Tytuł odnosi się rzecz jasna do mądrej miłości do siebie i porzucenia wszystkiego, co nas niszczy, upokarza, zniewala i blokuje. Lepiej być porzuconą/ym przez psychopatę, czy odejść samej/samemu? Na początku chyba warto uściślić - nie "odejść". Zwiać. Okupione jest to ogromnym wysiłkiem, uważam jednak, że zdecydowanie warto go podjąć. Po co? A no po to, że
przebywanie w strefie wpływów osoby psychopatycznej totalnie rujnuje zdrowie fizyczne, psychiczne, duchowe i emocjonalne. Im szybciej to do nas dotrze, tym krótszy będzie czas bolesnej rekonwalescencji. Pozostanie z psychopatą dopóty, dopóki to on nie zdecyduje się nas porzucić, znalazłszy sobie nową ofiarę, to spore ryzyko. Myślę, że wiele ofiar decyduje się jednak na uporczywe trwanie w nieszczęśliwym dla siebie układzie tak długo, jak życzy sobie tego psychopata. Powodów jest kilka:
1. Strach. Czujemy przez skórę bądź wręcz mamy wiedzę o tym, do czego zdolny jest psychopata, kiedy zdecydujemy się postawić na swoim. Możemy obawiać się nie tylko przemocy fizycznej, ale i emocjonalnej. Jego obrobienia nam d... wśród wspólnych znajomych, zrobienia z nas wariatki etc. Możemy czuć się jak mafioso, który ma dość swojej przestępczej grupy, a jednak boi się ją opuścić, w obawie przed zemstą. Ta obawa bywa niestety w wielu przypadkach uzasadniona. Dlatego dobrze decydując się na ucieczkę, zawczasu poszukać wsparcia - rodziny, przyjaciół, profesjonalistów. Oni nas utwierdzą w słuszności podjętej decyzji i wesprą w procesie zdrowienia. A kiedy trzeba - zapewnią nam także ochronę, w szczególności wówczas, gdy psychopata łamie prawo.
2. Poczucie porażki. Związek z psychopatą pochłania olbrzymią ilość... wszystkiego. Czasu, zdrowia, uczuć, emocji, energii. Jeśli zainwestujemy w coś tak wiele, ogromnie trudno jest nam przyznać się do porażki. Możemy wówczas czuć, że to nie tak miało być, że nie jesteśmy spełnione, spokojne i szczęśliwe, tylko chore, rozedrgane i przerażone, ale wciąż usiłować jakoś zracjonalizować sobie ten stan - że może to pogoda, a nie toksyczny związek, że może teraz jest trudniej, ale "z czasem się to JAKOŚ wyprostuje", że może jesteśmy PRZEWRAŻLIWIONE (ulubione, obok "nadinterpretacji" słowo psychopatów), że generalnie związki to trudna sprawa, a Maciejowa z klatki obok też narzekała na swojego męża. Możemy tak próbować racjonalizować sobie tkwienie w uzależnieniu, nie zmienia to jednak faktu, że kiedyś będziemy musiały stanąć oko w oko z odebraniem nam narkotyku. I lepiej, jeśli to będzie nasza, a nie psychopaty, decyzja.
3. Wycieńczenie. Chory związek prędzej czy później doprowadzi nas do takiego stanu. W momencie, kiedy nie śpimy kilka nocy z rzędu, malujemy oko szminką, a patrząc na laptopa, nie umiemy przypomnieć sobie słowa "komputer", trudno o racjonalną refleksję, a już na pewno o konsekwencję w jakiejkolwiek decyzji. Psychopata cieszy się naszym stanem, ponieważ jesteśmy wówczas bezbronne i podatne na każdą jego manipulację. Stan skrajnego wyczerpania nerwowego może jednak być dla nas zbawienny, jeśli po pierwsze - przeżyjemy go, a po drugie - jeśli stanie się on naszym dnem, od którego mimo wszystko zdecydujemy się odbić. Rada dla tych, którzy tego właśnie chcą, ale wydaje im się to zupełnie nierealne? Skupić się na obranym kierunku, nie na prędkości czynionych postępów. Czasem będzie nam się wydawało, że stoimy w miejscu bądź nawet cofamy się, ale przyjdą chwile, kiedy nagle zrobienie trzech wielkich kroków do przodu pójdzie nam jak z płatka.
4. Złudzenia. Z nimi chyba najtrudniej się pożegnać. Nie pomagają w tym emocje, świadomie zresztą programowane przez psychopatę. Tak jak alkoholikowi wciąż wydaje się, że uda mu się odstawić flaszkę zaraz po wypiciu Jeszcze Jednego, Ostatniego Kieliszka, podobnie osoba uzależniona od toksycznego związku przymknie oko na jeszcze jedną awanturę, kłamstwo czy zdradę. Przyjmie za dobrą monetę tłumaczenia, że "to ostatni raz" okraszone obfitością teatralnych, pseudomiłosnych sztuczek. I tak jak alkoholik racjonalizując trwanie w nałogu mówi, że pije, bo się zdenerwował, bo kolega wyprawił 40. urodziny i jak to tak, bo raz-na-jakiś-czas przecież można, podobnie uzależniona od psychopaty ofiara będzie twierdziła, że tkwi w tym związku "dla dobra dzieci"/ "bo on sobie nie poradzi" / "bo trzeba umieć wybaczać" / "bo nie jest przecież tak źle" / "bo powiedział, że kocha". To przykre, ale w przypadku związku z psychopatą żaden z powyższych (racjonalnych przecież) argumentów nie ma zastosowania. Podobnie jak nie mają zastosowania żadne z argumentów "uzasadniających" picie przez alkoholika.
Uświadomienie sobie brutalnej prawdy o syfie, w jakim się tkwi, nie jest przyjemne. Nie da się też zrobić tego od razu, to jest proces przyswajania bolesnej wiedzy o tym smutnym zjawisku, jakim jest psychopatia. Trzeba sporej siły, żeby zmierzyć się także z poczuciem ogromnej krzywdy oraz ze świadomością, że było się tak bardzo oszukanym. Ważne, aby nie przenieść pretensji za doznane zło na siebie. To nie nasza wina, że stałyśmy się ofiarami, ale nasza odpowiedzialność w tym, aby nie dopuścić do tego ponownie. Dlatego terapia jest w moim przekonaniu sprawą podstawową i konieczną, podobnie jak wymiana doświadczeń z innymi ofiarami.
Jeśli zdecydujemy się na ucieczkę, czeka nas jazda po emocjach, osaczanie, wzbudzanie poczucia winy i stalking. Nie my pierwsze i nie ostatnie. Radzę wówczas - na tyle, na ile pozwalają nam na to rozhuśtane jeszcze emocje - patrzeć na zachowania psychopaty spokojnym okiem ornitologa. Można w tym celu wyjąć książkę Mai Friedrich pt. "Moje dwie głowy", odszukać stosowny rozdział i każdego dnia zakreślać w nim zaobserwowane u "swojego" psychopaty zachowania. W żadnym wypadku nie reagować.
Czym ryzykujemy pozostając w chorym związku dopóty, dopóki psychopata sam nie zdecyduje się nas opuścić? Nie sprawdziłam tego osobiście, ale z relacji innych ofiar wiem, że jest to doświadczenie druzgocące, powodujące myśli samobójcze, totalny upadek wiary w siebie, obniżenie poczucia własnej wartości do zera, wycieńczenie psychofizyczne, a na dodatek - rozpaczliwe i godzące w naszą godność żebranie o utraconą adorację i uwagę. Porzucone ofiary czekają na każdy najmniejszy przejaw zainteresowania ze strony psychopaty, łudząc się, iż kiedyś w końcu odzyskają utraconą "miłość". Ci z kolei ochoczo z tego korzystają, dopóki do reszty nie znudzą się i nie odejdą na dobre. Wówczas i tak
trzeba cały proces "detoksu" przeżyć od początku do końca, tyle że jest to o wiele bardziej czasochłonne niż w przypadku, kiedy to sama ofiara decyduje się na odejście. Bywają sytuacje, kiedy po odejściu psychola następuje rodzaj iluminacji pod tytułem: "WHAT THE FUCK?!!" i natychmiastowe nabranie do niego odrazy. Jest to jednak zjawisko nieczęste, na ogół dojście do siebie po rozstaniu to żmudny proces odzyskiwania tożsamości i poczucia własnej wartości. Dlatego namawiam gorąco - kiedy tylko zorientujemy się, że mamy do czynienia z psychopatą, nie ma na co czekać, lepiej nie będzie. Wiać, k... mać! ;)