Tak się w przedszkolu wyrażało bezradność. A że czuję się jak bezradne dziecko, to pozwoliłam sobie wrócić do tamtego etapu ;)
Kochane Dziewczyny, bardzo Wam dziękuję za wszystkie ciepłe i mądre słowa i przytulenia. Jak widać, wcale sobie tak szybko nie poradziłam. Zaraz po ucieczce pojawiła się euforia, że się udało, a jakość życia skoczyła o 100%. Tak jak po wyjściu z więzienia (tak przynajmniej sobie to wyobrażam ;) wracasz nareszcie do domu i cieszy Cię każda napotkana na ulicy osoba, każdy dotyk powietrza na skórze, promień słońca and all that jazz.
Ale w końcu zostajesz sam/a i zaczynają do Ciebie wracać dawne krzywdy i zbrodnie. No i teraz się waham, co mam zrobić, czy z tym walczyć, czy się temu poddać, bo mam poczucie, że walka mnie wyczerpała do cna, a na dodatek, jak widać, pomogła na krótką metę, a z kolei poddanie się kojarzy mi się z położeniem się do łóżka-i-nie-wstaniem-już-nigdy. Wybrałam zatem coś pośrodku, to znaczy szukanie chwil na bycie ze sobą i Przeżywanie Doła, ale jednak w sposób w miarę kontrolowany, to znaczy bez rzucania pracy tudzież cięcia żył.
Tłumienie bólu po związku z psychopatą ma kilka ważnych przyczyn:
1. W ucieczce nie ma czasu na ból. Jeśli rozstajesz się z kimś normalnym, ten ktoś może wykonać telefon czy dwa, żeby próbować Cię odzyskać, ale w przypadku odmowy, uszanuje Twoją wolność, a Ty będziesz miała szansę na to, żeby w spokoju i bez poczucia odebrania Ci szacunku, dojść do siebie, przemyśleć wszystko, przeżyć stratę, pogodzić się z nią i zaczac nowy etap. Rozstanie z psychopatą to zupełnie inna bajka. To jest walka z wrogiem, a nie rozejście się w dwie strony dwoja niepasujących do siebie osób. Nie ma czasu na przeżywanie czegokolwiek, Twoja codzienność to policja, paragrafy, obmyślanie alternatywnych dróg do pracy, żeby go nie spotkać, ucieczki z własnego domu, wmuszanie w siebie czegokolwiek do jedzenia, żeby się nie wykończyć, nerwica, bezsenność, psychotropy. Działania ograniczają się do takiego poziomu dbałości o organizm, żeby wytrzymał jeszcze chwilę i się zupełnie nie rozwalił. Jednym z koniecznych elementów jest tutaj właśnie zablokowanie uczuć. Kiedy musisz DZIAŁAĆ, konsekwentnie, precyzyjnie, przewidując kolejne ruchy wroga, nie masz czasu na przeżywanie tego, że tak bardzo zostałaś skrzywdzona, tak dogłębnie jesteś rozczarowana albo tak strasznie boli Cię pęknięte serce. Boli? To bierzesz zatrzyk przeciwbólowy, granat do ręki, glany na nogi i walczysz dalej. Tyle że kiedy znajdziesz się nareszcie w bezpiecznym miejscu, otrzymasz azyl polityczny na jakiejś dalekiej wyspie, nagle dostaniesz depresji.
2. Drugi powód tłumienia bólu także jest jak najbardziej logiczny. Instynktownie wiesz, że psychopata to drapieżnik czuły na każdy przejaw Twojej słabości. To na niej przecież bazował Wasz związek. Wiesz zatem, że jeśli okażesz cień wahania, pozwolisz sobie na chwilę luzu, bezradności, braku kontroli - natychmiast będziesz go miała z powrotem na karku. Z różami, ciepłą herbatką, zimnym martini czy czego tam teraz akurat potrzebujesz. Zamieniasz się zatem w cyborga, żeby nie miał do Ciebie dostępu. I z czasem niestety, wchodzi Ci to w krew.
3. Kolejny powód ucieczki przed cierpieniem wynika z niechęci przyznania się do błędu oraz ze wstydu. Jest Ci tak strasznie głupio, że zainwestowałaś uczucia w taką kreaturę, że zostałaś tak potężnie nabrana i że tak strasznie dałaś się poniżyć, że chcesz się od tego jak najprędzej odciąć i zapomnieć o tym epizodzie w Twoim życiu. Do tego dochodzi jeszcze niechęć do przyznania się przed tym debilem, że tak bardzo był w stanie Cię skrzywdzić. Chcesz pokazać mu wielkie FUCK YOU i jak najszybciej zacząć wieść szczęśliwe życie. Tu nawet nie chodzi o tego konkretnego osobnika, bo jego samego rzeczywiście możesz mieć w dupie. Chodzi raczej o rodzaj "symbolicznego zwycięstwa" dobra nad złem i księżniczki nad chujem. Uważasz, że dość przez niego wycierpiałaś i dalsze tkwienie w bólu byłoby jakąś aberracją i niegodziwością. Do tego dochodzi jeszcze atawizm, który rządzi chyba większością związków. "Błysk żalu w oku byłego - bezcenny".
Nie chcesz draniowi, który wyrządził Ci krzywdę pokazać swoich kolejnych łez, siwych odrostów, zmarszczek mimicznych, dodatkowych kilogramów, worków pod oczami i burdelu w chałupie. Chcesz być słoneczna i jędrna jak Pamela Anderson. Zwłaszcza, że drań epatuje szczęściem u boku nowej "miłości życia", którą faszeruje tymi samymi pieskami, kotkami i serduszkami, którymi wcześniej Ty rzygałaś jak kot. Wiesz o tym, wiesz, że to fikcja, absolutnie nie chcesz powrotu, a jednak atawistycznie Cię to wszystko wkurwia. I dlatego zaczynasz dbać o siebie, pięknie wyglądasz, uprawiasz sport albo seks, wyjeżdżasz na Kanary i Baleary, poprawia Ci to samopoczucie na tyle, że zaczynasz wierzyć w to, że udało Ci się odbić od dna i zacząć nowe życie. Tylko na dnie oczu wciąż pojawia ukrywana nawet przed samą sobą rozpacz.
4. Następna sprawa to KALIBER. Cierpienie jest tak duże, że instrynktownie wiesz, że przyjęcie go w całości wyłączyłoby Cię z względnie normalnego funkcjonowania. Nie możesz przecież pójść do pracy z paczką chusteczek, w piżamie i kapciach, obwieszczając szefowi: "proszę mnie przytulić, bo mnie potwornie dusza boli!". Tak więc starasz się fukncjonować, bo przecież trzeba-się-jakoś-w-życiu-wyrobić. A że współczesny świat niezależnie od psychopatów jest wystarczająco zimny, cyniczny i nastawiony na zysk, presja, jakiej podlegasz, jest ogromna. I nic dziwnego, że w pewnym momencie kończą Ci się zwyczajnie siły.
5. Kolejny powód tłumienia bólu, jaki przychodzi mi do głowy to chęć nadrobienia straconego czasu. Związek z psycholem to były łzy, kłótnie, matrix i piwnica, więc po jego zakończeniu chcesz szybko znów się śmiać, tańczyć, zobaczyć góry, morze i jeziora, cieszyć się życiem i chłonąć każdą jego chwilę. To się nawet udaje, ale za każdym razem tylko na jakiś czas. Wracasz do domu i znów Ci dziwnie, drętwo i smutno.
6. Jeszcze jedna sprawa - uwarunkowania kulturowe. Wyparliśmy smutek i słabość z naszego życia. Nie chcemy ich, uciekamy przed nimi, źle nam się kojarzą, boimi się je okazać. Kiedy mówimy komuś o smutku, słyszymy: "pij, nie pierdol". Wyższe rejestry duszy kojarzą się ze stratą czasu i obniżeniem zawodowej efektywności. Zamiast płakać albo wpadać w odrętwienie, możesz przecież wypełnić cztery timesheety, dwie tabelki i rozwiązać siedemnaście case'ów. Oczywiście ASAP i bez fakapów. Smutek budzi w Tobie poczucie winy i nieprzydatności. Nie wierzysz, że bez spełniania wymagań przydatności i efektywności zawodowej masz wartość. To samo dotyczy zresztą związków. "Żaden facet nie chce ponurej dziewczyny" / "Uśmiechnij się, to będziesz ładniejsza" / "Schudnij, bo przecież nikt na Ciebie nawet nie spojrzy" czy też słynne: "Weź się w garść". No i spełniamy te prawdziwe czy wydumane oczekiwania, żeby tylko "nie wypaść z rynku". Nie wierzymy, że ktoś może nas kochać brzydkie, słabe i chore. I rzeczywiście wielu narcystycznych facetów tego nie potrafi. Tyle że po co Ci narcystyczny facet. Udawanie szczęśliwej przez całe życie też Ci nie jest do niczego potrzebne.
Dlatego też ja, Wadera, postanowiłam zrzucić maskę. Pierdolę, nie robię. Makijażu, pierogów ani laski. Nie udaję szczęśliwej, bo nie jestem szczęśliwa, jestem smutna i potwornie zmęczona. Kurde, do smutku chyba trudniej się przyznać niż do orientacji homoseksualnej. Czuję się jakbym dokonała coming outu - tak, jestem nieszczęśliwa. I już nie mam siły z tym walczyć. Robię eksperyment - zamierzam to przeżyć. Jeśli okaże się, że mnie to pokonało, to dam znać, zadzwoni któraś z Was do Tworek. Ale chyba prędzej trafiłabym tam nadal zaklinając rzeczywistość i wypierając ból.
Mój manifest na najbliższy czas: