Pierwszy okres po ucieczce był dla mnie Czasem Mrożonej Ryby. Mrożona ryba jest zimna, twarda i można nią zabić. Chyba nie da się zwiać inaczej, niż w tym stanie skupienia, konsystencja karpia w galarecie nie daje takiej możliwości. Jakiś czas nawet nam z tym dobrze. Po okresie bycia kłębkiem rozedrganych zakończeń nerwowych, dowartościowujemy się trochę "twardością" tej mrożonej ryby. Stan zamrożenia czyni nas jednocześnie w miarę odpornymi na serenady bądź groźby psychola.
Tyle że coś za coś. Do ryby można się przyzwyczaić. A to już nie jest dobre. Jeśli w odpowiednim momencie nie rozpoczniemy procesu "odmrażania", grozi nam powrót do psychonałogu - "żeby wreszcie coś poczuć, cokolwiek". Boimy się jednak "odmrozić", bo obawiamy się, że dopuszczenie do głosu wszystkich uczuć i emocji nas kompletnie rozwali. Jak zatem przeprowadzić operację odmrażania? Wydaje mi się, że należy postępować podobnie, jak w przypadku prawdziwych odmrożeń - działać STOPNIOWO. Najpierw chłodna woda, później coraz cieplejsza, sporo czasu i cierpliwości. W praktyce zatem - żadne rzucanie się w nowe związki, ale raczej dopuszczanie do siebie emocji najpierw w samotności, a później w zaufanym otoczeniu życzliwych i sprawdzonych ludzi.
Nie mam tu na myśli początkowego "wygadania się" polegającego z grubsza na długich tyradach rozpoczynających się od słów: "A ten skurwiel...". To jest oczywiście potrzebne, ale to tylko pierwszy etap. Na ogół działamy wówczas pod wpływem złości, rozpaczy i rozgoryczenia. Etap Mrożonej Ryby przychodzi później - jako odrętwienie przeplatane co jakiś czas wybuchami złości i / lub rozpaczy. W pierwszym etapie "wygadywania się" do ładu ze sobą dochodzi nasza głowa. W etapie "odmrażania" - serce. I tu pojawia się problem, bo po traumie związanej z psycholem usilnie bronimy się przed spontanicznym przeżywaniem emocji. Wiemy, że spontan zaprowadził nas prosto do piekła, więc teraz kontrolujemy każdy swój krok, uczucie i myśl. To się dzieje instynktownie, działamy jak ktoś, kto już raz został rozerwany na strzępy po wyjściu z domu i położeniu się pod wiosennym słońcem pośród kwiecia i teraz nie rusza się za próg bez pełnego umundurowania saperskiego, choćby na dworze było 30 stopni i choćby kask izolował go skutecznie od uroczego śpiewu ptaków. Jest to problem? Jest. Saperowi odechciewa się po pewnym czasie żyć, bo przecież nie żyje, ale wegetuje. I co mu grozi? Szaleństwo zrzucenia pancerza i wbiegnięcia nago na pole minowe z gromkim okrzykiem: "a chuuuuuuuuuuuuuuuu..... tam!".
Tego chcemy uniknąć. Nie chcemy wybuchnąć, chcemy rozkwitnąć. Co więc powinna zrobić Mrożona Ryba? Przestrzegając nadal zasad "zero kontaktu - dbam o siebie, jem, śpię, wypoczywam i sprawiam sobie przyjemności", może zaczął odmrażać się w zaciszu własnego domu albo gdziekolwiek czuje się ona bezpiecznie. Mój proces odmrażania się rozpoczął się od... zderzenia z górą lodową ;) Obejrzałam mianowicie "Titanica". Po raz drugi w życiu, pierwszy raz oglądałam ten film z 15 lat temu, obśmiewając patos i kicz. Teraz było inaczej :) Nie pamiętam, kiedy zaczęłam ryczeć, ale trwało to dobre dwie godziny i towarzyszyły temu myśli: "On ją tak kooooochaaaaa!!! :((((((" / "Ale to pięęęęękneeeeee!!!! :((((((" / "Ja też chcę przeżyć taką miłość!!!! :((((((("...i tak dalej, i tak dalej. Następnego dnia obudziłam się ze zmienionymi od płaczu rysami twarzy. Musiałam wziąć też proszki przeciw bólowi głowy. Można? Można :)
Jakkolwiek nie byłoby to zabawne, ja się z tego płaczu bardzo ucieszyłam. To był może prymitywny, ale jednak kontakt z samą sobą. Stan wyparcia wszystkich uczuć (objaw zespołu stresu pourazowego) jest po traumatycznych przeżyciach normalny, ale zarazem bardzo nieprzyjemny. I tak to, zderzając się z górą lodową, wpadłam na trop. Zaczęłam leczyć / odkrywać na nowo uczucia poprzez filmy. Ucieszyła mnie zwłaszcza komedia pt. "Sypiając z innymi", bo oglądając ją, byłam w stanie wczuć się w główną bohaterkę, przeżyć jej emocje i poczuć, że chciałabym zbudować taki związek, jak ona. Może niekoniecznie powielając ten sam model postępowania, ale zachowując rodzaj relacji.
Ryba powoli topnieje, zamieniając się niestety w... GALARETĘ. Ten stan znam akurat aż za dobrze i towarzyszył mi on jeszcze zanim miałam nieszczęście związać się z psycholem. Stan galarety / jajka bez skorupki / jeża bez kolców czy jak inaczej można określić nadwrażliwość to mój chleb powszedni od lat. I w sumie nawet ucieszyłam się, kiedy Mrożona Ryba łypnęła na mnie zimno, powiedziała: "to ja spływam", a do moich drzwi zapukała Rozedrgana Galareta szepcząc: "wpuść mnie, ja się tak strasznie trzęsę". Good old friend. Nie przepadam za nią, to przed nią uciekłam chyba w Ramiona Pytona, ale mimo wszystko jej wizyta upewniła mnie w tym, że odzyskuję dawną siebie. Co oznacza zmierzenie się z Tym Całym Pasztetem.
Ryba powoli topnieje, zamieniając się niestety w... GALARETĘ. Ten stan znam akurat aż za dobrze i towarzyszył mi on jeszcze zanim miałam nieszczęście związać się z psycholem. Stan galarety / jajka bez skorupki / jeża bez kolców czy jak inaczej można określić nadwrażliwość to mój chleb powszedni od lat. I w sumie nawet ucieszyłam się, kiedy Mrożona Ryba łypnęła na mnie zimno, powiedziała: "to ja spływam", a do moich drzwi zapukała Rozedrgana Galareta szepcząc: "wpuść mnie, ja się tak strasznie trzęsę". Good old friend. Nie przepadam za nią, to przed nią uciekłam chyba w Ramiona Pytona, ale mimo wszystko jej wizyta upewniła mnie w tym, że odzyskuję dawną siebie. Co oznacza zmierzenie się z Tym Całym Pasztetem.
Bardzo spożywcza notka mi wychodzi, sorry za ten bigos ;) No więc tak. Odmrażamy się i mamy pasztet. Wracamy do wszystkiego, przed czym związek z psycholem stanowił izolację. Toksyczna relacja posiada jedną podstawową cechę - INTENSYWNOŚĆ. Łatwo można pomylić ją z miłością. Cierpimy EKSTREMALNIE, tęsknimy EKSTREMALNIE, rzucamy talerzami, uciekamy obłąkane w noc, a za nami ciągną się porwane koronki. Potem przeprosiny, deszcze kwiatów, łzy, ramiona, kabriolet, wyprawa na podbój świata zakończona podbiciem oka. Iluzja i kicz? Iluzja i kicz. Co z tego mamy? W ostatecznym rachunku tylko spaloną wioskę i 100 tysięcy dodatkowych siwych włosów. Dlaczego tak za tym gonimy? Chcemy poczuć się piękne, pożądane do szaleństwa, ubóstwiane i wyjątkowe. Przed czym uciekamy? Przed wypełnianiem PIT-a i tłuczeniem kotleta ;)
Ludzkie. I naturalne. Nie samym kotletem żyje bowiem człowiek. Cała filozofia teraz w tym, żeby odkryć, co tak naprawdę nam w życiu smakuje. Co daje nam radość, a nas nie niszczy, co sprawia, że czujemy się spełnione, co nam przynosi satysfakcję. Stan po zakończeniu toksycznego związku nie różni się chyba niczym od stanu po zaprzestaniu picia przez alkoholika. Objawy te same - głód, telep, nic, k..., nie smakuje. I w kółko myśli się o wódzie.
Jednym z najbardziej ekscytujących aspektów wychodzenia z nałogu jest to, że okazuje się, że jesteś zupełnie innym człowiekiem, niż myślałeś. Nie wiesz właściwie, kim do końca, i to rodzi frustrację. Ale jakieś przebłyski są. (...) Kiedy pijesz, zazwyczaj nie masz okazji zastanawiać się, co lubisz, bo lubisz, owszem, różne rzeczy, pójść na koncert i na imprezę, ale chodzi przede wszystkim o to, że lubisz, jak jest alkohol i jak możesz go pić z innymi czy nawet sam. Owszem, lubisz pojechać do Kazimierza na festiwal filmowy i lubisz spotkać się z kolegami, żeby pograć w Fifę, ale bardzo nie lubisz, jeśli się okazuje, że nie możesz przy tym pić. Jak nie możesz pić, to może przynajmniej zajarasz. W ten sposób powoli oddalasz się od prawdy na temat tego, co rzeczywiście lubisz. Co naprawdę sprawia ci przyjemność, i to taką, że nie musisz mieć nic więcej, nie musisz zmieniać świadomości. W Kazimierzu w pewnym momencie więcej czasu spędzasz, pijąc piwo na stateczku nad Wisłą, niż oglądając filmy. I nie wiesz, czy to dlatego, że piwo, czy może przypadkiem wcale nie lubisz tych filmów.
To fragment książki Małgorzaty Halber pt. "Najgorszy człowiek na świecie". Polecam lekturę! Opowiada wprawdzie o wychodzeniu z alkoholizmu, a nie z toksycznego związku, ale w wielu aspektach mechanizmy są identyczne. Tak naprawdę w obu przypadkach mamy do czynienia z walką ze śmiertelnym wrogiem.
A zatem - bez odpowiedzi na pytanie, co my tak naprawdę lubimy, czego chcemy, co nas cieszy, będzie nam trudno zerwać z przeszłością, Iluzja będzie nas nadal pociągała. Odpowiedzi na te pytania przychodzą na ogół w ciszy. Ja póki co wiem, że lubię pisać, chodzić po górach, opalać się na pomoście, śmiać się z absurdalnych żartów, czytać literaturę romantyczną oraz śpiewać na cały głos piosenki Anny Jantar pływając kajakiem ;) I... lubię przebywać sama. Chodzić na długie spacery nad morzem, słuchać muzyki i myśleć. Związek z psycholem sprawił, że nabrałam obrzydzenia do iluzji. Nie mam ochoty na grę pozorów, na "small talks", na snobizm i na udawanie kogoś, kim nie jestem po to, żeby "pokochał" mnie ktoś, w czyim wizerunku się "zakochałam". Mam serdecznie w dupie rozmaite porady w stylu: "dziesięć tricków, jak zdobyć "SERCE" mężczyzny". To się wzajemnie wyklucza - jeśli "tricków", to nie "serce". Serce to prawda, tricki to gówno.
No i cóż, albo będzie wielka miłość, braterstwo dusz i szał ciał, albo nic. I przestało mnie to przerażać, bo dotarło do mnie, że nigdy nie będę szczęśliwa z kimś, przy kim nie mogę być sobą. Pozdrawiam wszystkich ciepło i przepraszam, że rzadko teraz piszę i że nie odpowiedziałam jeszcze na wszystkie listy wysłane mailem - wszystkie czytam, ale intensywność zawartych w nich emocji jest tak duża, że czasem trudno mi zebrać myśli i odpisać. Trzymajmy się dzielnie, prosto i nie pozwólmy czarnym chmurom odebrać nam kolejnej wiosny :)
Amen , pieknie i mądrze
OdpowiedzUsuńDZIĘKUJĘ :-)
OdpowiedzUsuńno ja nie mogę...nie dość że niedawno skończyłam książkę Krystyny tzn Małgosi Halber, to dokładnie wiem,że lubię to co ty, czyli:
OdpowiedzUsuń-pisać,
-chodzić po górach ( właśnie trzasnęłam dziś 7 kilosów i jestem prze szczęśliwa
-opalać się na pomoście,
-śmiać się z absurdalnych żartów( I love Monty Pyton),
-czytać literaturę romantyczną no może bardziej biografię
Anne Jantar narazie śpiewam na cały głos w aucie.
I... lubię przebywać sama, to szczególnie.
Zaczynam podejrzewać, że jako drugi biegun, też jesteśmy w jakiś sposób do siebie podobne.
Moja ryba narazie puszcza od głowy :-)
I dwie małe konkluzje na koniec...
1.Nie wiadomo jakby było z tym Titanikiem...w końcu tylko zdążyli popłynąć statkiem...nic więcej, bo on się utopił.Mógł też być psychopatą w fazie uwodzenia ;-D
2.Mimo wszystko jak ma się nic, to chociaż tej "iluzji na chwilę" mi nikt nie zabierze...ot był taki harlequin, kryminał i horror w jednym. Nie każdy ma taką powieść w życiorysie. Ryba musi się rozmrozić,bo w końcu maj <3
Ja się rozmrażam i mnie to przeraża. Bo straciłam nadzieję, że mogę być jeszcze jakkolwiek szczęśliwa. Nie ważne czy sama czy z kimś. Ale straciłam po prostu swoją tożsamość mam wrażenie. Wszędzie słyszę pokochaj najpierw siebie. Ale jak skoro w głowie mi wiruje że to może ze mną coś nie tak. Byłam niewystarczająco dobra jak się okazało. I kolejna zapewne daje mu wszystko to czego ja dać nie umiałam bo musiałabym zapomnieć co jest dla mnie ważne i co mi przeszkadza. Nie umiem nadal uwierzyć że ten człowiek to nie człowiek. Przecież się w nim zakochałam. Więc co? To że mną jest coś nie tak.
OdpowiedzUsuńNie wiem dziś juz co lubię bo to co sprawiało mi radość zostało przy nim zapomniane. W tym co wierzyłam ze jestem dobra chyba tez nie jestem bo skoro on tak to okpil to ...
Nie umiem tego poukładać, a każdy dzień to mechaniczne odtwarzanie jakiegoś rutualu czy scenariusza który prowadzi donikąd
K.
Mam dokładnie tak jak Ty. Czuje się strasznie. Jedyne co mi pomaga to modlitwa, codzienne czytanie tego bloga i podobnych. To pozwala mi mieć maluśkie przebłyski, że to nie moja wina.. jeszcze po 4 miesiącach usilnego zerwania kontaktu więcej jest tych złych chwil. Mnie mąż po wieeeeeelu latach małżeństwa zdradzał jak się okazuje cały czas. Teraz jest z 17 lat młodszą ode mnie. Wszyscy mi tłumaczą, że to co mi w życiu robił przekracza wszelkie granice i mają rację.. ale nie wiedzą co to uzależnienie... mam tylko nadzieję, że ten stan minie... potrzebny jest czas. Trzymaj się ciepło i pamiętaj jesteśmy z Tobą! I.
UsuńK. A nie sabotujesz sama siebie? Ja zauważyłam że to robie.juz nie ale zaraz po:) takie myślenie że jesteś ogolnie do dupy. Ja jestem ogólnie do dupy ale nie przeszkadza mi to żyć:-) i czasami nawet cieszyć się tym życiem.Bo jak się nie ma nic albo ma się mało trzeba troszczyć się o to co się ma.A jak się chce więcej to powolutku ale mimo wszystko stawiać sobie cele.M.(Mi też ktoś pral mózg.nie wyprał choć było blisko.)
UsuńI
Usuńbardzo dziękuję za słowa wsparcia-Ty też trzymaj się cieplutko-damy radę! teraz na pewno szybciej niż z nim u boku. Sporo do poukładania w głowie ale ...no właśnie - do poukładania:)
Po ostatnich "czarnych" dniach sporo dla siebie zrobiłam, sporo przeczytałam i sporo staram się zrozumieć.
Powtarzam jak mantrę - ciesz się, że to już nie jest Twoje życie-bo to była gehenna. A wybrał Cię bo jesteś wyjątkowa. Chciał zniszczyć ale...nie podołał! Cienias:)
Sabotuję, sabotowałam i pewnie nie raz jeszcze się zdarzy gdy tylko dopuszczam do głowy jego słowa. A kysz! Won i spierdalaj!
Tyle powinien usłyszeć-choćby podprogowo.
Zaczynam dobrze się czuć-kolejny "dobry" dzień za mną. Taki jakby "uwolniony". I ostatniej nocy sen. Straszny. Wielkie psy. Wielkie zagrożenie. Ugryzienia. I słowa-"ja Cię nie zjem! ale to mój pan mnie przysłał"...brrrr
Wzmagam czujność zatem!
K.
Ps.Obejrzalam "sypiajac z innymi"😀scena indtruktazowa seksu mega!a film swietny i daje nadzieje.To nie jest glupie romansidlo.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny post. :) To ja wam napiszę, że jak już się pozbierałam z fazy "o Boże, moje życie się właśnie skończyło" i przeszłam przez "ja to chyba niczego już nigdy nie chcę", to dostałam fazy takiego ogromnego apetytu na życie i zaczęłam nagle próbować wszystkiego - spacery, wyjazdy, góry, morze, kurs tańca, kurs boksu, kursy językowe, imprezy, teatr, opera, filharmonia, koncerty rockowe, kurs jogi, kino, mnóstwo znajomych... Wydaje mi się, że po latach ascezy miałam ochotę po prostu na wszystko i nadrabiałam stracone lata. To było też dla mnie ważne poszukiwanie siebie, bo nie miała pojęcia co ja właściwie lubię. Nie miałam nawet ulubionego rodzaju filmów - bo od lat oglądałam tylko te, które wybrał psychopata. Teraz udało mi się znaleźć parę rzeczy, które sprawiają mi naprawdę przyjemność, między innymi:
OdpowiedzUsuń- Sporty walki - nigdy się o to nie posądzałam. :) A okazało się, że kocham to, sprawność fizyczną, walkę ze swoimi słabościami, naukę ciekawych technik, możliwość zmierzenia się z innymi ludźmi, nieco adrenaliny spożytkowanej w zdrowy sposób.
- Podróże i zwiedzanie świata - gdy tylko mam czas to jeżdżę po Polsce lub po świecie. :) Kocham odkrywać nowe miejsca, świat jest wielki i wspaniały.
- Kino przygodowe i akcji. - Naprawdę lubię jak coś się dzieje.
- Czytanie książki w parku z muzyką klasyczną na słuchawkach. - Lubię też czasem chwile oddechu i wyciszenia.
Natomiast... nie lubię swojej pracy i swojego zawodu! Znalazłam nową dziedzinę, która na pierwszy rzut oka podoba mi się bardziej. Właśnie jestem w trakcie przebranżowienia.
Przez 2 lata po zakończeniu związku z psycholem świadomie nie szukałam żadnego innego partnera (choć nachodziła mnie ochota, żeby znaleźć sobie kogokolwiek, a potem wrzucić fotki na Facebooka jak bardzo jestem szczęśliwa i mieć nadzieję, że psychopata się dowie, ale powstrzymałam się). Ale kilka miesięcy temu przy okazji moich różnych aktywności poznałam mężczyznę, który mi się spodobał, a ja jemu i zdecydowałam się właśnie na związek. :) Powiem wam, że ta relacja ma zupełnie inną dynamikę niż z psychopatą, bardzo powolną, bez takiej intensywności. Kiedyś bym ją uznała za nudną, a teraz się nią po prostu cieszę. Jeśli wyjdzie, to bardzo fajnie, a jeśli nie, to wiem, że nie będzie to koniec świata i też sobie poradzę. Miłość to intensywne uczucie, ale już nigdy nie zrezygnuję dla niej z siebie. :) Tym bardziej, że wreszcie zaczynam powoli wiedzieć kim w ogóle jestem.
Wadera , chciałabym z Toba porozmawiać ....
OdpowiedzUsuńWitam! Z dużym zainteresowaniem czytam Twojego bloga. Jestem w trakcie detoksykacji (niestety kolejnej, z tym samym psychopatą). Boję się kolejnego depresyjnego stanu. Pierwszy przeszłam bardzo ciężko (nic nie jadłam, nie sprzątałam, miałam zaburzone postrzeganie siebie). To było jak zejście do piekła. Niestety, ale nie umiałam tego powiązać z toksycznym związkiem. Obwiniałam siebie i swoją nadwrażliwość. Po kilku naprawdę psychotycznych miesiącach, coś wreszcie drgnęło. Zaczęłam dbać o siebie, myśleć pozytywnie, wróciła mi pewność siebie. Poczułam się jednak zbyt pewnie, myślałam naiwnie, że nic mi już nie może zrobić. Pomyliłam się, weszłam z nim w kolejną interakcję i wszystko zaczęło się od nowa. Miałam wtedy taką obsesję, że teraz to ja mu pokażę i że tym razem, to on będzie cierpiał. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że tacy jak on nic nie czują. Bardzo mi pomaga czytanie Twojego bloga. Niby wiele wiedziałam na temat toksycznych związków, ale jak się teraz przekonałam, była to wiedza na poziomie Wikipedii. Bardzo dziękuję, nie czuję się już sama ze swoim problemem.
OdpowiedzUsuńNajgorzej jak dopada uczucie....ze nawet nie ma do kogo geby otworzyc,o innych rzeczach nie wspomne.
OdpowiedzUsuńto chyba efekty jego "pracy"
UsuńBo ja mam mnóstwo ludzi wokół a boję się do nich odezwać. Nawiązać jakikolwiek kontakt. Po drugie mam wrażenie, że i tak nikt mnie nie rozumie-i w większości przypadków tak jest. Ale ...to mija:) Pomalutku ale mija-nic na siłę:) Na siłę już było;)
K.
Ja np. naiwnie wierzyłam, że psychopata, z którym się związałam i któremu pomogłam wejść w środowisko artystyczne (34- letni mężczyzna) nie zabrnie w romanse z dwudziestolatkami (z studentkami kierunków artystycznych). Jednak cały czas czułam, że to kobieciarz.jak się okazało dosyć szybko - BAJERUJE wszystkich bez względu na WIEK i PŁEĆ Oczywiście słyszałam stek bzdur na temat tego, że z takmi małolatami to on się niezbyt dogaduje, że to inne pokolenie, a nasza różnica wieku jest w sam raz...Naszczęście akurat ten tym nie potrafi się zbyt dobrze kamuflować, kłamstawa wychodzą szybko na jaw. Przynajmniej tak było w przypadku naszej relacji. Szybko się ewakuowałam, ale niestety skutki tego związku czuję cały czas...
OdpowiedzUsuńCzytam Wasze wpisy u Wadery i zapominam o pytaniach,które chciałam zadać...Bo też mi źle w roli Galarety...Obecnie zmagam się z depresją,która czasami odpuszcza(bo słońce i wiosna)Najgorsze jest poczucie,że jestem sama...We wszystkim.Przyjaciele czuwają,ale nie zamierzam co 3 dni informować ich,ze mam dół...Jest lipa.Zniwa po związku z najfajniejszym facetem w moim zyciu...I tylko(aż) te trzy łebki za ścianą stanowią o mnie...
OdpowiedzUsuńTak. Też mam dwa łebki i wciąż poczucie - jestem sama. Ale ostatnio za każdym razem gdy zadzwoni telefon i ktoś zapyta "jak się czujesz" wraca mi świadomość, że sama nie jestem! Trzeba to dopuścić do siebie. Że ten facet to nie wszyscy-choć tak bardzo starał się to wryć w zapis myślowy.
UsuńK.
K. Przyjaciele to połowa sukcesu, gorzej jeśli od początku będzie chciał zniszczyć Cię i skompromitować w oczach znajomych a potrafią zrobić z siebie taką ofiarkę losu, biednego misia który chciał dobrze a Ty wiesz, że nie chciał bo Wiesz od nich więcej, słyszałaś i widziałaś więcej. Co do prawdziwych znajomych: ja mam taką wadę że w chwilach kryzysowych ciekam od ludzi. Wada bo w sumie lubię jak ludzie zwracają się do mnie ze swoimi problemami. A ja udaję że umarłam, wymyslam tysiące powodów aby tylko się z nimi nie spotkać. Bo jak tu wytłumaczyć pranie mózgu, i problemy rodzinne osobom które tych problemów nie mają i nie miały. Zawsze sobie myślę że nie mam zamiaru nikomu psuć humoru,hmmm musze się tego nauczyć:-) Chyba dlatego też nie nadaję się na żadną terapię bo jak widze terapeutę i siebie jak próbuję wydukać na czym polega problem załamuję się jeszcze bardziej i myślę czy ta biedna Pani musi tego słuchać...:-) K. tak to był jeden facet! ostatnio usłyszałam to samo od bliskiej osoby. Ja też mam skłonność do przeżuwania i zazdroszczę osobom które mówią: to chuj i idą w swoją stronę, w ogóle o tym nie myśląc:-) pozdrawiam M.
UsuńJa już dawno to dopusciłam do siebie ;)Psychol nic dla mnie nie znaczy,ale rozpoczął moja walkę ze światem...-Z moją psychiką,z moją samotnością,z depresją,z sądami,policjami(;) ),z remontem w mieszkaniu,który robię sama miedzy 21.00 a 1.00,kiedy dzieci spią...Ulga,bo przestal nękac.I zaczął płacić na dzieci.Ale to,co muszę ogarniać teraz w pojedynkę przerasta mnie ze 3razy...Tak,poradzę sobię...Zrobię WSZYSTKO,żeby uciec od chorej relacji i żeby zaczać chociaż troche żyć.Dla dzieci.
UsuńA mnie psychol dalej dreczy...ma przyjemnosc z tego, choc nie ma informacji zwrotnej,bo milcze.Ostatnio przyslal nie wiem skad skan dowodu os. mojej corki emailem z info "przesylam ci dokumenty o ktore prosilas".Tyle ze ja go o nic nie prosilam,bo nie mam z nim kontaktu.Ot taki dyskretny szantaz pt. wiesz ze moge jej zrobic klopoty np kredytem na dowod.Ten psychol nie wie,ze to stary nieaktualny dokument,a poprzedni zostal zastrzezony..Zastanawiam sie nad zgloszeniem tego na policje,lacznie z wczesniejszymi grozbami emailowymu i szantazowaniem nagimi zdjeciamu.To chory,zdemoralizowany czlowiek.Ma frajde z dreczenia i wzbudzania emocji.Ma taka kartoteke z przeszlosci,ze nikogo to nie zdziwi.Z drugiej strony..babrac sie w gownie?Chyba lepiej wzruszyc ranionami i ziewnac.
OdpowiedzUsuńJako prekursorka ziewania w obliczu groźnego typka zastanawiam się właśnie czy można ziewając zgłosić coś na policję i ufać policjantom że nie wyniknie z tego jeszcze większa kupa:-/ bo jak dręczy i to kryminalista to może lepiej porozmawiać ze służbami. Nigdy nie miałam przyjemności i niestety nie wiem jak wygląda procedura ale może lepiej na spokojnie jeśli się go boisz dać sygnał że miałas do czynienia z kryminalistą. Dla Twojego bezpieczeństwa. pozdrówki M.
UsuńWadera kolejny dobry wpis w Twoim wykonaniu! :)
OdpowiedzUsuńJa postanowiłam coś zmienić w swoim życiu, los chciał, że straciłam pracę i wyjeżdżam na pół roku za granicę. Mój "kolega" z którym się spotykałam, niestety okazał się kolejnym dupkiem. Chyba mam pecha do facetów :D
Pozdrawiam, R.
Jakiego pecha, nie jest łatwo znaleźć kogoś, z kim się będzie szczęśliwym. Jestem przekonana, że wyjazd Ci świetnie zrobi, zmiana otoczenia to jedna z najlepszych rzeczy, jaką można zrobić po zakończeniu toksycznego związku. Trzymam kciuki, buźka! ;)
UsuńOj pecha bo tym razem trafiłam na gościa, który w ogóle się mną nie interesował, nie zbudował ze mną zupełnie ŻADNEJ relacji i więzi, a na koniec zachował się po prostu jak dupek bez klasy. Co do wyjazdu za granicę, chciałabym Ci wierzyć Wadera, że tak będzie, ale boję się :) źle znoszę zmiany, jestem przywiązana do domu rodzinnego, nawet na studiach studiowałam w rodzinnym mieście... będzie ciężko :)
UsuńPozdrawiam R.
R. na pocieszenie;-) wiele moich koleżanek twierdzi że wśród obcokrajowców jest mniej dupków. Nie obrażając fajnych Polskich chłopaków. pzdr M.
UsuńDzięki :)
OdpowiedzUsuńR.