piątek, 25 grudnia 2020

Świąteczny spleen

Cześć i Wesołych Świąt wszystkim mimo wszystko! Choć zapewne u wielu z Was jest to, podobnie jak u mnie, trudny czas, dodatkowo utrudniony wszystkim, co dzieje się w tym dziwnym 2020 roku. Przyznam, że mam dziś doła. Zamieniłam się w te Święta w małą zahukaną i smutną dziewczynkę starającą się wszystkim dogodzić i wszystkich uszczęśliwić. I przeżywającą nieuniknioną frustrację, że jest to niemożliwe. Moja rodzina jest tak patchworkowa, jak tylko się da i tak było od dzieciństwa, a ja czuję się w niej jak element, który powinien pasować do wszystkich klocków tej układanki i żadnego z nich za mocno nie uwierać. Jest mi dziś szkoda mojej mamy, która siedzi sama w domu, szkoda mojego taty z tego samego powodu, szkoda babci, która obawia się wirusa, wszystkich mi szkoda, wszystkich odwiedziłam bądź odwiedzę, a zarazem wszystkich ich się boję i ze wszystkimi mam  trudne wspomnienia świąteczne, które w tym okresie wracają. 

Przypomina mi się koszmar przedświątecznego czasu, kiedy moja mama zawsze miała ogromnego doła i zawsze była zła i strustrowana. Tę frustrację wyładowywała na mnie pod dowolnym pretekstem, mając pretensje, że o czymś nie pomyślałam, że czegoś nie kupiłam, że niedokładnie sprzątnęłam, że za długo rozmawiałam przez telefon, że "o niczym nie myślę i mam wszystko w dupie, wszystko się w tym domu sypie, a ona jest ze wszystkim SAMA". Zawsze bałam się tego przedświątecznego okresu i wiedziałam, że wybuch ogromnej awantury jest tylko kwestią czasu. Były też pretensje o pieniądze i pełne złości zapowiedzi, że "prezenty będą skromne". Pamiętam przedświąteczną awanturę z wrzaskiem i tupaniem, kiedy źle użyłam słowa "pretekst", nie rozumiejąc jeszcze zbyt dokładnie jego znaczenia. Powiedziałam, że mama zaprosiła mojego wujka, a swojego brata pod pretekstem, że są Święta. Nie miałam nic złego na myśli, chodziło mi pewnie o słowo "powód" i miała to był zwykła konstatacja. Do dziś pamiętam szał, w jaki wpadła mama krzycząc: "Pod jakim prrrrrrrretekstem!!! To jest mój brrrrrat!!!". Musiało to być przerażające, skoro pamiętam to do dziś. A najgorsze było to, że nic z tego szału nie rozumiałam i nie wiedziałam, kiedy nastąpi i dlaczego. Na wszelki wypadek czułam się winna właściwie cały czas. I zostało mi to do dziś. Czuję się winna, że mama nie jest szczęśliwa, że sama jestem zbyt wykończona, żeby spełniać jej potrzeby, że mój ojciec jest samotny i smutny, że unikam kontaktu z babcią w trosce o własne zdrowie psychiczne, że nie umiem sprawić, żeby ci ludzie byli szczęśliwi i że mam prawie 40 lat, a nadal nie umiem przestać czuć się w Święta jak dziecko.

Pamiętam pęknięte na pół Wigilie po rozwodzie rodziców, gdzie wszyscy byli sztywni i smutni albo zdenerwowani, a zarazem skoncentrowani na mnie jako na "elemencie łączącym" tę przykrą układankę. Starałam się być bezproblemowa, miła, zabawna i wesoła, choć czułam się sama pęknięta na pół tak jak moja rodzina i to uczucie nie opuściło mnie do tej pory. Byłam przestraszona i bardzo samotna, ale bałam się wyprowadzić kogokolwiek z równowagi okazywaniem jakiegoś niezadowolenia, więc ukrywałam te uczucia i wstydziłam się ich. Kiedy byłam starsza, odreagowywałam je jedzeniem, a jeszcze później - alkoholem. Czasem też sama prowokowałam awanturę, żeby w ten sposób rozładować emocje rodziny i - chroniąc jej członków przed wstydem i poczuciem winy - wziąć te uczucia na siebie. Dziwny mechanizm, ale pamiętam go bardzo dobrze. Wolałam sama robić za "tą złą" niż pozwolić na to, żeby mama odczuwała jakąś przykrość z powodu swoich zachowań.

Pamiętam świąteczne obiady u babci, kiedy największą świętością był leżący na stole idealnie wyprasowany idealnie biały obrus, a w wieczerzy chodziło z grubsza o to, żeby nie zalać go barszczem ani kawą. Pamiętam niezręczną ciszę i miarowy stukot widelców. Pamiętam Święta, kiedy tata obwieścił, że jego druga żona wyprowadziła się od niego z dziećmi po tym, jak pobił ją po pijaku i wytłukł całą zastawę stołową. Pamiętam, że chciałam od tego uciec, nie słuchać o tym i nie uczestniczyć w rodzinnym zjeździe na rzecz ratowania małżeństwa ojca, ale miałam tylko kilkanaście lat i za bardzo bałam się to zrobić.

Pamiętam teksty mojego taty o tym, że jestem już dość duża, żeby przestać robić prezenty własnoręcznie i zacząć je kupować. Pamiętam babcię oddającą mi książkę, którą kupiłam jej pod choinkę i mówiącą: "może tobie się spodoba, dla mnie ta książka jest nudna". Pamiętam prezenty od babci w rodzaju perfum, które jej się nie podobają, ciuchów XXXXXXXXL po ciotce nieboszczce albo starej sokowirówki. Pamiętam kombinacje finansowe, jak za studenckie pieniądze kupić wszystkim takie prezenty, żeby byli zadowoleni i nie oddali mi ich przy najbliższej okazji.

Przede wszystkim pamiętam tę siekierę wiszącą w powietrzu i wieczną niepewność co do tego, w jakim kto będzie nastroju, czy wybuchnie kłótnia i co stanie się jej powodem. Pamiętam napięcie wywołane każdą minutą spóźnienia, stanie pod blokiem w oczekiwaniu na ojca, który zabierze mnie samochodem do babci, chorobę lokomocyjną wywołaną gwałtowną jazdą i wstyd, kiedy jechaliśmy przez miasto co chwilę używając klaksonu. 

Pamiętam, że ciągle byłam nie taka. Że przed naciśnięciem dzwonka u babci waliło mi serce ze strachu, a przy wejściu otrzymywałam recenzję swojego aktualnego wyglądu, ubrania i fryzury oraz dyspozycje, co zrobić z butami, gdzie powiesić mokry szalik i skąd wziąć kapcie.

Pamiętam wieczne poczucie, że jestem "nie taka", pytania w rodzaju "co w szkole" i komentarze, że przytyłam. 

Pamiętam smutek, kiedy moje przyrodnie rodzeństwo wychodziło wspólnie od babci do swoich spraw i swoich rówieśników, a ja zostawałam na prośbę babci, żeby "porozmawiać", tzn. posłuchać o sprawach babci. Pamiętam, jak bardzo czułam się wtedy zmęczoną, nieatrakcyjną starą panną.

Pamiętam też inne, jaśniejsze chwile. Drugą babcię, już niestety świętej pamięci, która kochała mnie taką, jaką byłam, choć nie bardzo rozumiała mój "cygański" (jak mówiła) świat. Bardzo za Tobą tęsknię, kochana Babciu i myślę w te Święta o Tobie. Pamiętam, jak piekła świąteczne pierniki, smażyła karpia w swoim nieśmiertelnym fartuchu i jak co roku powtarzała sakramentalne: "Święta Święta i po Świętach". Pamiętam, jak chodziła o lasce, jak używała wody kolońskiej "Przemysławka" i jak po każdnym otrzymanym prezencie mówiła: "ale po co wy na to pieniądze wydawaliście!". Pamiętam, jak w jakiś tajemny sposób na wszystko było ją stać z jej chudej emerytury i jak wciskała mi zawsze stówę do kieszeni. Pamiętam też wesołe chwile z rodzicami. Wspólne śmianie się z mamą, ciekawe rozmowy, fajne prezenty, dobry humor taty, jego poczucie humoru i okazywanie ciepła w taki sposób, w jaki umiał. Pamiętam też miłe chwile u "babci hardkor", dobre jedzenie, serdeczne słowa. Bywało strasznie, ale bywało też miło. Niestety nigdy chyba nie czułam się bezpiecznie. I nigdy nie było wiadomo, kiedy sympatyczny nastrój pryśnie. Dziś nie czuję złości do rodziców ani babci. Jest mi ich bardzo żal i przykro mi z powodu ich samotności. Staram się już im tych luk nie wypełniać i myśleć o własnym życiu, ale jest to trudne, tym bardziej, że... nie bardzo mam własne życie. Nie założyłam własnej rodziny, nie mam dzieci ani nawet faceta i choć wiem, że posiadanie rodziny nie jest gwarantem szczęścia, to gdzieś głęboko tkwi we mnie obrazek roześmianej, wielopokoleniowej rodziny, gdzie siedzący przed kominkiem uśmiechnięty dziadek bierze na kolana dostające małpiego rozumu wnuki, babcia gotuje pyszny barszcz, a młody tata gładzi po ciążowym brzuchu młodą mamę ubraną w czerwony sweter w renifery :) Oczywiście za oknem pada śnieg, wesoło migają lampki na choince, kot wygrzewa się na fotelu, a pies strąca nosem bombki z drzewka. Wiem, że w tzw. pełnych rodzinach też bywa różnie, że zdarzają się wielkie nieszczęścia i ciężkie choroby, że nie da się przeżyć życia nie dotykając cierpienia, ale to "wigilijne pęknięcie" związane ze spędzaniem od dziecka połowy Świąt u mamy, a połowy u taty tkwi we mnie głęboko i nie chce się zagoić. Wiem, że tak po prostu nie powinno być. Do tego dochodzi całe mnóstwo późniejszych komplikacji w rodzaju unikania poruszania przy mamie tematu mojego rodzeństwa - wiem, że sprawiało jej to przykrość, zazdrość o wspólny świat, jaki mają ze sobą mój przyrodni brat i siostra, a jakiego ja nie jestem częścią, mimo że od zawsze marzyłam o tym, żeby mieć brata albo siostrę. Dziwna jest też sytuacja, kiedy jako kilkunastoletnia dziewczyna zostałam "ubrana" w bycie ich matką chrzestną, sama wciąż czując się dzieckiem i chcąc nim być. W tym wszystkim są jeszcze byli partnerzy moich rodziców, o których najpierw byłam zazdrosna, później się do nich przywiązywałam i którzy następnie znikali z mojego życia po kolejnych rozwodach i rozstaniach.

Anyway - siedzę teraz w domu z kotem przy choince, cieszy mnie, że zarówno u mamy, ja i u taty było miło, cieszą mnie fajne prezenty i to, że nic nie muszę i mogę sobie spędzić miły wieczór z książką, a zarazem czuję ogromny smutek i samotność. I to taką jakby uwewnętrznioną, która trochę maleje, ale nie znika w obcowaniu z drugim człowiekiem. Czuję się też trochę "pomiędzy". Nie jestem ani młoda, ani stara. Obawiam się, że jest za późno na zakładanie rodziny i mam wrażenie, że nie spotkam już faceta, w którym naprawdę i na maksa umiałabym się zakochać (i który nie byłby przy okazji psychopatą), a zarazem jest grubo za wcześnie na przejście w tryb wieku dojrzałego i odcinanie kuponów od dotychczasowwych dokonań. Czuję się nadal trochę studentką, tylko że czterdziestoletnią i nieumiejącą się zakochać ani nie mającą już siły imprezować. Wiem, że właściwsze byłoby może skoncentrowanie się na tym, co mam, a nie na tym, czego nie mam, ale dziś chcę chyba pozwolić sobie na to, żeby właśnie móc być smutna i dać sobie prawo do tego, żeby powiedzieć jasno, że miałam powody do świątecznego smutku i to, że znajduje on teraz ujście, jest czymś dobrym, a nie powodem do wstydu.

Mam nadzieję, że Was nie zdołowałam :) Nie było to moim celem, chciałam się podzielić tym, co czuję i myślę dziś, w to Boże Narodzenie. Życzę Wam pogodzenia się ze sobą i własną historią życia, ale nie drogą "na skróty" przez zaklinanie rzeczywistości. Nazwania tego, co było złe, uleczenia tego, co da się uleczyć, wybaczenia tego, co da się wybaczyć i wtedy, kiedy przyjdzie na to gotowość, zauważenia tego, co dobre, choćby był to tylko mały okruszek czyjegoś ciepłego słowa, uśmiechu, rozmowy, szczerych życzeń czy serdecznego przytulenia. A jeśli jest to też Wasze marzenie, to życzę tego wesołego ognia w kominku i czerwonego swetra w renifery :)

16 komentarzy:

  1. Kochana Pani Waderko, odnalazłam w Pani historii mnóstwo wspólnych elementów, zalałam się łzami, jednak na koniec otrząsnęłam się! Prawdziwe życie właśnie tak wygląda... i niech nie mamią nas sztuczne zdjęcia publikowane dla szpanu w internecie, których zadaniem jest zmanipulowanie otoczenia podobnie jak czyni to psychopata znęcając się nad swoją ofiarą. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku! Trzeba się modlić... co by się nie działo... Dobrze jest się modlić i wierzyć... Bo to daje siłę jak człowiek upada ze smutku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda, prawdziwe wartości są gdzie indziej niż na zdjęciach w internecie :) Trafna uwaga z tym psychopatą znęcającym się nad ofiarą - mamy coraz bardziej narcystyczne i coraz silniej rywalizujące społeczeństwo, rzeczywiście warto mieć tego świadomość i nie poddając się temu, szukać siły w wierze i modlitwie. Pozdrawiam serdecznie! :*

      Usuń
  2. Bardzo mocno Panią ściskam, przesyłam dużo dobra i ciepła. Chociaż znam Panią tylko z czytania słów na blogu to ostatnimi czasy zastanawiałam się czy u Pani wszystko dobrze. Cieszę się że napisała Pani tego posta, że jest Pani cała i zdrowa :) Ja pozwoliłam sobie dzisiaj na płacz ale on jest potrzebny - oczyszcza, to samo ze smutkiem. Jednakże potem wychodzi słońce :) wierzę i jestem pewna, że jeszcze dużo dobra na Panią czeka :) przesyłam ciepło i dziękuję za to że Pani jest!

    OdpowiedzUsuń
  3. Waderaa!!! Hurra, że jesteś.
    Piękny tekst -dziękuję. Jakże jesteś mi bliska. Też wyłam jak bóbr w II dzień Świąt... Mama zmarła 13 lat temu, tata alkoholik i jeszcze psychopata się trafił... i to wszystko mnie tak zdołowało... nawet to, że nie otrzymałam od psychopaty życzeń - na Wielkanoc jeszcze przesyłał...pomyślałam wtedy ... Boszzz nawet ten Czub znalazł sobie już kogoś a ja znowu sama.... i tak jak Ty starałam się ogarnąć wszystko ale po co... właściwie po co... Zawsze miałam kręćka na punkcie świąt ale na następne święta chyba wyjadę.... tak to marzenie z kominkiem i reniferem... życzę Ci tego Kochana! Jesteś naprawdę dzielna i cieszę się, że jesteś !!!
    Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chciałam Ci bardzo podziękować Wadero. I powiedzieć Ci, że Cię rozumiem. Każdy z nas ma inne problemy. Każdy miał inne dzieciństwo. Dzięki Tobie i Waszym rozmowom na blogu zrozumiałam z kim mam doczynienia. To trwało rok. Skończyłam to 25 grudnia. Mam bóle w klatce piersiowej, zaczęłam wymiotować po przejedzeniu, stałam się bardzo nerwowa. W moim przypadku nie było otwartych jazd. Były kłamstwa i odcinanie emocjonalne. Ja naprawdę myslalam że znalazłam kogoś idealnego. Nigdy się nie czułam tak dobrze w towarzystwie kogokolwiek. Z nieustającej adoracji, przechodził w momenty chłodu. Ale wracał. Później wracał coraz rzadziej, bo ja zaczęłam zgłaszać pretensje. Z natury jestem silna kobieta, a w obliczu tego związku wiłam się jak piskorz. Teraz mi głupio. Wcześniej jak mówiłam, że jest mi przykro _ przepraszał. Później wykazywał całkowity brak zainteresowania mną i moimi problemami. A ja nie wiedziałam co to robię źle. Najpierw podejrzewałam że jest narcyzem, później socjopata. Ale opisy psychofaga pasują idealnie. Najgorsze jest to, że przymykałam oczy na te kłamstwa. Ja je sobie tłumaczyłam. Szkoda gadać. Teraz mam do sobie pretensje że taka żałosna byłam.
    Co jednak Ciekawe mój psychol przestał przepraszać. Jak się wkurzyłam to np dzwonił po tygodniu. Teraz na razie cisza. Ja myślę że albo znalazł kogoś innego albo pije. Czasami ki się wydaje, że może jednak przesadzam. Może go oczerniam. Ale ból w klatce piersiowej robi swoje. Nigdy czegoś takiego nie miałam.
    Ja w dzieciństwie miałam bardzo wymagających rodziców i wieczne poczucie odpowiedzialności za wszystkich i wszystko. Rodzice nigdy nas nie chwalili. Za to opieprzali chętnie. Niby tzw. Dobry dom a zimna patologia :) od nowego roku idę na terapię bo sama o sobie już myślę w kategorii Frajer Roku.
    Wadero dziękuję za tego bloga, zgromadzilas tutaj wiele bardzo mądrych i świadomych kobiet. W Nowym Roku życzę nam wszystkiego co najlepsze. Spokoju i Radości.

    OdpowiedzUsuń
  5. Psychopaci....Egotyści....im się należy. Na jednej rzeczy się w życiu przejechałam: miałam taką postawę dosyć naturalną wobec ludzi, jak to mawiają organiczną zero fasady co w myślach i sercu to na tapecie. I bardzo przyciągałam ludzi do siebie, równie często pewnie i zniechęcałam ale wszystko działo się naturalnie i bez traum, wiadomo było o co chodzi. Moja refleksja na temat prawie że tak długiego zycia jak Twoje: jedynie jak się odejdzie to tacy ludzie uzmysławiają sobie że im się nic nie należy. Począwszy od teściowej która była mało powiedziawszy nieprzyjemna skończywszy na facecie którego empatia sięgała litowaniu się na biednych słabych nieporadnych smutnych i opuszczonych. (to jest wbrew pozorom ciekawe zagadnienie :-) Najtrudniejsza lekcja ...ja to nazywam wczesną emeryturą: byciem najlepszym kumplem dla samego siebie. A tych lekcji na tej drodze: dokąd zaczęłam czytać Twojego bloga parę lat temu odebrałam sporo: jak chociażby nawet przemocową kobietę która bardzo zabiegała o moje towarzystwo. Ja też potrafię być przemocowa: ale w odwecie. Wiedziałam że to jest lekcja, wiedziałam że muszę chociaż nie potrafiłam pozbyć się jej z mojego życia. Zrobiłam to :-) I tak się uczę. Dzień w dzień w każdej sytuacji wybierać siebie. Nie: być egoistą. Bo jak mogę to z chęcią pomagam. Siebie w sensie decydowania chociażby kogo chcę w moim zyciu a kogo trzymam na dystans. Wystarczy jedno chamskie słowo, podniesiony ton bez przyczyny i już jest ups...przyglądamy się bliżej temu człowiekowi. Intuicja i obserwacja nie zawodzi. Słucham uważnie co inni mówią o innych ludziach. JEśli bezustannie podkreślają że są lepsi od innych: bezustannie a nie od czasu do czasu, bezustannie podkreślają słabości innych, wręcz żerują na nich: znowu jest odwrót. Gdybym miała te wiedzę 20 lat temu wiem że byłoby inaczej. Z pewnością spotkałabym psycholskich przełożonych: to nieuniknione ale myślę że miałabym się na kim wesprzeć a nie miałam zupełnie:( dzięki Ci za Twoją internetową działalność). A ze wsparciem i zrozumieniem w życiu zawsze łatwiej. Co do jednego z komentarzy tutaj: dwa lata temu też myślałam sobie o sobie Frajer stulecia: jak sobie uzmysłowimy z czym mamy problem to się nie jawi jako frajerstwo ale bardzo dobra cecha którą jednak należy wykorzystywać bez szkód dla siebie. Albo totalnie bez oczekiwań wobec innych osób( czysty, bazproblemowy altruizm: daję bo tak chcę i nie chcę nic w zamian, nawet dziękuję-ja oczekuję jedynie szacunku a nie pały w potylicę :-))P.S miałam w domu ciepłą patologię :-) u mnie w domu było sporo ciepła i miłości ale też terroru mamy która panikowała jak ktoś np. siarczyście przeklął, albo wypił kieliszek wina za dużo. Albo gdy postanowiłam ubrać się ekstrawagancko. Typowe pranie mózgu na rodzinkę z obrazka przy choince w reniferkowych sweterkach:-) Dobra chciałam napisać coś mądrego ale nie wyszło:-))) za dużo się podziało odkąd Ciebie znalazłam :-) uważam że na psycholi nie ma żadnego antidotum bo to oni polują. Można jedynie szybko się rozeznać i odpowiednio szybko pożegnać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hahahhaah właśnie, że wyszło bardzo mądrze !!! Toż to właśnie o tym ja piszę. U nas było to samo. Ciągła kontrola i nacisk na naukę i pracę. Ale do tego zimny tato.
    Dziękuję Ci za to co napisałaś o byciu frajerem. Zależy na kogo się trafi. Jeden doceni, drugi wykorzysta. Nie spotkałam się jednak nigdy z psycholem. Ogólnie to mam spaczony obraz mężczyzn chyba, ale psychol jeszcze się dołożył. Najgorsze jest to, że się szuka winy w sobie. I analizuje, analizuje, analizuje. Psychol mi mówił że za dużo myślę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe też jest to co napisałaś o byciu autentyczna. Ja też mam coś takiego. Mam super Szefa i on mi raz powiedział , że nie zna bardziej naturalnej osoby. Mam wielu naprawdę bardzo fajnych ludzi wokół siebie i nagle przypaletal się psychol.
    I mam identyczne spostrzeżenia jak Ty. Miałam kilka takich momentów w których sobie o nim myślałam... dziwnie agresywny, gada tylko o tym jaki jest zajebisty, ale je zbagatelizowałam. Widziałam też, że zawsze jego potrzeby są na pierwszym miejscu ale WSZYSTKO ZBAGATELIZOWALAM. A teraz żałuję. Dzisiaj mi było bardzo ciężko. Nigdy nie byłam od niczego uzależniona i nie wiedziałam jak to wygląda. Do teraz. Wiem, że jest niewarty tego ale tęsknie jak cholera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) miałam super szefowe i jednego świetnego. Świadomie docaniamy to po traumatycznych wydarzeniach z tymi niesuper :-) Tęsknota i to cholerne uwikłanie to typowe, dalej się łapię na tym że o nich myśle bo oczywiście psychole działają podstępnie ah bardzo podstępnie: Miodzio na życie, podbudowują ego takie tam takie tam, prawią pochlebstwa a potem dopiero walą w potylicę. I to ostro. A to co dostawali od nas: nawet jeśli niewiele ale to widać że każdy daje tyle na ile go stać: im się należało. Widać to przy rozstaniach: ani be ani me: reakcje tylko z poziomu urażonego ego. Zero przepraszam nawet jak kawa na ławę wyjawisz im że to co robili jest nawet czasem...karalne. Nic zero skruchy zero przepraszam zero wytłumaczenia. JEdna kobietka w necie mówiła że jej najgorsze koszmary to te związane z powrotem i z tym że znowu jest między nimi dobrze. To charakterystyczne. Też to miałam. Okropne. Przyjaciele: właśnie te momenty uzmysłowiły mi kto nim jest: jak trzeba było być wspierałam i rozumiałam. Na sytuację z psycholami dwoma( skończonymi egomaniakami) odparły: a co Ty to tak analizujesz przecież już ich nie ma :-) Łatwo powiedzieć: nie analizować i nie wspominać uwodzących i jakże wspaniałych na początku, psycholi. tiaaa :-) Ale już jest dobrze w kwestii psycholi. (po 1,5 roku heh)

      Usuń
    2. No właśnie. Jaki długi czas musi upłynąć, żeby to wszystko poukładać. Ale najważniejsze, że ten pierwszy, najważniejszy krok zrobilam. A z przyjacielski racja. Z resztą. Kto nie przeżył uzależnienia od psychola ten nigdy nie zrozumie.

      Usuń
    3. Długi. Ale też dosyć ciekawy. Jedną rzecz Ci powiem: pułapka za dużej świadomości. Na terapii akurat robiłam to sama z dostępnych materiałów można dowiedzieć się wiele: o sobie o relacjach traumach lekach automatyzmach. W pewnym momencie jest tego za dużo i człowiek zaczyna czuć się przytloczony przerażony wyobcowany. Ale potem z tego dołka wychodzi się mądrzejszy dojrzalszym odporniejszym. Ale to ciężki moment. Dla mnie był ciężki kiedy np. zauważyłem że moja matka to okropna panikara. I przez nia miałam różne lęki. Nigdy wcześniej tego nie zauważalam. Że jej strach stał się moim strachem. No ale�� Tak kłamstwa. W moim przypadku mogę jawnie napisać: oszustwa. Dwie twarze Panów. Totalnie przeciwstawne i wyrafinowana manipulacja. Także rozumiem. Ciekawa droga przed Tobą i najlepiej tak do tego podejść bo chyba podeszłam zbyt poważnie do terapii��

      Usuń
  8. Ja mając 17 lat byłam 3 miesiące w związku z osobą bardzo zaburzoną, książkowym psychopatą, naiwność, brak granic to była bardzo duża część mnie. Około 2 lata zajęło mi abym to wszystko naprawiła. Udało mi się, jestem teraz w fajnym zdrowym związku nawet trochę nudnym :D a mam 20 lat. Moim zdaniem da się z tego wszystkiego wyjść ale tylko gdy ktoś naprawdę jest świadom, że stało się coś złego i chcę to wszystko naprawić, oczywiście w moim przypadku gruntownym posunięciem było kupienie książek. Gdy dowiedziałam się o medytacji, a właściwie technice mindfulness dzięki której udało mi się wyleczyć dużo objawów somatycznych jak np ból głowy czy kołatanie serca. Najważniejsze to zrozumieć, że nie zmusi się osoby chorej mentalnie do związku, bo to niemożliwe aby taka osoba miała coś Ci dać skoro tego nie posiada. Druga sprawa to jest zrozumienie, że to czy coś cię ruszy zależy wyłącznie od Ciebie samej. Nikt nie jest w stanie zniszczyć twojego świata jeśli na to nie pozwolisz :) Ślędze tego bloga od 3 lat i chciałam to napisać dla osób, które mają bardzo porytą psychikę po tym wszystkim a wydaje mi się że wszystkie na jakiś sposób jesteśmy wrażliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że to napisałaś. Ból głowy i kołatanie serca. Ja właśnie teraz przez to przechodzę i nie bardzo wiem jak mam to opanowac. Dziękuje za podpowiedzi.

      Usuń
    2. Cześc, a udałoby się coś napisać na temat jak nie dać sobie burzyć swojego świata. Mimo wszystko mi emocje innych ludzi się udzielają i jest to trudne dla mnie. Łatwe gdy obraża mnie osoba co dopiero poznana: nie zna mnie a już wszystko wie. Ale jak osoba którą znam, i której mogłabym wygarnąc wiele ale nie czuję potrzeby a ta osoba to robi? To taki przykład. Albo polecic dobrą książkę?

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wadera? Wszystko dobrze u Ciebie ?

    OdpowiedzUsuń