwy wojenne wydmuszki ze strusich (dla uwypuklenia cechującego psychopatów tchórzostwa) jaj. Dostrzeżemy również, że agresja to SŁABOŚĆ, nie żadna siła, a niedbanie o bezpieczeństwo (moralne, duchowe, emocjonalne, bytowe) kobiety to totalny egoizm i brak męskości. Z pewnością staniemy się także odporne na prymitywne uwodzenie - szybką jazdą samochodem, tekstami o tym, jak to ktoś chciałby nas pożreć tudzież minami a' la Marlon Brando / lew z czołówki MGM:

Poszukamy SIŁY tam, gdzie ona się rzeczywiście znajduje - w umiejętności panowania nad sobą, wykazywania się odwagą w WAŻNYCH sprawach, a nie po to, żeby komuś coś "udowodnić" dla własnej niskiej satysfakcji, pokazywaniu pazurów w obronie wartości, a nie z chęci dania upustu swojemu niewyżyciu itd. Aby to dostrzec i umieć odróżnić ziarno od plew, konieczne jest jednak uporządkowanie WŁASNEGO wnętrza. Ale wszystko z Bożą pomocą da się zrobić ;)

sobota, 24 października 2015

Tańczące ze (złymi) Wilkami

Po okresie depresji przeżywanej na zmianę z falami złości, smutku i bólu, musi przyjść czas na zadanie sobie pytania o PRZYCZYNY, dla których weszło się w toksyczny związek bądź zbyt długo w nim pozostawało. DDA (Dorosłe Dzieci Alkohlików), DDD (Dorosłe Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych), KKZB (Kobiety Kochające Za Bardzo) - wszystkie te zaburzenia czynią z kobiet (bądź mężczyzn, choć zdecydowanie rzadziej) łakome kąski dla psychopatów i innych osobników o wampirycznym podejściu do życia.

Co jest tutaj wspólnym mianownikiem? GODNOŚĆ. Każde z wymienionych zaburzeń wiąże się z poważnym naruszeniem poczucia godności. Osoba, której godność została mocno nadszarpnięta w wyniku doświadczenia braku szacunku, agresji, braku poszanowania granic, nie umie ich obronić w życiu dorosłym, ponieważ ich na ogół NIE POSIADA. W efekcie nie wie do końca, jakie zachowanie wobec niej jest normalne i dobre, a jakie stanowi już przejaw manipulacji czy wykorzystania. A jeśli nawet czuje, że coś dzieje się nie tak, jak powinno, nie potrafi się przed tym obronić. Kiedy doda się do tego poważne deficyty miłości i poczucia bezpieczeństwa, jakie noszą osoby z tego typu zaburzeniami i nałoży na to klasyczny trick psychopatów, czyli "bombardowanie miłością", mamy gotowe nieszczęście. Do tego trzeba dodać jeszcze silną skłonność do uzależnień bądź współuzależnień, jaką również wykazują ludzie z syndromem DDA/DDD. Fundowana przez psychopatę mieszanka pozytywnych i negatywnych emocji o wielkim nasileniu, wciąga jak narkotyk. W miarę trwania związku coraz trudniej się z niego wyplątać, bo po pierwsze coraz mniej ma się na to siły, mózg staje się zarazem coraz bardziej wyprany, jak i coraz mocniej uzależniony, a pajęcza sieć wzajemnych zależności utkana przez psychopatę oraz jego skuteczne izolowanie ofiary od otoczenia, w krótkim czasie wywołuje u niej przekonanie, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia.

Tymczasem wyjście jest. Tyle że w celu opuszczenia tego rodzaju związku - na poziomie fizycznym, emocjonalnym i duchowym - trzeba... wyjść z siebie ;) To znaczy - porzucić dawną wersję siebie, "starego człowieka", który zamiast dążyć do piękna, dobra i rozwoju, dążył podświadomie do autodestrukcji. Zbudowanie siebie na nowo to gigantyczna praca, ale bez jej wykonania, zamkniemy się na zawsze bądź w poczuciu krzywdy, winy i izolacji, bądź też będziemy powielać te same chore schematy "tańca ze zjebami" do śmierci bądź do całkowitej utraty sił.

Punktem wyjścia do rozpoczęcia pracy nad sobą jest odzyskanie poczucia godności. Jest to ogromnie ważne, a zarazem bardzo trudne, ponieważ związek z psychopatą w nic nie uderza tak mocno, jak właśnie w poczucie godności. Jednocześnie fundując narkotyk w postaci ułudy nadmiernego wręcz dowartościowania. Psychopata niekoniecznie musi odbierać Ci godność biciem, poniżaniem czy wyzwiskami. Może np. ostentacyjnie Cię ignorować, sprawiać, że czujesz się nieważna, przezroczysta, wręcz nieistniejąca. Może Cię zdradzać, okłamywać, manipulować Tobą. Może Cię utrzymywać w roli kochanki, nie pozwalając Ci na odejście i urządzając sceny, kiedy podejmujesz takie próby. Może utrzymywać Cię w stanie najwyższej czujności, dając Ci do zrozumienia, że w każdej chwili może sobie poszukać na Twoje miejsce kogoś innego, jeśli tylko okażesz się niedoskonała. Metod jest sporo, wszystkie bardzo boleśnie uderzają w Twoją godność. W efekcie sama zaczynasz wierzyć, że jesteś do niczego i że nikt naprawdę wartościowy Cię już nigdy nie pokocha. Psychopata chętnie wzmocni w Tobie to poczucie, zalewając Cię słowami o swojej wielkiej miłości zawierającymi wypowiedziane między wierszami komunikaty: "nikt nie pokocha Cię tak jak ja" / "zdaj sobie sprawę, że trudno Ci będzie znaleźć faceta, który wytrzyma z Twoimi jazdami" / "tylko ja Cię dobrze znam i wiem, jak Cię kochać" itd. Taaaaak. Tylko że to są jedynie słowa. Na dodatek takie, którymi naprawdę kochający człowiek nie musiałby Cię co chwilę raczyć, bo Ty byś to po prostu wiedziała z praktyki. Wiedziałabyś, że Cię nie krzywdzi, nie manipuluje, nie zdradza, nie naraża na ból, nie szantażuje, że zawsze możesz na niego liczyć, że dba o Twoje dobro nawet kosztem własnego, że czujesz się przy nim bezpieczna, że jest Twoim najlepszym przyjacielem, a intuicja nie wyświetla Ci co i rusz komunikatu: "ERROR 404. Love: NOT FOUND".

Żeby jednak stworzyć taki związek, trzeba tego NAPRAWDĘ CHCIEĆ. A do tego konieczne jest przeżycie bolesnego procesu dojrzewania. Mówiąc uczonym językiem: zamiana bólu neurotycznego (tkwienia w starych schematach uzależnień) na ból rozwojowy. Strach przed tym bólem bywa potężny, podobnie silne bywają szpony starych nałogów (zwłaszcza myślowych, bo to od myśli wszystko się zaczyna). Na dodatek proces dojrzewania wiąże się z pewnymi stratami. Coś musimy wybrać, coś poświęcić, żeby otrzymać coś bardziej wartościowego. I to jest normalne, potrzebne, a po dokonaniu tego wysiłku okazuje się, że również bardzo opłacalne. Żyjemy jednak w kulturze wmawiającej nam, że rozwój polega najwyżej na kończeniu kolejnych kursów doskonalenia zawodowego, zaliczania kolejnych "eventów" albo opływaniu na jachtach kolejnych mórz i oceanów tudzież zaliczaniu kolejnych lotów na paralotni. /albo kolejnych kobiet - wersja dla leniwych/. Nie mam nic do skoków na paralotni ani do doskonalenia zawodowego. Chcę tylko powiedzieć, że to jeszcze nie jest rozwój. To tylko zdobywanie doświadczeń bądź poszukiwanie doznań. Prawdziwy rozwój to dopiero reakcja na doznania i doświadczenia. I tutaj zaczyna się zabawa, bo miarą rozwoju bywa np. NIE podjęcie kolejnego kursu doskonalenia zawodowego, tylko poświęcenie czasu chorej babci, NIE przespanie się z kolejną kobietą, tylko zrezygnowanie z tego, nawet jeśli jest po temu okazja, itd. A to bywa trudne i nudne.

Tyle że jeśli spojrzy się na życie w odrobinę tylko dłuższej perspektywie, okaże się, że jedynie panowanie nad sobą daje szansę na fajny, rozwijający i CIEKAWY związek. Bez wiedzy o tym, że Twój partner potrafi dochować wierności, nici z interesującego związku. Zamiast się rozwijać, rozmawiać, pogłębiać wiedzę o świecie i cieszyć się życiem, przy byle okazji będziesz szaleć. Gdy powie ci, że idzie na piwo z kolegami, nie zaśniesz spokojnie, kiedy długo będzie siedział przed kompem, zaczniesz się zastanawiać, czy znowu nie pisze do jakiejś dziewczyny z fałszywego konta, a kiedy wyjedziecie ze znajomymi na działkę, zamiast śmiać się śpiewać przy ognisku, będziesz nerwowo zerkać, czy nie flirtuje z Twoimi koleżankami. Upokarzające i mało rozwijające. Życie na wiecznej adrenalinie to nie jest sposób na nudę, ale na wycieńczenie.  

Mówcie co chcecie, ale myślę, że jestem w stanie udowodnić związek między spadkiem czytelnictwa trzeciej części "Dziadów" Adama Mickiewicza a zwiększeniem podatności na uwikłanie w związek z psychopatą. Powiem szczerze - sporo jest niestety ludzi potwornie nudnych. I to także daje psychopatom niezłe pole manewru. Kobieta wymęczona "podrywem" w rodzaju: poopowiadam ci przez godzinę o najnowszych promocjach w Tesco, palnie sobie z nudów w łeb, albo wpadnie w szpony psychopaty, który ma dobry bajer. Psychopata w bajer mocno inwestuje, bo to jego podstawowe "narzędzie operacyjne". Na początku związku jeszcze nie wiesz, że jego szlachetna i powszechnie demonstrowana miłość do ludzkości nie obejmuje najbliższego otoczenia, a rozmowy o sztuce i literaturze w gruncie rzeczy śmiertelnie go nudzą, bo dotyczą sfery zachwytu mądrością czy pięknem - a te wartości są dla psychopaty jedynie NARZĘDZIAMI do grania na sentymentach, a nie tym, czego poszukuje w świecie w sposób bezinteresowny. Psychopata ma cechę, której znudzona przyziemnością gadek o promocjach kobieta wyczekuje jak kania dżdżu - nadaje życiu (i Tobie) poczucie wyjątkowości. Na tym zresztą bazuje w tworzeniu więzi z ofiarą. Stąd gadki o "miłości życia", więzi "jakiej z nikim nigdy nikt, nobody, nowhere" and all that... shit. Każdy człowiek ma nie tylko potrzebę poczucia się wyjątkowym, ale także bywa próżny. Hipnotyzujące gadki uzależniają.

Tyle że to kłamstwo i gdzieś tam na dnie serca czujemy przecież, że coś tu, k..., nie gra, skoro takie "wysokie C" nie przeszkadza jednocześnie w zachowaniach, które są zaprzeczeniem już nie tylko miłości, ale i elementarnego szacunku. Doświadczenie związku z psychopatą może pomóc uodpornić się na pochlebstwa. No właśnie. Dotykamy tutaj klucza do odzyskania zdrowia i wolności. To nie tylko zerwanie toksycznego związku z psychopatą, ale i toksycznego związku z... samą/ym sobą. Część tej pracy jest miła i polega na dbaniu o siebie, kupowaniu fajnych ciuchów, oglądaniu ciekawych filmów i spotykaniu z wartościowymi ludźmi. Część jednak nie jest już ani łatwa, ani szybka, ani powierzchowna. Polega na poznaniu siebie - także swoich wad, takich jak niedojrzałość, uleganie emocjom, próżność, naiwność, lekkomyślność czy uciekanie przed odpowiedzialnością i opanowania ich na tyle, żeby przestały one rządzić naszym życiem. W pięć minut się tego nie zrobi, ale w jakieś dwa lata - tak :) A wtedy żaden psychopata nie będzie miał już do nas dostępu, bo panujący nad sobą, dojrzały i umiejący obronić swoją godność człowiek to dla dążącego do przejęcia kontroli manipulatora żadna atrakcja. Nie mówiąc już o tym, że z kolei dla dojrzałego człowieka żadną atrakcją nie jest już psychopata. Życzę wszystkim wytrwałości we wprowadzaniu pozytywnych zmian i niezrażania się NORMALNYMI podczas tego procesu trudnościami.

poniedziałek, 19 października 2015

"Niektórzy mężczyźni nie tolerują arszeniku..." ;)


Prawda, że ładne? :) Nie chodzi oczywiście o zemstę, ale o odzyskanie poczucia siły. Złości nie trzeba się bać, warto nią tylko pokierować tak, aby na tym skorzystać, a nie stracić. Czyli: nie naśladujemy pań z filmiku, bo pójdziemy do więzienia ;)

Jak zatem skanalizować wściekłość, która w stanie ostrym kumuluje się w takim natężeniu, że można by jej użyć nie tylko do oświetlenia średniej wielkości miasta, ale także do wystrzelenia w kosmos średniej wielkości rakiety? Pierwsza Zasada Zachowania Klasy brzmi: żadnego prymitywnego mszczenia się. Każde słowo wykrzyczane w złości i łzach przedłuża proces gojenia się ran, a zarazem stanowi nagrodę dla psychopaty, który dzięki osiągnięciu przez Ciebie temperatury wrzenia, czuje się WAŻNY. Dramatycznymi scenami niczego mu także nie uświadomisz, bo on działa ŚWIADOMIE. Kontroluje się, umie nad sobą panować, kiedy mu się to opłaca, a kiedy wie, że to na Ciebie podziała - odgrywa sentymentalne scenki bądź "wpada w szał". Pierwsze mają Cię uwieść, drugie - zastraszyć.

Olej to. Im szybciej przekujesz chęć zemsty w INWESTYCJĘ w siebie, tym dla Ciebie korzystniej. Nie da się rzecz jasna zrobić tego automatycznie i nikogo nie namawiam do wypierania wściekłości, uważam wręcz, że jej pojawienie się świadczy o rozpoczęciu procesu zdrowienia. Gorąco zachęcam natomiast do uprawiania sportu (może być np. strzelnica ;), odreagowywania przez sztukę, wielkie porządki, wielkie zakupy, wyjazdy, cokolwiek, co może pomóc. Seryjne rozbijanie (byle brzydkich i niepotrzebnych) naczyń też wcale nie jest głupie. Nie zawsze trzeba być miłym i grzecznym, czasami wręcz nie wolno. Bardzo uwalnia także czytanie o mechanizmach rządzących toksycznymi relacjami i stopniowe opanowywanie burdelu w głowie. Ogromnie ważna jest także wymiana doświadczeń z innymi ofiarami. Tę zasadę stosują zresztą, jak widać na załączonym obrazku, bohaterki musicalu "Chicago" ;)

W procesie kanalizowania złości ważne jest jedno - żadnych kontaktów z psycholem. To jest zniżanie się do jego poziomu i branie udziału w grze, w której zawsze przegrywasz - bo tak się kończy starcie człowieka posiadającego sumienie i nieprzekraczającego pewnych granic ze zwyrodnialcem dążącym za wszelką cenę do osiągnięcia swojego CELU. To zresztą najbardziej odrażająca cecha psychopatów - w kontakcie z nimi największe straty ponoszą ludzie najbliżsi, najwrażliwsi, najsłabsi i najbardziej ufni. O ile "zwykły" łobuz powie: "ty, mała, podobasz mi się, chciałbym cię przelecieć, ale wiesz, mam rodzinę i nie mam ochoty, żeby ktoś się o tym dowiedział" (taki komunikat jest oczywiście obrzydliwy, ale jakoś tam brutalnie szczery), o tyle psychopata powie Ci: "kocham Cię, czekałem na Ciebie całe życie, nie możesz odejść, bo to mnie zabije", a potem zażąda nie tylko Twojego ciała, ale przede wszystkim serca. Nie będzie miał na tyle honoru, żeby poszukać sobie "do zabawy" kobiety równie cynicznej, jak on. On będzie chciał się pobawić człowiekiem ideowym, łamać stopniowo jego kręgosłup moralny, wyszukując słabe punkty i uporczywie na nie oddziałując. Nie dając nic w zamian, będzie chciał, żeby ktoś zostawić dla niego wszystko, co do tej pory było mu drogie. A po co? A bo tak. Dla zabawy. Straszne? Straszne. Jedyne rozwiązanie zatem to WIAĆ, a potem namierzyć własne słabe punkty, które uczyniły nas podatnymi na tego rodzaju chory układ. I to im trzeba wypowiedzieć wojnę, nie psychopacie. Jego i tak się nie zmieni, szkoda czasu.

sobota, 17 października 2015

Something stupid like "I love you"


- Ale powiedział ci już, że cię kocha??
- Nie :(((
- Ojej...

**

- Wyznał mi miłość.
- O jaaaaa, niesamowite...
- Nooo :))

::

Jeśli spojrzymy na te dwie sytuacje zupełnie na chłodno, to z obu właściwie niewiele wynika. A tymczasem pierwsza z nich budzi raczej negatywne, druga zaś pozytywne emocje. Dlaczego? Bo po pierwsze, co dobre, prawdziwe i naturalne - miłość jest naszą podstawową potrzebą i tęsknotą, a po drugie - jesteśmy nafaszerowani Hollywoodem. Na twardych dyskach naszych mózgów mamy wgrane tysiące filmów, w których wyznanie "kocham cię!" (najlepiej oczywiście po jakimś biegu i w deszczu ;)), wieńczy akcję. Skoro wyznanie "kocham cię" to w wielu dziełach literackich i produkcjach filmowych, podstawowy CEL, na dodatek tak ogromny, że można i wręcz należy, podporządkować mu wszystko inne, na to właśnie programujemy się, wyczulamy i ustawiamy swój azymut.

No i kiedy TO usłyszymy, otwieramy swoje serca i domy, smażymy kotlety i wyskakujemy z bielizny. Tja. A potem rozpaczamy, że ktoś nas zostawił, "a przecież kochał". I zaczynamy pogoń za "utraconą miłością". A prawda jest taka, że niczego nie utraciłyśmy, bo też niczego nie było.

Kiedy mamy do czynienia ze względnie normalnym facetem egoistą, powie nam "kocham cię" może nawet szczerze, w fazie, kiedy najbardziej mu się podobamy i kiedy nie wyobraża sobie życia bez nas. A wtedy mógłby wziąć odpowiedzialność najwyżej za słowa: "lecę na ciebie". No ale trochę to tak jednak brzmi nie ten teges. Mówi zatem "kocham", bo CZUJE, że kocha i nie wie jeszcze (albo nie chce wiedzieć tudzież udaje, że nie wie), że miłość to nie uczucia, ale postawa. Brzmi to jak dziewiętnastowieczny wykład prababki z wielkim, siwym kokiem, ubranej jeno w mole i naftalinę i oczywiście można byłoby na to prychnąć wydymając z wyższością wargi napompowane botoksem, gdyby to nie była prawda. Żeby sięgnąć po mądrość, trzeba mieć pokorę. A tej nabywa się czasem dopiero po szesnastym zderzeniu ze ścianą tudzież betonem. I dobrze, nadal warto skorzystać, znacznie poprawiając sobie jakość życia. Lepiej późno niż wcale.

Jeśli nie NAUCZYMY SIĘ kochać siebie i innych i zaczniemy się wiązać z innymi niedojrzałymi mężczyznami czy kobietami, najprawdopodobniej się poranimy. Jeśli jednak trafimy na psychopatę, wtedy będziemy musieli/musiały, walczyć o życie. Plusem tak hardkorowej sytuacji jest jednak to, że w tej walce mamy naprawdę potężny impuls, aby dojrzeć. Jeśli chodzi już nie tyle o jakość życia, ale i o samo przeżycie, motywacja bywa silna. Bez nabrania dojrzałości, wpadniemy bowiem ponownie w sidła - czy to tego samego, czy innego tego typu człowieka.

Mechanizm jest w gruncie rzeczy dość prosty. "Na wejściu" dostajesz NADMIAR Wszystkiego, o Czym Skrycie Bądź Jawnie Marzy Każda Kobieta. Uwagę, cierpliwość, wysłuchiwanie Cię zawsze i wszędzie, stałą obecność, adorację, zachwyt, pomoc, no i To, o Co Nam Wszystkim Chodzi, czyli: KOCHAM CIĘ.

To są słowa wielkie, piękne, uroczyste i wiele obiecujące. Trudno nie zarezonować wewnętrznie, kiedy je słyszymy i kiedy na dodatek wypowiada je atrakcyjny facet. Podkładamy pod te słowa treść, którą mamy w głowie i sercu. A zatem myślimy, że chodzi tutaj o nasze dobro i automatycznie zaczynamy bardziej ufać. Ktoś, kto kocha, nie krzywdzi. A jeśli nawet niechcący mu się to zdarzy, cierpi z powodu wyrządzonej kochanej osobie przykrości.

Ale nie psychopata. Psychopatę w twojej krzywdzie będzie interesowało jedynie to, czy mimo ponoszonych przez Ciebie strat jeszcze jesteś podatna na bajki, które Ci opowiada i czy nadal ze związku z Tobą odnosi jakąś korzyść.

Kiedy myślę o tamtym czasie, mam w pamięci przekonanie, że jeśli nareszcie uświadomię mu, jaki ból przeżywam i jak bardzo niszczy mnie ta relacja, on nareszcie opamięta się i da mi spokój. Nie mieściło mi się w głowie, że to może nie mieć żadnego znaczenia. Nie miał znaczenia nawet już bardzo groźny stan, kiedy na skraju wyczerpania brakiem snu, chciałam pojechać do szpitala psychiatrycznego po jakiekolwiek leki umożliwiające zaśnięcie. Usłyszałam wtedy stanowczy sprzeciw, który bardzo mnie zdziwił, bo sądziłam, że w naprawdę skrajnej sytuacji robi się wszystko, żeby pomóc kochanemu człowiekowi. Kiedy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, sądzę, że chodziło tu zwyczajnie o OPINIĘ innych ludzi na jego temat. Im więcej osób trzecich, tym większa szansa, że ofiara zacznie myśleć samodzielnie oraz że sprawca zostanie zdemaskowany. To ciekawe, ale nawet wtedy w jakimś sensie wierzyłam, że on nie może odpuścić i przestać mnie nachodzić (w jego języku: "walczyć o mnie"), bo mnie tak bardzo "kocha".

Dziś wiem, że jeśli w "miłości" istnieje jakikolwiek przymus, jest to jej zaprzeczeniem. Słusznie napisał ksiądz Marek Dziewiecki: "Pomylić miłość z jej imitacjami to popełnić tak straszny błąd jak pomylić życie ze śmiercią". I to jest fakt. Taka "zabawa" może okazać się dla nas niezwykle niebezpieczna, bo kiedy sądzimy, że przeżywamy miłość, otwieramy się, ufamy, wpuszczamy kogoś do swojego świata. A kiedy wpuścimy tam zło, przeżyjemy potężną rozpacz i wielkie spustoszenie. A na dodatek... uzależnimy się od sprawcy przemocy. Będziemy tęsknić za tym magicznym "kocham cię" jak za działką heroiny i robić wszystko, żeby to ponownie usłyszeć. Jak każdy uzależniony, poświęcimy dla nałogu wszystko, co było dla nas kiedyś ważne - przyjaciół, rodzinę, relację z Bogiem, zainteresowania, pracę, samego siebie.

Co dostaniemy w zamian? Mówiąc brutalnie - gówno. Niestety, "illusion never change into something real", jak śpiewała Natalia Imbruglia. Warto zatem jak najszybciej zdać sobie sprawę z tego, że tutaj nie jest potrzebna jeszcze jedna para seksownych pończoch "aby obudzić jego zetlałe uczucie", ale DETOKS. Droga przez mękę, ale do gwiazd :) Pocieszającą sprawą w bezmiarze rozpaczy, w jakim znajdują się porzucone ofiary będzie przyjęcie do wiadomości, że skoro to nie była miłość, to naprawdę nie stało się nic strasznego, że "już jej nie ma".

Jej odejście robi miejsce PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI. A prawdziwa miłość nie kłamie, nie manipuluje, nie zdradza, nie wykorzystuje (nowa wersja Listu św. Pawła do Koryntian ;). A na dodatek z jej przyjęciem nie trzeba zwlekać ani czekać na Magiczny Piorun. Ona już tu jest i na nas czeka. Jest w każdym życzliwym geście dobrego człowieka, w uśmiechu, serdeczności, bezinteresowności, w oparciu od bliskich, a czasem i obcych ludzi.

Dlatego wszystkie ofiary przemocy serdecznie namawiam do uczestnictwa w grupach 12 kroków, kobiet kochających za bardzo lub tp. Zdrowienie i nabywanie dojrzałości musi przebiegać dwutorowo - trzeba zdobywać wiedzę i jak najwięcej czytać o tym, co się wydarzyło, starając się zrozumieć, jakie mechanizmy w Tobie do tego doprowadziły, ale trzeba także DOŚWIADCZYĆ ciepła, serdeczności i wsparcia. Bez tego niestety łatwiej sięgnąć po strzykawę z trucizną. A, jak wiadomo, z każdego nałogu są dwie drogi wyjścia - całkowita abstynencja albo śmierć. I tym optymistycznym akcentem kończąc, życzę wszystkim dużo wiary i nadziei :) Bo ile można o miłości ;)




czwartek, 15 października 2015

Biedny mały miś z wielką, ostrą siekierą

Okłamał Cię, zdradził, zmanipulował, a Tobie nadal jest go szkoda? W związku z psychopatą - normalka. Przyjrzyjmy się kilku najczęściej stosowanym przez niego technikom wzbudzania poczucia winy.

1. "To z miłości!"
Technika stosowana chyba najczęściej i najbardziej dezorientująca odbiorcę. Psychopata tłumaczy swoje skandaliczne zachowania... ogromem uczucia, które do Ciebie żywi. "Mój" P. tłumaczył w ten sposób np. stalking - listy samobójcze, nachodzenie w domu, także nocą, setki smsów, telefonów, nagabywanie znajomych, kiedy nie reagowałam na próby kontaktu. "Nie mogę bez ciebie żyć, nie rozumiesz tego?!"

2. "Ja nie rozumiałem, o co chodzi w życiu, aż tu nagle... TY!"
Technika tyleż zgrana, co zgrabna. Facet jednym ruchem zwalnia się od odpowiedzialności za dawne (i bądź pewna, że przyszłe też) błędy. W jednym zdaniu komunikuje Ci, że on sam z siebie nie ma żadnej wewnętrznej busoli, że dopiero Ty masz się nią stać (zatem nie można go za nic winić, bo jest jak dziecko we mgle), jak i wbija Cię w poczucie odpowiedzialności za jego życie i postępowanie (co ma zwiększyć Twoją i tak już nieźle rozbudzoną uważność na niego). Od tej pory w Poczuciu Misji latasz jak kot z pęcherzem usiłując otworzyć mu oczy na rozmaite aspekty jego niegodziwego postępowania. Bo skoro "tylko Ty" masz dostęp do jego serca, tylko Ty zatem będziesz odpowiedzialna za to, że miś zszedł na złą drogę. A miś? Jak to miś, żongluje sobie tym, jak chce - raz Cię zdradzi, raz oszuka, ileś razy zachowa się agresywnie. No ale przecież on to zrobił tylko dlatego, że był w takiej strasznej rozpaczy i lęku, że być może odejdziesz. Bo tak cię kocha :)

3. "No popatrz na siebie. Czy tak się zachowuje normalny człowiek?!"
Ta technika wzbudzania poczucia winy działa dwutorowo, obniżając także Twoje poczucie własnej wartości. "Technicznie" nie jest trudna do zastosowania, z powodów moralnych natomiast nikt normalny nie będzie się nią posługiwał. Psychopata działa jednak według prostej zasady - "moralne jest to, czego JA w danym momencie CHCĘ". Jego zachowanie, mimo pozorów szaleństwa, jest pragmatyczne do bólu, posłuży się każdą niegodziwą techniką, która pomoże mu osiągnąć cel - zdezorientowanie ofiary w celu całkowitego podporządkowania jej sobie. Przykład? Będzie Cię długo okłamywał, zwodził, szantażował i zastraszał, a kiedy w końcu bliska utraty zmysłów zaczniesz wrzeszczeć, że go nienawidzisz, i żeby wynosił się z twojego życia, zmieni ton z dramatycznie zakochanego na lodowaty i powie: "no, coraz lepiej" - patrząc na Ciebie z obrzydzeniem. Może jeszcze dodać: "czy tak Twoim zdaniem należy traktować kogoś bliskiego, na dodatek tak bardzo cię kochającego?". A Ty pomyślisz, że w taki sposób nie należy traktować nikogo, że nie poznajesz siebie w tej wrzeszczącej, zapłakanej kreaturze i że chyba rzeczywiście coś musi być z Tobą nie tak. I... zaczniesz go przepraszać. A wtedy psychopata zapewni Cię, że kocha nawet wtedy, kiedy tak bardzo go ranisz. Da Ci też o zrozumienia, że TYLKO on będzie kochał taką wariatkę, jak Ty. I przez chwilę mu uwierzysz.

Stany, do których doprowadza związek z psychopatą graniczą nie tylko z groźbą utraty zmysłów, ale i życia. Normalny człowiek poddawany długim i wyrafinowanym torturom emocjonalnym, zaczyna się zachowywać w sposób dla siebie samego nieakceptowalny. Tyle że TO NIE JEST TWOJA WINA. To normalna reakcja na nienormalną sytuację. Im szybciej uświadomisz sobie, że w związku, w którym pojawia się przemoc nie obowiązują zasady w rodzaju "wina zawsze leży po obu stronach", tym szybciej zaczniesz zdrowieć i wychodzić na prostą.

4. Łzy. Wiadra, cysterny, hektolitry łez.
To jest dla mnie zagadką do tej pory. Nie mam pojęcia, w jaki sposób można aż tyle płakać i to na zawołanie. Na początku kupiłam bajkę o tym, że skoro mężczyzna (zwłaszcza taki "twardziel" jak on) aż tak rozpacza, to znaczy, że przeżywany przez niego dramat musi być naprawdę olbrzymi. Dramat z początku polegał na tym, że oto żonaty facet za późno poznał "Miłość Swojego Życia" (kiedy przestanę mieć alergię na to wyrażenie?) i nie może z nią być. Ale z czasem "dramatem" stawało się wszystko to, co było odmową realizacji jakiegokolwiek jego planu bądź zachcianki. Wymagał stałej uwagi i stałego okazywania uczuć. Kiedyś uznał, że jestem zbyt wycofana i nie odnoszę się do niego z należytym entuzjazmem - a chciałam naonczas zająć się swoją zaniedbywaną, a konieczną do wykonania robotą. Zaczął więc... płakać. Przeczołgana uprzednio przez wiele podobnych rozmów i tyleż łez stosowanych jako środek wywołujący z początku współczucie, a później wygodną dla niego dezorientację, nie wyrobiłam i powiedziałam: "wiesz co, daruj, ale na mnie te twoje łzy już nie działają". I co na to biedny, poczciwy misio? Łzy - stop, stal w oczach - start. I nagła zmiana tonu: "Pewnie, pierdol to."
Skorzystałam z jego rady :) Co i innym ofiarom manipulatorów serdecznie polecam.


środa, 14 października 2015

Wicher silne drzewa głaszcze, hej.

Kłamstwo jest nie tylko podstawowym narzędziem stosowanym przez psychopatę, ale także jego racją bytu. Kłamstwem jest w tym "związku" wszystko - zapewnienia o miłości, wierności, szczerości, uczciwości, kłamstwem są opowieści o ześwirowanych, toksycznych manipulatorkach - byłych żonach i dziewczynach, kłamstwem jest wreszcie to, że ten związek w ogóle istnieje.

To nie jest żaden związek, tylko uwiązanie. Psychopata trzyma ofiarę/y na smyczy, świetnie wyczuwając, kiedy należy smycz odrobinę poluzować, kiedy trzeba psa podrapać za uchem albo nawet wziąć na kolana, a kiedy odrobinę przegłodzić i potrzymać w niepewności - niech się stęskni, niech trochę powyje do księżyca, będzie później bardziej przywiązany.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie KŁAMSTWO. Na nim właśnie bazuje psychopatyczna więź. To dlatego psychopata zrobi wszystko, żeby zająć Ci cały Twój czas i żeby całkowicie odizolować Cię od ludzi myślących krytycznie. Pozbawiona alternatywnych źródeł informacji i stale bombardowana komunikatami jednakowej treści, w końcu ulegasz totalnej dezorientacji. Odzyskasz rozum, ale trochę to potrwa i trochę się namęczysz. Jakiś czas po rozstaniu już wiesz, na czym to wszystko polegało i chociaż nadal nie czujesz się najlepiej, z ulgą odnotowujesz, że "złapałaś kontakt z bazą". Wtedy jednak, kiedy dopiero zastanawiasz się, co tu właściwie nie gra i czemu nie jesteś szczęśliwa, skoro Twój facet aż tak za Tobą szaleje, NIE IGNORUJ pewnym znaczących sygnałów:

1. Jeśli Twój facet oświadcza Ci, że Cię kocha i nie może bez Ciebie żyć po tygodniu czy miesiącu znajomości, a nie ma siedemnastu lat, przyjrzyj się temu - na ogół jest to albo histeryk, albo psychopata. Są oczywiście wyjątki, faceci, którzy od początku "wiedzą", że dana kobieta zostanie kiedyś ich żoną, ale oni na ogół przyznają się do tego przeczucia dopiero po pewnym czasie bądź wypowiadają je w lżejszej formie niż wysyłanie setek smsów o treści: "Uwielbiam!", "Umieram!", "Szaleję!".

2. Bajki "że żona go nie rozumie" należy natychmiast włożyć... właśnie między bajki. Jeśli facet wypowiada się w sposób pogardliwy i okrutny o byłych partnerkach, nie ciesz się, że wobec Ciebie zachowuje się inaczej, bo DOPIERO TY otworzyłaś jego zamknięte od lat serce i uwolniłaś z bryły lodu jego kruche "ja". Sposób, w jaki traktuje byłą partnerkę jest sposobem, w jaki potraktuje Ciebie, kiedy już mu się znudzisz albo kiedy uzna, że przywiązałaś się do niego tak dalece, że nie musi się już męczyć nawijaniem Ci makaronu na uszy.

3. Zwracaj uwagę na zgodność słów z czynami. Miłość poznaje się nie po tym, że ktoś frenetycznie pitoli o swoim pożerającym go aż po czubki palców wewnętrznym ogniu, ale po tym, czy dba o twoje rzeczywiste dobro. Uwaga: rzeczywiste dobro to niekoniecznie kwiatki i czekoladki. One mogą być jedynie dodatkiem. A czasem bywają zwyczajnie instrumentem służącym do manipulacji bądź do napawania się psychopaty własną zajebistością. Pamiętam jedno z hitowych zachowań "mojego" sajko - kiedyś wyczerpana łzami, kłótniami i jazdami, w końcu padłam i zasnęłam. Chyba o 4 rano obudził mnie psychol, mówiąc słodkim głosem, że przygotował mi kąpiel z pianą i ze świecami. Zdziwiłam się na maksa i wkurzyłam, mówiąc mu, że chyba wie, w jakim jestem stanie i jak trudno mi zasnąć. On z miną zbitego psa odpowiedział, że myślał, że zrobi mi tym przyjemność, że się starał, że miał najlepsze intencje itd. W efekcie to mi zrobiło się głupio. Hasło "zrobiłem to dla Ciebie / z myślą o Tobie" pojawiało się zresztą w rozmaitych kontekstach. "Z myślą o mnie" uporczywie odmawiał zerwania kontaktu, kiedy jeszcze był żonaty ("bo spotkało nas coś tak niesamowitego, że szkoda każdej sekundy, kto wie, ile jeszcze będziemy żyć!"), "z myślą o mnie" wracał nagle do żony ("zrobiłem to dla Ciebie, wbrew sobie, bo Ty mnie do tego namawiałaś"), "z myślą o mnie" znów porzucał żonę ("bo nie mogę żyć w kłamstwie, Ty mnie tego nauczyłaś!"), "z myślą o mnie" pojawiał się pod moim domem, pod domem mojej mamy, pod moim miejscem pracy - ponieważ "nie mógł pozwolić, abym zrobiła największy błąd swojego życia i pozwoliła odejść tej miłości". Teraz jak sobie to przypominam, żałuję, że nie wezwałam policji OD RAZU przy pierwszym najściu domowym i groźbie samobójczej. Tyle że wtedy jeszcze nie miałam tej wiedzy. No a poza tym miałam w głowie jego pozytywny obraz (nadal starannie przez niego kreowany) i wolałam uznać, że to jedynie "wypadek przy pracy", a nie jego stały sposób postępowania.

4. Co do "wypadków przy pracy". Oczywiście, nie można generalizować, warto czasem dać drugą szansę itd. Istnieją jednak zachowania, do których normalny człowiek nie posunie się nigdy. Uważam, że jeśli facet RAZ uderzy kobietę, należy mu podziękować i natychmiast zerwać kontakt. Że ryzykuje się przy tym skrzywdzenie gościa, który tylko raz wyszedł z siebie i nie umiał nad sobą zapanować? A co z - o wiele bardziej realnym - ryzykowaniem skrzywdzenia kobiety, z zasady słabszej fizycznie? Mechanizmy rządzące ludzką psychiką są bardzo skomplikowane i doskonale wiem, jak trudno jest obronić się ofierze przemocy. Mnie "mój" psychopata uderzył tylko raz, ale ileś razy stosował przemoc nie wprost - a to uniemożliwiając mi wyjście z mieszkania poprzez zastępowanie mi drogi, a później siadanie na mnie (100 kilo kontra 55), a to zamykając mnie na klucz w sypialni, w jego towarzystwie - "bo musimy dokończyć rozmowę i nie możemy przecież rozstać się w gniewie", zdarzyło się też, że kiedy chciałam od niego odejść na ulicy, złapał mnie za ramię tak mocno, że miałam później sporego siniaka. Na porządku dziennym było także rzucanie przedmiotami i walenie pięścią w stół / ścianę. Kiedy zapytałam go, czy bił żonę, usłyszałam: "NIE PAMIĘTAM". Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Nie sprawdziłam na szczęście, co by było dalej, bo rozstałam się z nim dość szybko po tej akcji, ale szczerze mówiąc, nie słyszałam chyba o ani jednym przypadku, kiedy sprawca przemocy z własnej woli (albo pod wpływem "uzdrawiającej mocy miłości") z niej rezygnuje. Uważam też, że mechanizm wchodzenia w rolę ofiary jest mega skomplikowany, że sporą rolę odgrywa w nim wstyd, poczucie winy i uzależnienie od adrenaliny. Nie jest łatwo z tego wyjść, o czym wie każda ofiara przemocy. A bezkarność zapewnia sprawcom między innymi zmowa milczenia wokół tego tematu. Reasumując - jeśli w związku pojawia się przemoc, najprawdopodobniej będzie ona eskalować. Lepiej nie będzie, toteż lepiej wiać.

5. Uwaga na facetów, z którymi czujesz się dobrze tylko wtedy, kiedy jesteście we własnym towarzystwie. Może to oznaczać, że podświadomie przeczuwasz, że Twoi bliscy, rodzina, przyjaciele, ludzie, którzy Cię dobrze znają zauważą coś, co Ty sama wypierasz i czego nie chcesz widzieć. Inny powód czucia się dobrze jedynie sam na sam to świadome bądź podświadome wychodzenie naprzeciw oczekiwaniom psychopaty, który dąży do odizolowania Cię od bliskich Ci osób. Zapewne nie od razu usłyszysz komunikat "on / i albo ja!". "Mój" psychopata stosował dużo subtelniejsze zabiegi. Wystarczyło, że przy moich znajomych zwyczajnie się nie odzywał, a już atmosfera siadała, robiło się dziwne, ja czułam się spięta i w efekcie szybko z nimi żegnałam. Kolejny "myk" polegał na robieniu miny skrzywdzonego pieseczka, kiedy spotykaliśmy się w większym gronie. Gdzieś na osobności dopadał mnie ten "pieseczek" i mówił, że tęskni za mną i że chciałby się mną nareszcie nacieszyć. No i wpadałam w poczucie winy, że ja z kolei mam go po kokardę i że chciałabym się raczej nacieszyć dawno nie widzianymi znajomymi. Kończyło się to albo kłótnią, albo poddaniem się woli psychopaty. Oba scenariusze zapewniały mu realizację celu.

6. Jeśli związek jest dobry, rozwijasz się na różnych płaszczyznach. Kwitniesz, czujesz się dobrze zarówno fizycznie, jak i psychicznie, cieszysz się życiem, masz więcej siły, radości, odkrywasz nowe pasje. Czasem oczywiście pojawiają się kłótnie czy zgrzyty, ale nie stanowią one osi relacji. Związek z psychopatą jest tego wszystkiego odwrotnością. Owszem, jedna osoba kwitnie, i jest to psychol, druga natomiast traci wszystko po kolei. W moim przypadku było to zdrowie (problemy z sercem, depresja i leki psychotropowe), życie duchowe (poczucie beznadziei, pustka, ciemność i rozpacz), przyjaciele (zerwałam kontakty ze wszystkimi, z którymi psychopata nie życzył sobie, abym się przyjaźniła), praca (zostałam z niej wyrzucona, co miało zapobiec rozpadowi małżeństwa "zakochanego" we mnie psychopaty). Rachunek jest bolesny, ale bilans i tak wychodzi na plus, bo uratowałam życie. Wiele powiedziała mi o psychopacie jego reakcja na moją rozpacz i wyliczenie wszystkich strat, które spowodował ten chory związek. "I straciłaś to wszystko DLA MNIE!" - powiedział z triumfem, a mi się zrobiło ciemno przed oczami.

Niestety, zwyrolstwo nie zna granic, w przypadku spotkania psychopaty nie można kierować się przekonaniem, że JEŚLI ZROZUMIE, jak bardzo krzywdzi innych ludzi i jakie czyni wokół siebie spustoszenie, to cokolwiek do niego dotrze, opamięta się i zaprzestanie czynienia zła. Niestety, istnieją na świecie ludzie pozbawieni sumienia, a jedyną bronią przed nimi jest wiedza, świadomość własnych słabości, które mogą czynić nas podatnych na atak oraz rozwój, silna wola i konsekwencja. To prawda, że trudno jest podnieść się po takim związku. Ale jest też tak, że mało co może dać takiego kopa do rozwoju. W codziennym życiu na ogół mamy możliwość stosowania różnych znieczulaczy i ucieczek od samego siebie. W relacji z psychopatą jest to NIEMOŻLIWE. To jest walka na śmierć i życie, w której nie ma żadnej taryfy ulgowej. To jest prawdziwy wróg, który - jak każdy wróg - szuka Twoich słabych stron i atakuje je. Jeśli chcesz ocalić życie, musisz zatem stać się SILNA. I to jest wielka, choć niełatwa, szansa na rozwój.