Nie da się długo trwać w związku z psychopatą nie ponosząc uszczerbku na zdrowiu. Często zresztą dopiero poważna choroba fizyczna sprawia, że decydujemy się zawalczyć o życie i wyjść z tego bagna. Ciało ostrzega nas o niebezpieczeństwie o wiele wcześniej, często jednak długo nie jesteśmy w stanie zorientować się, że szkodzi nam nasz związek, a nie praca, pora roku, wiek czy niedoczynność tarczycy.
Związek z psychopatą to także szereg dziwnych zaburzeń. Niektóre trudno nawet sklasyfikować medycznie. Należą do nich:
- silne zawroty głowy
- poczucie oderwania od rzeczywistości (derealizacja) bądź utraty własnego "ja" (depersonalizacja)
- zaburzenia rytmu pracy serca (napadowe gwałtowne bicie bądź "zanikanie" pulsu, arytmia)
- skoki ciśnienia krwi
- ataki paniki
- depresja
- zaburzenia hormonalne
- bóle w klatce piersiowej
- szczękościsk
- bóle karku i / lub pleców
- drętwienie kończyn
- koszmary senne
- bezsenność
- utrata apetytu
- mdłości, bóle żołądka, choroba wrzodowa
- zespół stresu pourazowego
- skrajne wyczerpanie psychofizyczne
...i inne. Objawy te świadczą rzecz jasna o narażeniu organizmu na długotrwały, silny stres, mam jednak wrażenie, że jest w tym coś jeszcze. Wiele razy w życiu byłam narażona na silny stres, jednak nigdy nie przeżywałam tak skrajnego wyczerpania. Po ucieczce od psychopaty przez szereg miesięcy czułam się tak wypompowana, jakbym przeszła właśnie ciężką chorobę nowotworową i przyjęła ileś chemii. Wstawać od stołu musiałam na raty, trzymając się ściany, żeby nie upaść, w metrze robiłam przystanki co kilka schodów, najprostsze zadanie sprawiało, że czułam się natychmiast koszmarnie zmęczona i gotowa położyć się z powrotem do łóżka, a myśl o bezsennej nocy napawała mnie totalną paniką. Drętwiały mi ręce, miałam jazdy z sercem, jadłowstręt i szczękościsk. Kółko się zamykało, bo im mniej jadłam, tym bardziej rzecz jasna słabłam. Rozładowywanie stresu wysiłkiem fizycznym też nie bardzo wchodziło w grę, bo po pierwsze nie miałam na to siły, a po drugie - z powodu uprawianego przez psychopatę stalkingu, unikałam wychodzenia z domu. Na problemy ze spaniem i jedzeniem pomogły mi dopiero leki antydepresyjne. Nie wiem, ile trwa całkowity powrót do zdrowia, bo nadal fizycznie czuję się dużo słabsza niż kiedyś, ale nie jest już tak tragicznie jak było.
Mam dla Was propozycję - wymieńmy się doświadczeniami, co pomaga w dojściu do zdrowia. Moja lista to:
- leki uspokajające i antydepresyjne
- nieżałowanie sobie snu
- jak najczęstsze zmienianie otoczenia na niekojarzące się z psychopatą - mózg tworzy wówczas nowe połączenia nerwowe i stopniowo przestaje żyć w błędnym kole (bardzo energochłonnym)
- minimalny choćby wysiłek fizyczny (najlepiej na świeżym powietrzu - wersja dla szczęśliwców nieposiadających stalkerów)
- jedzenie niewielkich ilości, ale zdrowych produktów - szczególnie zawierających magnes i potas, pierwiastki, z których związek z psycholem nas na pewno wyjałowił. A zatem: sok pomidorowy, orzechy, migdały, warzywa, owoce, pestki dyni
- olej z wiesiołka (ma działanie antydepresyjne, reguluje też nadszarpniętą stresem gospodarkę hormonalną)
- pływanie (jeśli jesteśmy już w stanie), fantastyczne są wszelkie bicze wodne, hydromasaże, bardzo polecam gorące źródła - wiem, że to pomysł do zrealizowania raz w roku bądź raz na kilka lat, niemniej - WARTO :)
A propos gorących źródeł - kiedy po ucieczce / porzuceniu czujemy się jak rozjechany szczur i tak też wyglądamy, sprawianie sobie przyjemności jest na ogół ostatnią rzeczą, na jaką mamy ochotę i pieniądze. W stanie ostrej depresji nie byłam w stanie wymyślić ani jednej rzeczy, na którą miałabym chęć. To znaczy nie, była jedna: ZNIKNĄĆ. Choć pamiętałam, że kiedyś lubiłam morze, góry, muzykę czy fajne filmy, nie umiałam nijak do tego wrócić w sensie emocjonalnym. Na zewnątrz mogłam nawet udawać względną normalność, ale czułam się tak, jak gdyby moje prawdziwe "ja" siedziało zamknięte głęboko w piwnicy. Gdyby ktoś zaproponował mi wówczas wyjazd na Rodos, być może skorzystałabym z niego, ale raczej po to, żeby poczuć się bezpieczniej z dala od psychopaty, a nie z powodu własnej chęci na jakieś przyjemności. Zapewne na Rodos głównie bym spała i siedziała zabarykadowana w hotelowym pokoju, unikając kontaktu z ludźmi. Podejrzewam, że ten stan jest wielu z Was doskonale znany i zdaję sobie sprawę, jaki jest straszny. Jeśli trwa powyżej dwóch tygodni - naprawdę namawiam do brania antydepresantów. Im dłużej nie kontaktujemy się z psychopatą, tym częściej jednak miewamy przebłyski lepszego samopoczucia. Namawiam do korzystania z nich. Nadal może się nam nic nie chcieć, ale czasami jednak zadziała w naszym życiu zasada: "przyprowadź gdzieś swoje ciało, a duch wkrótce do niego dołączy". Bywa, że choć ciało najchętniej by spało i leżało, to jeśli je zaniesiemy do wanny, wykąpiemy, umalujemy, a potem zabierzemy do sklepu albo do fryzjera, być może nie zdarzy się w naszym życiu rewolucja, ale w wychodzeniu z bezmiernego doła, pokonamy choćby jeden schodek wzwyż. A z niego może się roztaczać już nieco inny widok.