Dziś będzie o lęku przed cierpieniem i dentyście. Taki noworoczny temat notki :) Jaki jest mechanizm powstawania uzależnienia? Fundament to ucieczka. Przed bólem, nudą, monotonią, strachem i innymi formami braku akceptacji rzeczywistości. Do tego dochodzi poszukiwanie przyjemności, czyli chwilowy haj, jaki dają sex, drugs and rockandroll. Potem oczywiście trzeba zwiększać dawki narkotyku w celu osiągnięcia tego samego efektu, narkotyk pochłania coraz więcej sfer codziennego funkcjonowania, w związku z czym rzeczywistość staje się jeszcze trudniejsza do zaakceptowania. Koło się zamyka. Kolejny etap to osiągnięcie dna i decyzja, czy się od niego odbić, czy brnąć dalej aż do stanu "dno i dwa metry mułu".
Relacja z psychopatą rządzi się tymi samymi prawami. Nie akceptujemy rzeczywistości i uciekamy przed nią w haj - marzeń, złudzeń i / lub wielkich emocji. Z czasem docierają do nas niepokojące sygnały - kontrola, agresja, zazdrość, brak szacunku - ale ignorujemy je w obawie przed koniecznością powrotu do przedzwiązkowej "szarości". Tyle że fundujemy sobie w ten sposób już nie szarość, ale czerń. A z niej wychodzi się bardzo długo.
Dlatego uważam, że nieodzownym elementem wychodzenia z toksycznej relacji jest zmiana motywacji negatywnej ("jak ja mogłam dać się tak oszukać, ale jestem beznadziejna!" / "Widać przyciągam takich typów i sama sobie na to zasłużyłam") na motywację pozytywną - "O, złodziej emocji, włączamy system alarmowy i wzywamy ochronę, to jest mój dom i moja twierdza, tu musi być bezpiecznie". W skrócie chodzi o to, żeby oderwać nareszcie uwagę od tego, co to będzie jak będę w związku albo jak to było, kiedy w nim byłam tudzież co zrobić, żeby naprawić to, co jest i jak zrobić z szamba perfumerię. To naprawdę strata energii, a co gorsza - te "zabiegi" doprowadzają również do utraty rozumu, a nawet tożsamości.
Im szybciej zaakceptujemy fakt, że nawet, kiedy będziemy w związku, nie zaspokoi on naszych deficytów, nie uwolni przed cierpieniem i nie ochroni przed całym światem, tym szybciej zyskamy WOLNOŚĆ. Kiedy porzucimy dziecięce marzenia o raju utraconym, do którego zabierze nas kiedyś książę na białym koniu, aby żyć tam miło, bezpiecznie i bez bólu, wyjdziemy ze Strefy Wysokiego Ryzyka Zostania Ofiarą Psychopaty. Dlaczego? Bo obok emocji, włączymy rozum. A to on jest naszym kompasem prowadzącym w kierunku rozwoju. Emocje potrafią przypominać melodię graną przez zaklinacza węży albo dyskotekowy trans.
Co to oznacza w praktyce? W skrócie - wzięcie życia na klatę. Ale nie w znaczeniu cierpiętniczego "ciągnięcia tego wózka", tylko zadbania o stworzenie komfortu życia. Jeśli życie będzie sprawiać nam radość, nie będziemy mieć ochoty go niszczyć. Jeśli zaś jest nam wszystko jedno, "bo i tak jest beznadziejnie", prędzej czy później zapewne się od czegoś / kogoś uzależnimy. Albo popadniemy w depresję.
Tę prawidłowość można obserwować na przykładzie budynków użyteczności publicznej. Na rozwalającej się ruderze kolejny napis "CHWDP" już nikogo nie dziwi ani nawet nie rzuca się specjalnie w oczy. Inaczej rzecz ma się z nowym, wypasionym i eleganckim budynkiem. Bądźmy takim budynkiem :) Dążmy do tego, żeby nasze życie było eleganckie, pełne szacunku, życzliwości, poczucia godności, ciekawe, ładne i niebanalne. Wtedy napis "CHWDP" po prostu nie będzie do niego pasował.
Kluczowe jest tutaj poczucie własnej wartości. Jeśli podświadomie uważamy, że jesteśmy do niczego, łatwiej będzie nam akceptować czyjeś złe traktowanie i gdzieś tam sądzić, że na to właśnie zasługujemy. Deficyty poczucia własnej wartości ma większość ludzi. Na ogół walczymy z nimi rozmaitymi afirmacjami w stylu: "jestem godna szacunku / piękna / mądra / wartościowa/ jestem zwycięzcą". Bywa, że pomaga. Na mnie szczerze mówiąc, nigdy to nie działało. Tylko się tym męczyłam, nudziłam i frustrowałam. Jedyne, co moja podświadomość kupuje, to CZYNY. I to bardzo proste. Chodzi zwyczajnie o dbanie o siebie na każdym poziomie - zdrowe jedzenie, spanie, odpoczynek, ładny wygląd, miły wystrój mieszkania, satysfakcjonująca praca, przyjaciele, z którymi miło spędza się czas, hobby, podróże, rozwój, bycie sobą.
Recepta jest prosta - robimy to, co jest dla nas dobre, a nie to, co jest wygodne, przyjemne albo przynoszące chwilową ulgę / ucieczkę od rzeczywistości. Kiedy się tego nauczymy, automatycznie nie będzie w naszym życiu miejsca na destrukcyjne znajomości. Robienie tego, co dobre oznacza czasem zgodę na chwilowy ból - po to, żeby uniknąć większego bólu i destrukcji. To jak z zębem - jeśli przy niewielkiej dziurze uciekniemy przed dentystą, po jakimś czasie grozi nam zapalenie okostnej i / lub GANGRENAAAAA.
Chwilowy ból to np. decyzja narażenia się na dyskomfort zmian - zerwanie złego związku, toksycznej "przyjaźni", przeprowadzka, remont, zmiana pracy, trybu życia, złych nawyków etc. Najtrudniejszy krok to oczywiście ryzyko związane ze zmianą toru myślenia. Jeśli decydujemy się złapać lejce swojego życia, wtedy musimy zrezygnować z myślenia życzeniowego, karmienia się iluzjami i obwiniania innych za swój kiepski stan. Trudne, ale opłacalne. Kiedy odważymy się na ten krok, przestaje rządzić nami Wielka Niewiadoma. Przestajemy czuć się marionetką w dzikim i wrogim kosmosie, a zaczynamy czuć się jedną ze ślicznych, świecących gwiazdek :) Taką, która zna swoją wartość i dobrze czuje się w zajmowanym przez siebie miejscu.
Nie zrobimy tego jednak bez umiejętności mówienia "nie". Głównie samej sobie. Uczmy się od Wereszczakówny ;)
Jeśli do naszych drzwi zapuka ciemne tornado z tysiącem wirujących gwoździ, nie mówmy: "ojej, co to, może wpuszczę do środka i zobaczę", tylko grzecznie pożegnajmy gościa za progiem i zamknijmy drzwi. A za zamkniętymi drzwiami nie ma rozlegać się szloch z tęsknoty za nie-wiadomo-czym, tylko miła muzyka i śmiechy przyjaciół. Dlatego koniec z bezpłodnym cierpiętnictwem, jeśli cierpieć, to płodnie :) Warto nauczyć się odróżniać cierpienie sensowne i konieczne (wstawanie rano, chociaż się nie chce i chodzenie do pracy / wysiłek na siłowni w celu poprawienia zdrowia, samopoczucia i figury / wysiłek związany ze zdobyciem nowych kwalifikacji zawodowych) od cierpienia bezsensownego, jakim jest choćby karmienie wampirów emocjonalnych albo trwonienie czasu na próby rozwiązywania nierozwiązywalnych zagadek w stylu: "co z tym człowiekiem jest nie tak?".
Jeśli ktoś nas krzywdzi, to naprawdę nie powinno nas interesować jego dzieciństwo, życie prenatalne bądź trudna, więzienna młodość. Krzywdzi, to znaczy robi źle i trzeba się przed nim chronić - zerwaniem kontaktu bądź dystansem. Niezależnie od tego, jak bliski jest / był to człowiek.
Zamiast babrać się w cierpieniu niemającym sensu, warto podejmować prawdziwe wyzwania. Ich poszukiwanie jest wpisane w naturę człowieka. Jesteśmy stworzeni do wielkich marzeń i walki o ich realizację. Znajomy podzielił się kiedyś ze mną ciekawą myślą o swojej koleżance: "Wyszła za mąż za człowieka, którego nie kochała i jest bardzo nieszczęśliwa. A zrobiła to dlatego, że bała się cierpieć". Paradoksalnie, chęć życia zbyt wygodnego i pozbawionego ryzyka ma takie same efekty, jak życie zbyt ryzykowne i pełne cierpienia - jedno i drugie odrywa nas od naszego prawdziwego "ja" i od prawdziwego rozwoju. Rozwój jest jedynie w REALU, a nie w utopii.
I tego Wam noworocznie życzę - realnych postanowień, marzeń i ich realizacji, osiągnięcia zadowolenia ze swojego codziennego życia zamiast składania ofiar na rzecz mglistej i niepewnej przyszłości. Szacunku do siebie samych, poczucia godności, odkrycia i realizacji swoich prawdziwych pasji, pokonania ograniczeń (czynem, nie tylko wyobraźnią ;), coraz większej satysfakcji z życia, zdrowia, życzliwości i radości z "małych" (a tak naprawdę wielkich) spraw :) Szczęśliwego Nowego Roku!