Pierwsze przemówiły Tatry.
Po pół roku "pracy" w trybie 24, a raczej 48/7, zdecydowałam się odebrać dzień wolny, chyba za 11.11. Pojechałam w góry, żeby trochę pomyśleć i dowiedzieć się, jak się nazywam. W "pracy" jazda, więc i tak myślałam o tym, co tam się dzieje, ale góry dały mi znak. Zostawiłam telefon służbowy do ładowania i ktoś go strącił na kamienną posadzę. Na ekranie pajęczyna, a w mojej głowie myśl: "O-ho! Góry nie tolerują tego, co tam się dzieje".
Dwa miesiące później przeżyłam pierwszy poważny atak paniki. Potem problemy z sercem, snem, jedzeniem, wszystkim. Trafiłam na L4 i serię badań. Do tamtego miejsca "pracy" nie zamierzam wracać. Nie sądziłam, że to napiszę, ale to było chyba gorsze doświadczenie niż związek z psychopatą. Może nie gorsze, inne. Psychopata to zaangażowanie serca, a praca - umysłu. Czasem miałam wrażenie, że łatwiej uspokoić rozdygotane serce niż nakręcony umysł. Choć właściwie związek z psycholem to przecież także konkretne pranie mózgu.
W pracy przeżyłam regularny mobbing. Kłamstwa, chamstwo, przemoc, dezinformacja, uniemożliwianie wykonywania zadań, sprzeczne polecenia, bezpodstawne ataki, angażowanie do pracy non stop, łącznie z wieczorami, nocami i weekendami, nagonka, donosy, krzyki, wulgaryzmy, coś niesamowitego. Z perspektywy czasu widzę, że powinnam wiać po pierwszym skierowanym w moją stronę wulgaryzmie. Wtedy miałam zdrową reakcję - sprzeciw, niedowierzanie, odrzut. I trzeba było po prostu podziękowac uprzejmie i odmówić uczestnictwa w tym cyrku. Nie zrobiłam tego jednak i widze tu pewne analogie z brnięciem w relację z psychopatą.
W takiej relacji też pojawiają się przecież światełka ostrzegawcze - pierwsze zwiastuny chamstwa, pogardy, kłamstw czy zastraszania. O ile na agresję w relacjach romantycznych już się nie godzę, o tyle zgodziłam się na nią w relacji służbowej. I chyba warto zanalizować powody, bo korzeń tego mechanizmu może być identyczny, co w toksycznych związkach - rodzaj autodestrukcji, braku szacunku do siebie czy poczucia wartości. I wynikający z tego brak umiejętności stawiania granic, a nawet nieświadomość konieczności ich stawiania i prawa do nich.
Czułam się Hiroł-Waderą po ucieczce od psychola, a tymczasem trafiłam na kolejnego, w pracy. Coś zatem poszło nie tak. Przyjrzyjmy się zatem analogiom między trwaniem w toksycznej relacji romantycznej a trwaniem w toksycznej relacji służbowej.
- Niedowierzanie samej sobie. Koronny mechanizm pozwalający agresorom wkraczać na nasze terytorium. "Wydawało mi się", "Może nie jest tak źle", "Może tak mu się powiedziało", "Może to tylko tak w nerwach" etc.
- Złudzenie, że da się zmienić agresora. "Jak zrozumie, że to mnie krzywdzi, to zrobi mu się przykro i przestanie to robić", "Muszę tylko udowodnić, że jestem w porządku, a wtedy na pewno mnie doceni i przestanie oskarżać" etc.
- Mechanizm hazardzisty. "Tyle zainwestowałam, że szkoda teraz się wycofać", "To niemożliwe, żeby wypruwanie sobie żył nie przyniosło pozytywnego skutku".
- Niechęć do przyznania się do porażki. "Wyjdę na histeryczkę", "Nikt nie jest doskonały", "Trzeba się godzić na jakieś poświęcenia" etc.
- Uzależnienie od adrenaliny.
- Lęk.
Wymieniać można jeszcze długo, ale przytoczone przykłady wskazują jasno na korzenie problemu - niedostateczny szacunek do siebie i wynikający z tego brak poszanowania własnych granic.
Jak temu zaradzić? Przestać szukać potwierdzenia swojej wartości na zewnątrz. W związkach, pracy, wyglądzie, pieniądzach, rodzinie, przyjaciołach... Baaaaa. Nie jest to najłatwiejsze zadanie. I nie chodzi oczywiście o rzucenie pracy, męża, przyjaciół i pasji. Przeciwnie - to wszystko dobre i konieczne wartości w naszym życiu (oczywiście w wydaniu normalnym, nie toksycznym). Chodzi jedynie (ta, jedynie... :)) o zbudowanie szacunku do siebie NIEZALEŻNEGO od tego, co powie nam mąż, żona, rodzic, dziecko, przyjaciel czy pracodawca.
Jak to się robi? P O W O L I. Od prawie roku chodzę na terapię, od prawie pół roku - na spotkania 12 kroków. Postęp jest, ale baaaardzo powolny. Trochę w rytmie: "trzy kroki do przodu i dwa do tyłu". Cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną, ale mam szansę to zmienić ;)
Gdybym widziała jakieś inne wyjście niż powolna i konsekwentna praca na terapii i warsztatach, zapewne bym je zastosowała. Jednak uderzenie głową w mur (związek) a potem poprawienie drugim uderzeniem w kolejny (praca), zmusiło mnie do zaprzestania ucieczek.
Nie jest to najłatwiejsze, czuję się z grubsza jak Bezbarwny Seler Naciowy, ale ataki paniki były takim hardkorem, że wyznaczyły mi teren, po którym mogę się poruszać - oparty na dbaniu o siebie, odcinaniu się od agresorów, szacunku do siebie, stawianiu granic (tzn. PRÓBACH stawiania granic ;), śnie, słońcu (zimą: dziurawcu ;) i ruchu na świeżym powietrzu.
Nie mam wielkich celów i marzeń, skupiam się na każdym dniu, żeby był małym krokiem do przodu. Ale może tak na razie ma być - wielkie marzenia o wielkich miłościach i wielkich osiągnięciach, narażają na wielkie kłamstwa. Wielkie miłości i wielkie osiągnięcia czasem przychodzą w wielkiej ciszy i wielkiej pokorze.
Takie to myśli w ten szary dzień lutowy, postaram się pisać częściej, bo już chyba mam na to siłę i nie zajmuję się gaszeniem bieżących pożarów. Są jakieś zamówienia na tematy kolejnych notek?
Uściski dla Was wszystkich :)