Rozmyślając o wybaczeniu, warto zastanowić się nad kilkoma kwestiami i uporządkować parę spraw.
1. Przede wszystkim - odróżnić wybaczenie od ulegania (auto)manipulacji. Facet Cię zdradza, poniża, okłamuje, bije, a potem przeprasza i prosi o wybaczenie, a Ty "miłosiernie" do niego wracasz? To nie wybaczenie, to współuzależnienie. I krzywdzenie nie tylko siebie, ale i agresora, który za sprawą oferowania mu ciągłego "wybaczania" nie ponosi żadnych konsekwencji swoich działań, co jest dla niego szkodliwe. Może być tak, że tak mocno tkwimy w modelu "ofiara - krzywdziciel", że choć rani nas to i degraduje, to myśl o zerwaniu z tym schematem napawa nas paraliżującym lękiem. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, co za tym lękiem stoi. Może na tkwieniu w roli ofiary budujemy swoje poczucie wartości? Czujemy się lepsze od "tego wstrętnego kata", który się nad nami znęca? Może tak bardzo nie wierzymy w to posiadaną przez nas niezmierzoną wartość, że jesteśmy przekonane, iż w gruncie rzeczy "zasługujemy" na traktowanie nas bez szacunku, a wręcz z agresją? Może nie znamy innych modeli funkcjonowania? Jesteśmy uzależnione od adrenaliny? Od tego faceta? Boimy się, że jeśli postawimy mu granice, on od nas odejdzie, a my tego nie zniesiemy? Kierujemy się chorym poczuciem odpowiedzialności za życie i błędne postępowanie dorosłego człowieka? Wierzymy, że "tylko my" możemy go zmienić i wyprowadzić na prostą? Przyczyn tkwienia po uszy w beczce z trucizną może być mnóstwo, warto się nad nimi zastanowić zanim po raz kolejny "wspaniałomyślnie" wybaczymy krzywdzicielowi.
2. Wybaczenie w żadnym wypadku nie oznacza zgody na ponowne krzywdzenie. Prawdziwe wybaczenie wymaga stanięcia w prawdzie. Jeśli krzywdziciel odmawia uznania swojej odpowiedzialności, zmiany zachowania, jeśli ciągle "wybaczamy", a po chwilowej pozorowanej poprawie, wraca on do tych samych krzywdzących nas zachowań, oznacza to marnowanie naszej dobrej woli, czasu, wysiłku, emocji i nadużywanie naszego zaufania. Taka sytuacja nie może trwać długo, ponieważ jest ona ogromnie wyniszczająca. Jak głosi popularne powiedzenie: "Dawanie drugiej szansy jest piękne, dawanie trzeciej - głupie". Kobiety kochające za bardzo dają tych "drugich szans" na ogół mniej więcej tysiąc pięćset, aż w końcu machają ręką na złe traktowanie, obniżają standardy, żeby się już dłużej nie szarpać i tylko co jakiś czas wyskakują z jakąś chaotyczną awanturą "o wszystko", po której czują się jeszcze gorzej i w efekcie zaczynają przepraszać krzywdziciela. Prowadzi to donikąd i kończy się na ogół załamaniem nerwowym.
3. "Wybaczanie" w związku z psychopatą to plus tysiąc punktów do mogiły. Psychopata niestety się NIE ZMIENIA, za to jest bardzo sprawny w pozorowaniu zmian. Intuicja wprawdzie bije na alarm, ale zanim jej posłuchamy, damy się nabrać jakieś milion razy. A dlaczego? A dlatego, że unikamy prawdy i chcemy znaleźć "racjonalne" uzasadnienie dla trwania w nałogu. Nas to coraz mocniej wyniszcza, bo nie da się długo żyć w pomieszaniu zmysłów i rozdwojeniu jaźni, psychopata natomiast kwitnie, bo im bardziej my dostajemy kręćka, tym bardziej on jest panem sytuacji i tym silniejszą rozpościera nad nami kontrolę.
No dobra, już wiemy, że "wybaczanie" w czasie trwania związku z psychopatą to raczej autodestrukcja i uzależnienie. Ale co z wybaczeniem po zakończeniu związku? Tutaj także czyha na nas parę pułapek.
a) Pułapka A to "wybaczenie" zbyt wczesne. Psychopata porzuca nas dla innej kobiety, a my nadal utrzymujemy z nim "przyjacielski" kontakt. Dlaczego? Bo łudzimy się, że do nas wróci, bo chcemy mu pokazać klasę, bo chcemy zachować z nim jakąkolwiek namiastkę bliskości. Powiem od razu - psychopata ma naszą klasę serdecznie w dupie, ale chętnie z niej skorzysta, żeby jeszcze nas trochę podręczyć. Jeśli z jakichś powodów (erotycznych, emocjonalnych, finansowych, mieszkaniowych, prestiżowych) jesteśmy mu nadal potrzebne, będzie nawijał na uszy makaron kolejnej ofierze, ale nam co jakiś czas rzuci jakiś podwójny komunikat w rodzaju: "ależ ty jesteś piękna..." / "brakuje mi naszych rozmów" tudzież "czasem myślę, co by było gdyby...", a my od razu strzyżemy uszami i kombinujemy: "czyli jednak kocha!". W efekcie manipulator ma dwie kobiety na raz - jedną świeżo-zamotaną i drugą neurotycznie przywiązaną i trzymaną "w odwodzie". Całkiem wygodne i całkiem obrzydliwe. Bywa również, że wprawdzie zrywamy kontakt z psycholem, ale wypieramy wszystko, co miało między nami miejsce i "wybaczamy", chcąc zachować dobry obraz tego związku. Skazujemy się tym samym na tkwienie w iluzji. Ból, którego istnieniu zaprzeczamy, może się przerodzić w depresję czy inną chorobę psychosomatyczną bądź zainfekować nasze relacje z innymi ludźmi na długie lata. Warto zatem pozwolić sobie na jego przeżycie i zidentyfikowanie go z zaistniałą krzywdą. A wybaczyć dopiero potem.
b) Pułapka B to z kolei wybaczenie zbyt późne. Złość, która jest naturalna, zdrowa, dająca siłę do wyrwania się z chorego związku, po tym, kiedy już nam się to uda, może zamienić się w bardzo niezdrowe przyzwyczajenie. Możemy ją czuć non stop, wobec Boga, świata, siebie i innych ludzi. To trochę tak, jakby po zakończeniu wojny, nadal wozić ze sobą stanowisko ciężkiego karabinu maszynowego. Chodzić z tym CKM-em do teatru, do kina, na spotkania towarzyskie, do kościoła, na basen, spać z nim i z nim także kąpać się w wannie. Owszem, można. Ale PO CO. Warto zatem, po uwolnieniu się od psychopaty, zrozumieniu tego, co miało miejsce, jakie mechanizmy zostały wobec nas zastosowane i jakie spustoszenia poczyniły one w naszym sercu i głowie, powoli zacząć odstawiać CKM do przedpokoju, a z czasem może i do piwnicy. Niech nas chroni, a nie obciąża i niszczy.
Czasem pielęgnowanie złości to paradoksalnie dalsze tkwienie w mentalnym związku z psychopatą, w uzależnieniu od niego. Nie kochamy go już wprawdzie, ale nienawidzimy, jednak w ten sposób wciąż pozwalamy mu jakoś rządzić naszym życiem. Oczywiście, po takiej traumie trzeba się wygadać, naczytać książek i artykułów, nazwać po imieniu zło, które nas spotkało, ale kiedy już to zrobimy, warto pozbyć się ciężaru złości. W przeciwnym wypadku zatruje ona przecież nas, a nie żadnego psychopatę.
Jak zatem pozbyć się złości?
Pierwszy krok to z pewnością uświadomienie sobie jej istnienia. Tego, że myśl o doznanej krzywdzie zajmuje wiele miejsca w naszej głowie, że obciąża nasze serce, że determinuje wiele naszych działań albo z kolei warunkuje niepodejmowanie aktywności.
Drugi krok to DECYZJA o tym, że chcemy się z tą złością pożegnać. To nie jest łatwe, wiem z doświadczenia. Kiedy zrozumiałam, że Złość stała się moim drugim imieniem i kiedy dotarło do mnie, że odbiera mi ona radość życia i zabiera mnóstwo energii, a przede wszystkim stoi pomiędzy mną a Bogiem, zdecydowałam, że czas się jej pozbyć.
Tylko że to nie takie proste. Kiedy tylko próbowałam przebaczyć, natychmiast zalewała mnie fala wściekłości i myśli: "Ta, PRZEBACZYĆ! A konsekwencje tego całego syfu? Długie leczenie depresji, nerwica lękowa, lincz zawodowy, głębokie rany w sercu, stracone złudzenia, nieufność, problemy zdrowotne..." oraz: "Przebaczyć? I co, i te wszystkie krzywdy mają nie mieć żadnego znaczenia? Ten ból ma iść w niepamięć?". Tyle że dotarło do mnie również, że przez brak przebaczenia ja sobie tylko tych krzywd dokładam. I ciągle siedzę w jakimś ciemnym bunkrze zamiast wyjść na łąkę. Długotrwałe pielęgnowanie złości to poza tym pielęgnowanie więzi z psychopatą na poziomie duchowym. A to zatruwa teraźniejszość i przyszłość. Warto pozwolić mu "odejść", wyciągnąć wnioski ze wszystkiego, co się zdarzyło i pożegnać się.
No dobra. Decyzja podjęta, teraz JAK to zrobić? Wpisałam w google "jak przebaczyć". Wyskoczył artykuł z tygodnika Niedziela. Przeczytałam radę - napisz list do krzywdziciela, nazwij całe zło i wybacz mu je. Tja. Spróbowałam. Mój list dałby się streścić w trzech słowach: "Wybaczam ci, CHUJU". Przepraszam za wulgaryzm, ale oddaje on temperaturę moich ówczesnych emocji.
Wizja wybaczenia tylko mnie rozsierdziła, uklękłam taka wściekła przez obrazem Jezusa Miłosiernego i powiedziałam: "NO NIE DAM RADY. Absolutnie nie widzę takiej możliwości. Musisz mi dać jakąś specjalną łaskę, nie ma wyjścia". Poszłam spać, spałam kiepsko, męczyły mnie natrętne myśli i złość. Zależało mi jednak na wybaczeniu, bo zależało mi na powrocie do Boga, bez Boga nie czułam się szczęśliwa ani spokojna. Postanowiłam codziennie odmawiać w intencji otrzymania łaski wybaczenia Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Do skutku.
Dziś trzeci dzień, a ja już widzę owoce. Dotarło do mnie parę spraw - po pierwsze, bardzo trudno jest wybaczyć, kiedy koncentruję się na krzywdzie. Zaczęłam próbować koncentrować się na Bogu - modlić się - nieporadnie, tak, jak umiem, czytać o Nim i Jego miłości, prosić o nią. Wydaje mi się, że to jedyna droga do wybaczenia. Zaczęłam mieć na wybaczenie OCHOTĘ - nie tylko dlatego, żeby się w końcu uwolnić od przeszłości, ale też z tego powodu, że odkryłam, że z niego może być pożytek, że ono wcale nie przynosi strat, bo mogę je ofiarować Bogu. A przecież nieczęsto możemy zrobić Bogu prezent. Skoro zatem nie umiem wybaczyć sama z siebie, mogę spróbować to zrobić ze względu na Bożą miłość. On nas kocha nieskończenie i wybacza nam wszystko, uczy, żebyśmy my też postępowali podobnie i stawali się podobni do Niego. A jeśli Bóg czegoś uczy, to raczej ma rację :)
Tutaj uwaga - podkreślam jeszcze raz, wybaczenie nie oznacza żadnego powrotu do dawnej relacji z krzywdzicielem ani żadnego jego "zwycięstwa". To tak naprawdę nasze zwycięstwo - mimo doznanej krzywdy, pokazujemy złu gest Kozakiewicza i wybieramy dobro. Nie naiwność i krzywdę bądź tkwienie w agresji, ale miłość i siłę.
Ważna uwaga techniczna - myślę, że w procesie wybaczenia może bardzo pomóc nazwanie doznanych krzywd i uporanie się z konsekwencjami zła, jakie nas spotkało. Oczywiście, że to nie Polska powinna była odbudowywać Warszawę pod drugiej wojnie światowej. Niemcy powinni to przynajmniej sfinansować. Czasem jednak nie ma wyjścia. Syf po psychopacie też niestety posprząta zapewne kto inny niż on. Zamiast jednak czekać na jego cudowne przebudzenie i wynagrodzenie krzywd, co zapewne nie nastąpi, warto w którymś momencie wziąć miotłę i wymieść odłamki zbitych luster naszych iluzji i marzeń oraz stosy chusteczek z wsiąkniętymi w nie łzami.
Trudno, stało się, skrzywdzono nas, ale przed nami jeszcze kawał życia, które może być piękne i dobre. Trudniej wybaczyć, kiedy tkwimy w ruinach dawnego życia, kulimy się i spodziewamy ciosu z każdej strony. Ruiny warto opuścić (choć to czasem niełatwe), poszukać bezpiecznego miejsca, powolutku zbudować tam schronienie i nową, lepszą wersję siebie.
Z tej pozycji wybaczenie będzie łatwiejsze - po prostu dlatego, że w Twoim nowym życiu nie ma miejsca dla stałego karmienia się złością. Karmisz się czym innym - dobrem, prawdą, pięknem, mądrością. W wybaczeniu pomaga odbudowanie poczucia własnej wartości i wiary w to, że nasze życie, mimo doznanej traumy, wciąż może być wspaniałe. Do tego odnosi się właśnie żartobliwy tytuł posta - rada jak najbardziej serio, choć oczywiście nowy stanik to tylko symbol "nowej, piękniejszej skóry" ;) Powodzenia!