sobota, 2 września 2017

"I coraz bardziej lubię niebieskie sukienki"

...i coraz szybciej jeżdżę samochodem
I coraz częściej jest mi wszystko jedno
Ja milczę coraz częściej.

Z ostatniej płyty Lipnickiej. Macie podobnie? Bo ja owszem, Nie było mnie jakiś czas, dziękuję za Wasze posty, zawsze robi mi się ciepło na duszy, kiedy je czytam, myślę, że dobrze się rozumiemy w tym gronie. Co u mnie? Niby dobrze. A tak naprawdę do dupy. Szczerze mówiąc - wegetuję. Żyję z poczucia obowiązku. Chodzę do pracy, jestem odpowiedzialna, płacę rachunki. I na nic nie mam siły. Unikam spotkań, bo każdy bodziec męczy. Czekam na weekendy, żeby ogarnąć zaległe sprawy albo chociaż posprzątać, ale kiedy w końcu przychodzi sobota, nie mam na to kompletnie siły. Od 3 tygodni codziennie boli mnie głowa i kark, zapewne stres etc. 

Bardzo możliwe, że mam depresję, ale nie jestem pewna, czy chcę z niej wychodzić. Jak już się ma depresję, to człowiek się przestaje bać, że coś straci. Jak już masz depresję, to nikt cię w nią nie wpędzi. Z drugiej strony nie cierpię jakoś mocno. Przychodzą momenty potężnego smutku, ale wtedy z kolei znajduję pocieszenie w tym, że jednak coś czuję. Główny problem to zmęczenie. Tak potężne, że aż groteskowe. Moim ostatnim rekordem było zaśnięcie o 23.00 na wieczorze panieńskim, który sama organizowałam :).

Za tydzień wesele, nie wiem, czym mam się naszprycować, żeby przetrwać do rana. Myślę, że w obecnym stanie zasnęłabym i na własnym weselu. 
...na które się zresztą kompletnie nie zanosi. Nie podoba mi się nikt i już nawet nie pamiętam, jak to jest kimś się zainteresować. W brzuchu zamiast motyli mogę mieć najwyżej motylicę wątrobową. Ani ja się nikim nie interesuję, ani nikt nie interesuje się mną. Chyba że w jakimś stylu bawarsko - obleśnym albo po to, żeby się przejrzeć w moich oczach i pobajerować. Zieeeeeeeeeew. 

Także tak, Stan pacjenta chujowy, ale stabilny. I coraz mniej czuję wewnętrzny imperatyw, żeby cokolwiek zmieniać. A coraz częściej myślę sobie, że właściwie to smutek nie jest zły i że walka z nim za wszelką cenę nie zawsze jest słuszna. Może trzeba go przeżyć, doświadczyć, pogadać z nim, zabrać na herbatę albo wspólnie pośpiewać. Mam wrażenie, że to dlatego jesteśmy tak strasznie naładowani agresją, że uciekamy przed smutkiem. Smutek wymaga delikatności, bywa twórczy, agresja - nie. Myślę też, że po głębokim smutku może przyjść głęboka radość - inna niż wywołana powierzchownymi przyjemnościami. Nie wiem, czy przyjdzie, ale usiądę sobie z moim smutkiem pod ramię i spokojnie na nią zaczekam.