Cielęca od cielęcej naiwności, a bitka oczywiście od bicia. Dziś będzie o naturze ran zadanych prez psychola i o tym, dlaczego tak strasznie długo się goją.
Każdego dnia jesteśmy ranieni. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Radzimy sobie z tym różnie. Czasem reagujemy złością, czasem smukiem, bólem, czasem czegoś się przy okazji uczymy. Bez zranień nie ma dojrzałości i nie ma głębi. Czym jednak różnią się rany "normalne" od tych zadanych przez psychola? Rana, żeby nas nie zabiła, musi zostać:
a) oczyszczona
b) opatrzona
c) zagojona - ergo: musi minąć czas.
W codziennym życiu i doznawaniu ran na ogół tak się właśnie dzieje. Coś nas boli, jest nam przykro, ale mamy szansę się wygadać (oczyszczenie), zostać wysłuchanym, zrozumianym, przytulonym (opatrzenie) i po pewnym czasie uspokajamy się, przetrawiamy doznaną krzywdę, a rana się goi.
Relacja z psycholem nie daje nam na to najmniejszych szans. Nie mamy możliwości dostać wsparcia od kogoś, kto CHCE, żebyśmy były słabe, smutne i bezsilne. Nie mamy szans na żadne oczyszczenie, bo ono musi opierać się na prawdzie, a w związku z psychopatą kłamstwo jest codziennością. Nie mamy szansy dostać wsparcia z zewnątrz, bo psychol skutecznie nas kontroluje i odcina od potencjalnych źródeł wsparcia. Nie mamy także na nic czasu - bo cały nasz grafik jest szczelnie wypełniony myślami o tym, jak zadowolić psychopatę albo o tym, o co tu, k...., chodzi.
Tymczasem zadawane są nam kolejne ciosy. Pierwsze kłamstwo. Przepłakana noc, trzęsące się ręce, rozpacz, strach, chęć ucieczki. Manipulacje, sprzeczności, obietnice, potok słów, potok łez, dezorientacja. Pierwsze skierowane do nas przekleństwo. Znów chęć ucieczki, niedowierzanie, obrzydzenie, przerażenie, lęk, pustka. Pierwsze uderzenie. Szok, chęć zniknięcia, straszny wstyd i wycofanie do wewnątrz, z którego wychodzisz później latami. Jak jaskrawe, neonowe nitki w tej ciemności wplatają się w to wszystko zapewnienia o miłości, kwiaty, łzy, pozorowane choroby, obwinianie na przemian z samooskarżaniem, wielkie słowa i wielkie gówno. Wtedy właśnie rozregulowuje nam się wszystko. Nadmiar sprzecznych komunikatów prowadzi do zawieszenia systemu, a po kolejnych uderzeniach nasze serce zamienia się w jedną wielką krwawą miazgę i... przestaje czuć.
To jest w tym wszystkim chyba najgorsze. Ta hibernacja. Psychola nie ma w moim życiu od ponad roku, a nadal czuję się "odcięta" od rzeczywistości. Najchętniej przebywam sama, bo wtedy nie muszę odbierać bodźców i nie czuję się zobowiązana reagować na nie. Ile można się uśmiechać "dla towarzystwa". I ile można też gadać o tym samym, wciąż przeżywając swoją krzywdę. Nikt poza innnymi ofiarami psycholi nie jest w stanie tego zrozumieć, więc w końcu przestaje się na ten temat mówić. A hibernacja trwa. Niby nie stale, są chwile radości, przeżywania piękna, zainteresowania czymś. Ale wystarczy lekki stres, żeby włączyć się mechanizm wycofania do skorupy.
Nawet nie widać tego na zewnątrz. Pewnie wszystkie umiemy udawać dusze towarzystwa nawet wtedy, kiedy chce nam się wyć. W końcu czego innego uczyli nas psychopaci. Tyle że czujemy się wówczas tak strasznie samotne, że chce nam się gryźć palce do krwi.
Szczerze? Nie wiem, jak temu zaradzić. Mechanizm "wycofania" włącza mi się prawie codziennie. Wystarczy odrobina bólu. Kiedyś reagowałam na zranienie emocjami, rozpaczą, walką. Dziś na ogół drętwieję. Nie czuję nic. Chciałabym, żeby to w końcu minęło, bo przecież nie sposób tak żyć. Gdzieś podświadomie czuję, że jednak trzeba gadać, wyrzucać wszystko z siebie, nie cenzurować własnych uczuć i myśli, że być może za wcześnie chciałam o wszystkim zapomnieć, oderwać się od bólu i zacząć nowe życie. Tyle tylko, że kiedy się ucieka, nie ma najmniejszych szans na ból, nie ma na to czasu. Później też nie ma czasu, bo przecież trzeba wstawać rano, chodzić do pracy, a w pracy udawać silną i kompetentną, żeby cię nie zwolnili.
Mam wrażenie, że dopuszczenie do siebie całego bólu związanego z psycholem chyba by mnie zabiło. Z drugiej strony niedopuszczanie go to też zabójstwo - poprzez zamrożenie. Znów nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam. I kiedy się NAPRAWDĘ czymś całą sobą zajarałam - też nie pamiętam. Choć różne rzeczy mnie smucą i cieszą, to żadna tak w pełni i na maksa. I nawet chyba obawiam się chcieć zmienić ten stan rzeczy, bo "na maksa" kojarzy mi się właśnie z psycholem i jego "jedyną, największą, najmocniejszą miłością aż po GRÓB".
Mam taką naturę, że jeśli nie robię czegoś na maksa, to się męczę, nudzę i czuję dyskomfort. A niestety ten sk....wiel odebrał mi chęć angażowania się w cokolwiek bez reszty. Chciałabym przestać żyć w cieniu tej traumy, ale nie jest to takie proste, jak mi się wydawało. Sorry, jeśli smęcę, ale wątek o DEREALIZACJI / zespole stresu pourazowego jest zapewne wspólny dla wielu z nas.
Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie!
Smutek, kurczę, straszny smutek bije z tej notki. Przytulam, nic więcej nie umiem
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, Waderko, że tak się czujesz, ale bardzo się cieszę, że znów zaczęłaś pisać. :) Wszystko to brzmi dla mnie bardzo znajomo, ale ja już się na szczęście z tego odrętwienia wygrzebałam, z pomocą terapii oraz mnóstwa zajęć, które sobie wynalazłam, a które naprawdę kocham. Skłamałabym mówiąc, że lata życia z psycholem nie pozostawiły we mnie żadnych śladów, ale najważniejsze, że jest coraz lepiej. Trzymam kciuki, żeby też udało Ci się z czasem przełamać i zacząć znów cieszyć się życiem tak, jak chcesz. :)
OdpowiedzUsuńWitaj Wadero!dobrze,że znowu napisałaś.Ja mam podobny stan do Twojego,a myślałam,że to już za mną.Przez psychola nawet drobne niepowodzenia przypominają mi to co było,byle gówno potrafi doprowadzić mnie do łez-masakra.
OdpowiedzUsuńDroga Wadero, wiem co czujesz. W życiu potrzebujemy uniesień. I jestem przekonana, że ich doświadczasz. Skurwiel jest częścią tego, co przeżyłaś, ale nie jest czymś, co masz nieść przez resztę życia, choćby teraz. Skurwiel zawsze się urządzi, nieważne jakim/czyim kosztem. Ważna jesteś Ty, to co w Tobie. Nie musisz zakopywać bólu, ale nie musisz też tym bólem żyć. Wadero, niebo jest Tobie. Nie w skurwielu, ani też nie w księciu. Prawdziwa radość, to też zgoda: "no dobra, był skurwiel i co z tego". Na szczęście już go nie ma i żyję dalej. I pewnie jeszcze się przyśni w jakimś koszmarze i co z tego.
OdpowiedzUsuńRozumiesz, to BYŁ ból, ale Ty nie JESTEŚ bólem, żyjesz nadal i dostrzegasz, starasz się dostrzegać piękno wokół, w sobie, w napotkanych sytuacjach, ludziach, sprawach... Zwyczajnie, aż przybywa go coraz więcej. Wiem, że to trudne, ale "przećwiczyłam" na sobie za mojego skurwiela i związane z nim doświadczenia zaczęłam dziękować, choćby za to, że nie związałam się z nim na całe życie. Zostawiałam swój ból na Ołtarzu i uważam, że teraz cieszy mnie więcej spraw, sytuacji, niż kiedykolwiek indziej. Taka była moja droga, Twoja pewnie będzie inna, ale wydaje mi się, że pewne etapy: zgoda na ból, koncentracja na dobrym, wdzięczność są nieodłączne. Hm... napisałam, to trochę dla siebie, także z wdzięczności, że taką drogę przeszłam. Może Tobie, albo komuś to w czymś pomoże.
Estera ;)
Wadero przyznam się, że czekałam na ten wpis. Może to głupie ale nie mogłam pojąć jak łatwo poradzilas sobie z popsycholskim stanem. Radzilas, wspieralas, a przecież niewiele wcześniej zakończyłas taniec z psycholem. Teraz nie pozostaje mi napisać nic więcej ponad ROZUMIEM. Nie wiem czy u mnie stan zamrożenia jest aż tak intensywny ale jest. Przejawia się głównie w strachu przed nowym. W każdym sympatycznym uśmiechu doszukuję się fałszu, a gdy coś zaczyna mi się w końcu układać nerwowo rozglądam się na boki czy nie czai się tam ktoś kto zaraz podłoży mi nogę. I nie mówię wcale o relacjach damsko męskich bo nie ma mowy bym teraz zaufała jakiemukolwiek mężczyźnie.
OdpowiedzUsuńTo jest jak życie w wielkiej bańce przez której ściany oglądasz świat i jest on wciąż zamazany przez mydlane refleksy utworzone na jej ściankach.
Ale myślę sobie, że to minie. Ważne by nie uciekać od tematu. By w momencie gdy wracają wątpliwości znów dążyć do znalezienia prawdy. A wiesz dobrze że wystarczy wstąpić choćby do Roz i już mamy czarno na białym co nas spotkało.
Ja niedawno miałam mocną kumulację wspomnień psycholskich bo nie dość, że śmiał złożyć mi życzenia urodzinowe to dopadł jeszcze z innej strony, a kompletnie położył na łopatki gdy się dowiedziałam, że szukał kontaktu również z moim synem. Z jednej strony to potwornie cudowne bo daje mocne potwierdzenie z kim się miało do czynienia z drugiej natomiast mocno rozregulowuje spokój. Byłam tydzień w matrixie znowu ale wiesz co? Jeszcze kilka miesięcy temu wrocilabym na sam początek koszmaru. Tym razem było to tylko lekkie potknięcie na drodze ku normalności. I bez zawirowań w psyche pt. chęć jakiekolwiek reakcji. Po prostu przeszłam nad tym do porządku dziennego ale tym razem w kontekście, że to on jest pojebancem a nie wszyscy wokół.
Trzymaj się Wadero. Jestem przekonana , że to tylko chwilowy spadek formy i po jesiennym zachwianiu znów mocno staniesz na nogach i z jeszcze większą energią pójdziesz przez życie. Byle nie biegiem i nie na siłę. Najprzyjemniejszy jest lekki truchcik, bez zadyszki. Ściskam mocno i bardzo się cieszę, że znów mogę z Tobą zamienić kilka słów :)
To prawda,co piszesz-można się bardzo starać cieszyć się życiem na nowo,ale właśnie to jest trudne i przygnębiające,że nie można tego robić ot tak,spontanicznie.Bo już się nie potrafi.Też chciałabym roześmiać się całą sobą ,ucieszyć się z byle drobiazgu.Ale nie mogę,bo po związku z psycholem została we mnie czarna dziura,którą zalały jak szlam jego słowa i jego czyny.I w żaden sposób już się ich nie pozbędę.Będą już ze mną na zawsze,bo stały się częścią mnie.Dobrze wiem,Wadero,o czym piszesz.Wiem już też ,że dokądkolwiek i jakkolwiek chciałoby się uciec przed tym stanem,to jest to tylko ucieczka pozorna.
OdpowiedzUsuńWaderko, kochana jesteś. Zobacz jak wszystkie Cie kochamy :). Przytulam Cię najserdeczniej i cieplutko.
OdpowiedzUsuńTeż mam czasem takie stany. I jeszcze dodatkowy jeden - dość walki. Cholerne zmęczenie walką o życie. Dopiero kiedy uświadamiam sobie jak mam tego dość, to pojawia się odpoczynek.
Teraz przypomniała mi się opowieść Eckharta Tolle. Jak miał już siebie skrajnie dość - pojawiła się myśl - ale kto ma tego 'mnie' dość.
To jest ta świadomość, że jestem głębiej.
I nie jesteś tymi myślami, uczuciami. Pod nimi jest ktoś, kto za Tobą tęskni, a Ty za nim. Czeka cały czas.
Psychole instynktownie próbują się władować w to miejsce i czerpać. Jednak nikt nie jest w stanie nam go zabrać, zanieczyścić ani podmienić. Jest zawsze czyste i tak samo kochające:)
Nie wiem czy Ci to pomoże Waderka ale ja nawet na zdjęciach zauważyłam, że się już szczerze i spontanicznie nie uśmiecham. Ja sobie poszłam na długotrwałe L4;-) I w sumie dobrze, zaczynam lubić tę swoją równowagę psychiczną, a też byłam spontaniczną emocjonalną i na sto procent zaangażowaną osobą. Jestem nudna. I z tym nie walczę:-)Pomogłaś swoimi wpisami:-)bo przeżywałyśmy podobny czas. Matko jak ja sobie przypomnę to zmrożenie emocjonalne. Jeśli p. tak mają to wcale im nie zazdroszczę. Lubię siebie. Swoje głupie zżarty. swoją skłonność do rozmyślania nawet gdy to jest totalnie daremne. Wiem już jakich ludzi nie lubię i jakich będę unikać:-) dresiki jak najbardziej:-) brak powracania do tematu p. bo przerobiłam wszystkie książki na ten temat. I co? i nic."nudna, nic się nie dzieje" ale za to jak się wysypiam!!! Zauważyłam jedno: lepiej dogaduję się z bliskimi. Umiem im więcej dać z siebie, wcześniej był ze mnie trochę dzieciuch i wrażliwiec. Mam mniej pretensji do ludzi bo po ekstremum wszyscy wydają mi się całkiem fajni. Buuuziole.
OdpowiedzUsuńM.
Dzięki, M.! :) Z tymi zdjęciami mam podobnie, sama siebie chcę przekonać, że jest lepiej, niż jest i się uśmiecham na siłę, bo nie chcę wyglądać jak śmierć i rozpacz. Ale już nie będę, bo to i tak przecież nic nie daje, niewyrażony smutek się tylko kumuluje. Na L4 nie mogłam iść w poprzedniej pracy, a w obecnej chyba mogę, tylko nie wiem, czy są ku temu podstawy, w piątek idę do psychiatry. W testach "czy masz depresję" wychodzi mi, że mam i to ciężką, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby było aż tak źle. Co do wysypiania - 16,5h dziś :)) - mam wolne za pracę w weekend ;) siedzę w piżamie i nie chce mi się nigdzie wychodzić, właśnie z powodu tej konieczności uśmiechania się - a jeśli chcę, żeby wszyscy mi dali święty spokój, to musze to robić, bo przecież inaczej są pytania: "co się stałooooo?!". Uściski!
Usuń