Dziś notka o powrocie do normalnego życia. Kilka pomysłów na to, w jaki sposób skrócić sobie czas cierpienia po rozstaniu z psychopatą.
Cierpienie to jest wielorakiego rodzaju i dotyczy właściwie wszystkich sfer życia. Musimy zmierzyć się z bólem porzucenia / utraty złudzeń / poczuciem utraty tożsamości, strachem przed jego zemstą, przed niepewną przyszłością, z problemami zdrowotnymi, finansowymi i zawodowymi. Często dotyka nas także niezrozumienie otoczenia i ranią nas teksty w rodzaju: "weź się w garść, po prostu o nim zapomnij". W efekcie izolujemy się jeszcze bardziej, a tym samym - osłabiamy.
Nie da się ofierze tsunami powiedzieć: "daj spokój, po prostu o tym zapomnij, nie roztrząsaj już tego, co to da". I chociaż doceniamy życzliwość dobrze nam radzących osób, to jednak czujemy się mniej więcej tak, jak Ryszard Ochódzki w poniższej scenie:
Jedno trzeba przyznać - radę Wujka pt. "udawajcie, że nic nie słyszycie", bezwzględnie należy wcielić w życie :) /Tomkiem Mazurem jest w tym przypadku, rzecz jasna, psychofaży gad ;)/.
No dobra. A co poza tym? Załóżmy, że przestrzegamy wszelkich zasad BHP - nie kontaktujemy się z gadem, dbamy o siebie, zdrowo odżywiamy i nawiązujemy zdrowe przyjaźnie, a i tak czujemy się źle. Gdzie mogą tkwić ukryte przyczyny takiego stanu?
1. Brak prawdziwego odcięcia. Brak kontaktu oznacza CAŁKOWITY brak kontaktu. Jeśli "co jakiś czas" czytamy przysyłane nam gadzie farmazony bądź pilnie śledzimy jego profil na fejsie / pytamy o niego wspólnych znajomych, de facto wciąż jesteśmy w jego polu rażenia. Czym innym jest odcięcie się od niego połączone ze zgłębianiem wiedzy na temat samego ZJAWISKA (to akurat uważam za konieczne w procesie dochodzenia do siebie), czym innym - dostarczanie sobie stale nowych bodźców do analizowania tego konkretnego przypadku. To nas trzyma mentalnie w wytworzonym przez niego trującym sosie. Korzysta na tym tylko on. To tak, jakby podłączyć się dobrowolnie do agregatu zasilającego działkę sąsiada. Ty zapitalasz na rowerku aż Ci oczy wychodzą z orbit, a on dzięki temu cieszy się ślicznym oświetleniem swojej altanki, w której bajeruje już nową koleżankę. Zatem - złaź z roweru! :D
2. Ucieczka przed prawdą. Prawda o psychopatach jest tak przerażająca, że nic dziwnego, iż podejmujemy ileś prób ucieczki przed nią bądź przyswajamy ją na raty. To proces - bolesny, ale konieczny. Jeśli nie przyjmiemy prawdy, w jej miejsce pojawi się iluzja. Będzie ona zapewne ubrana w ładniejsze szatki niż prawda i przyjemniej będzie za nią iść. Problem jednak w tym, że nie doprowadzi nas ona do zdrowia, ale - okrężną drogą - do tego samego punktu, z którego wyszłyśmy, fundując nam sporo frustracji z powodu straconego czasu. Prawda nie będzie odziana w falbanki. Przysiądzie sobie koło nas na pieńku w lesie przybrawszy postać zgarbionej staruszki. Poznamy ją jednak po oczach - dobrych, jasnych i bardzo nam życzliwych. Jak to przełożyć na praktykę? Trzeba wrócić do własnej intuicji, odszukać głos wewnętrzny i nauczyć się wybierać to, co dla nas DOBRE, a nie to, co może przynieść chwilową ulgę, ale później doprowadzić do rozpaczy. Jak to odróżnić? To, co dobre, nie zmienia się i nie mamy po tym kaca. Ważne jest, aby wybrać dobro całym sercem, a nie tylko jakąś jego częścią. Jeśli wciąż łudzimy się, że możemy zachować cokolwiek pozytywnego ze związku z psycholem bądź usilnie szukamy jego dobrych cech, będziemy długo męczyć się w kołowrotku niemożności, ciągle de facto z nim związane jakąś częścią siebie. Przeczytałam kiedyś mądre zdanie - niezależnie od tego, czy ptak jest przywiązany do drzewa żelaznym łańcuchem, czy też jedwabną niteczką, efekt jest ten sam - nie może latać.
Związki z normalnymi ludźmi są inne niż psychorelacje. Po normalnym związku zostają dobre wspomnienia, życzliwość, czasem jakiś sentyment. Wiemy, co nam przeszkadzało, a co było fajne i zachowujemy wzajemny szacunek. Związek z psycholem to niestety jedno wielkie kłamstwo. Zachowywanie życzliwości wobec kogoś, kto nas z premedytacją wybrał na ofiarę, zmanipulował i oszukał, to samobójstwo. Nie możemy tego robić, bo stracimy szacunek do siebie. Niestety, to tak jak z nowotworem złośliwym - jeśli nie zgodzimy się na operację i wycięcie także marginesu zdrowej tkanki, a zamiast tego będziemy mówić: "niemożliwe, żeby on naprawdę chciał mnie wykończyć" lub "tyle lat przeżyliśmy razem...", szanse na dojście do zdrowia są raczej minimalne.
3. "Udowodnię mu!". To inna odmiana "zależy mi na nim". Zupełnie naturalna reakcja w początkowym okresie i nie mam nic przeciwko niej, pod warunkiem, że oznacza ona NASZ rozwój i że na złość psycholowi odważymy się na to, na co miałyśmy ochotę już dawno - na samodzielność i realizowanie marzeń. Nie ma sensu natomiast budowanie jakiegoś sztucznego wizerunku po to, żeby gad zobaczył, jakie jesteśmy zajebiste i zapłakał nad tym, co stracił. A zatem - zmiana fryzury, stylu ubierania się / pracy / miejsca / wystroju mieszkania, kurs paralotniarski, opłynięcie kajakiem kuli ziemskiej - TAK (o ile rzeczywiście mamy na to wszystko ochotę), męczenie się w ciuchach rodem z sex shopu i wrzucanie "na złość" psycholowi tego typu fot na fejsa, podczas gdy tak naprawdę kochamy Norwida i długie, nadmorskie zachody słońca - NIE :)
4. Brak wybaczenia sobie. Złość, jaka ogarnia nas po związku z psycholem, dotyczy zarówno jego, jak i nas samych. Oba jej wymiary są naturalne, oba trzeba przeżyć i z obydwoma trzeba skończyć. Na dodatek na drodze samodyscypliny, to się nie stanie automatycznie. W pewnym momencie, kiedy poczujemy, że energia wyzwolona przez złość, konieczna do podjęcia ucieczki, zaczyna nas zjadać - porzućmy ją. Łatwe to nie będzie, bo porzucenie złości oznacza wejście w nieprzyjemne uczucie smutku (też naturalne, konieczne i do przejścia, a potem - do porzucenia na rzecz spokoju i radości ;)). Wolimy być wk...one niż smutne. Jeśli jednak nie damy sobie spokoju ze złością, zamienimy sobie jednego psychopatę na innego - tyle że ten drugi będzie już naszym psycholem wewnętrznym. Jeśli oddamy złości ster naszego życia, nie będziemy podejmować decyzji prowadzących nas do szczęścia, ale niepostrzeżenie zamienimy się w baby, które robią wszystko "na wkur...ie" ;) Można tak zrobić karierę zawodową, cztery operacje plastyczne, zbudować dwa domy i objechać pół świata. Tyle, że jeśli zrobimy to ze złości, nigdy nie przyniesie nam to szczęścia. A na dodatek wykończymy przy tym swoje otoczenie. Mało na świecie wkurzonych, zaciętych wewnętrznie kobiet - pracoholiczek, "kobiet sukcesu"? ;) Zachęcam zatem do tego, żeby złość dała nam jedynie "kopa na rozruch", a następnie, żebyśmy jej podziękowały za towarzystwo i wejrzały w siebie głębiej i na spokojnie, zadając sobie pytanie, czego tak naprawdę chcemy i co nas tak naprawdę uszczęśliwi? I nie wstydźmy się, jeśli odpowiedź będzie bardzo prosta i nie wyrafinowana, bez przepłynięcia Atlantyku też można żyć. A ktoś musi przecież robić na szydełku ;)
Wybaczenie sobie oznacza odpieprzenie się od siebie. Nie zadajemy już sobie pytań: "ale jak ja mogłam być taka durna, ale dlaczego nie połapałam się wcześniej" i nie wmawiamy sobie, że coś było z nami nie tak, skoro padłyśmy ofiarą psychola. Czy jeśli komuś ukradną samochód, twierdzimy, że coś z tym autem było nie tak i że musiało być naprawdę beznadziejne, że ktoś się na nie połasił?
5. "Nie jestem wielbłądem". Doświadczenie potężnej niesprawiedliwości związanej z obrabianiem nam d... przez psychopatę i robieniem z nas wariatek, jest trudne do zniesienia. Oburza nas to, chcemy jakoś zareagować, zapobiec temu, zawalczyć o dobre imię. Jest to naturalne, ale niestety - nieopłacalne. Związane z tym niebezpieczeństwo to przede wszystkim stałe tkwienie w orbicie psychola. Nawet jeśli nie mamy kontaktu z nim samym, nadal usiłujemy gasić wzniecone przez niego pożary. To nas z nim niestety wiąże - chcemy tego, czy nie. Na dodatek, rozmiar sk...ństwa, jakiego te gady są w stanie sie dopuścić, przekracza wyobrażenie normalnego człowieka. I nie ma siły, żeby nie wywołał w nas w którymś momencie gwałtownej reakcji. Co wtedy zrobi psychol? Zapali reflektor i rzuci snop światła na nas, stojące bezradnie i wrzeszczące: "nieprawda!!!". A potem ze stoickim spokojem zwróci się w kierunku widowni mówiąc: "biedna... kompletnie oszalała. Chciałem jej pomóc, ale cóż... Sami widzicie". A zatem - jeśli już musimy się zemścić i pokazać całemu otoczeniu, że rację mamy my, a nie psychol, zróbmy to z klasą ;) Żadnych chaotycznych działań, pełna dyscyplina.
Spokój możemy osiągnąć tylko przez całkowite odcięcie od gada, a kiedy już to zrobimy, inwestujmy w siebie, ile się da. Może to potrwać długo, ale zaręczam, że jedyny rodzaj zemsty, który warto wcielić w życie, to wzruszenie ramionami odzianymi w śliczną bluzeczkę skrywającą wypielęgnowaną i lśniącą drobinkami złota delikatną skórę :) Zaręczam też, że po dojściu do tego etapu, nie będziemy mieć nawet ochoty na unoszenie ramion, bo psychopatę będziemy mieć w zupełnie innej części ciała. Podsumowując - szkoda energii na przekonywanie otoczenia, że to nie my byłyśmy agresorami. Zróbmy krok w bok, zmieńmy na jakiś czas środowisko, a mądre otoczenie samo zrozumie, co tutaj miało miejsce. Może też zdarzyć się tak, że nowe środowisko wciągnie nas na tyle, że nie będziemy miały ochoty wracać do starego i znów komuś czegoś udowadniać. Życie nie polega na udowadnianiu, tylko na cieszeniu się nim. Stwórzmy sobie do tego zatem jak najwięcej okazji, bo nie jest to wcale proste :)
6. Brak cierpliwości. Chciałybyśmy, żeby ta wielka niesprawiedliwość, jaka nas dotknęła, została nam wynagrodzona jak najszybciej i bez naszego wysiłku. A tymczasem, nagroda, jaką możemy się cieszyć po włożeniu w coś dużej pracy i osiągnięciu czegoś samemu, smakuje zupełnie inaczej niż coś, co nam się po prostu "przydarzyło". Czekajmy zatem na dobre zdarzenia, ale nie biernie - szukajmy, rozmawiajmy, pracujmy nad sobą, stawiajmy sobie wyzwania, a przy tym - obudźmy w sobie na nowo ciekawość świata. Świat nie jest tym wstrętnym, ciemnym tunelem, do którego nas zwabił psychopata. Bywa miejscami taki, ale jest w nim też niesamowicie wiele dobra, mądrych ludzi, oryginalnych pasji i niezliczonych pól do rozwoju.
7. Fiksacja pt. "FACEEEEEET!!!!". Po utracie relacji z psycholem, nie rzucajmy się na oślep w pogoń za Prawdziwą Miłością Naszego Życia. Umysł mamy wówczas w takim stanie, że grozi nam ponowne popadnięcie w ten sam syf. Grozi nam także drugi biegun, któremu na imię "Facet to złoooo". Oba są szkodliwe i nieprawdziwe. Gorąco namawiam do jednego - dania sobie sporo czasu na dojście do siebie i osiągnięcie stanu, w którym naprawdę mocno poczujemy, że facet to... facet. Że super być z kimś, kogo kochamy, kto kocha nas, z kim budujemy na co dzień coś fajnego, radosnego, rozwijającego, z kim lubimy rozmawiać, śmiać się albo gapić się w dal i nie gadać nic, na kogo możemy liczyć i kto może liczyć na nas, kto nam się podoba i komu podobamy się my, ALE żeby do tego dojść, trzeba... luzu i zrozumienia, że z samego faktu bycia z "facetem", jeszcze nic nie wynika.
Facet bowiem facetowi nierówny ;) I jeśli szukamy kogoś bliskiego w panicznej ucieczce przed samotnością bądź chęci podniesienia sobie poczucia własnej wartości poprzez zakomunikowanie sobie i innym: "MAM FACETA", to nie mamy wielkich szans na zbudowanie fajnego związku. Warto raczej zastanowić się nad tym, czego MY tak naprawdę chcemy i rozpocząć poszukiwanie faceta pod tym właśnie kątem. Jeśli interesuje nas długoterminowy związek, rodzina, bliskość i zaufanie, to warto porzucić złudzenia, że poznany na sex-czacie gościu tak się w nas nagle zakocha, że z lateksowej odzieży (bleeee!) płynnie przeskoczy w ciepłe kapcie.
Im mniej będzie w nas miejsca na tworzenie w głowie nierealnych scenariuszy i frustrowania się tym, że ZNOWU nie udało nam się zrealizować ich w życiu, tym większa szansa na szczęście, a przynajmniej - spokój. Jeśli jednak to my podświadomie nie chcemy stabilizacji, bo nie chce nam się znosić jej ograniczeń, czasem nudy, nie mamy ochoty na wzięcie długoterminowej odpowiedzialności za siebie i innych - przynajmniej uczciwie to sobie powiedzmy.
Reasumując - warto zastanowić się, co tak naprawdę kryje się w naszej głowie pod hasłem: "FACET" - jakie rodzaju głód i pragnienie. Czy chodzi o doznania, adorację, chęć przeżycia przygody? A może o poczucie bezpieczeństwa, stworzenie bariery między sobą a "złym światem"? O spełnienie oczekiwań rodzinno - społecznych, podniesienie poczucia własnej wartości? Wszystko to są nasze POTRZEBY. Ważne, ale zarazem takie, których nie zaspokoi na stałe żaden związek. I wydaje mi się, że dopóki nie zmierzymy się z nimi same i nie postaramy się części z nich zaradzić, a z częścią - pogodzić, zawsze będziemy mieć neurotyczne podejście do związków, nadawać im zbyt wielkie znaczenie i w efekcie - godzić się na zbyt wiele, żeby je utrzymać.
Recepta? Osiągnięcie takiego stanu pogodzenia ze sobą, że faceta będziemy szukać po to, żeby razem stworzyć coś jeszcze fajniejszego niż w pojedynkę, żeby podzielić się z nim bezinteresownie (ale nigdy kosztem siebie) tym, co mamy i żeby otrzymać od niego to, co z kolei on chce nam dać. Warto poczekać na kogoś wyjątkowego, z samego faktu zmiany statusu na fejsie na "w związku", jeszcze niewiele wynika ;)
A miłość to niekoniecznie piorun. Bywa, że...