Spróbujcie pracować w pogotowiu ratunkowym przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, bez wakacji, świąt, prawa do relaksu, możliwości wyłączenia telefonu. Tzn., przepraszam, z możliwością jego wyłączenia, ale ze świadomością, że jeśli na ten telefon będzie próbowała dodzwonić się najbliższa osoba i nie uda jej się to, będziecie odpowiedzialni za jej śmierć. I spróbujcie wytrwać w czymś takim rok, dwa, dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat. Jednocześnie pracując, prowadząc dom, starając się być przykładnym obywatelem i sympatycznym człowiekiem.
Tak mniej więcej czuje się człowiek poddany parentyfikacji. Na pierwszy plan wybija się stała czujność, gotowość do "akcji", do bycia "wezwanym". Nie chodzi tu nawet o to, do czego będziemy wzywani. Rodzic z pewnością nam powie, że to, czego chce, to "odrobina zwykłej, ludzkiej przyzwoitości" bądź nasz "psi obowiązek". I my sami także w to uwierzymy i zaczniemy czuć się winni, że mama prosi "tylko o odrobinę uwagi", a my mamy ochotę krzyczeć i rozwalać ściany niczym Jack Nicholson w "Lśnieniu".
Rzecz jednak nie tkwi w "drobnych przysługach" czy "odrobinie uwagi". Tu nie chodzi o "odrobinę" uwagi, ale o STAŁĄ UWAGĘ na KAŻDĄ potrzebę. Taką, jaką się ma w stosunku do całkowicie zależnego od nas niemowlaka. O ile prawidziwy niemowlak wyrażając swoje potrzeby po prostu płacze, o tyle dorosły "niemowlak" dysponuje całym arsenałem środków psychomanipulacji, których nie waha się stosować, jeśli będziemy próbowali powiedzieć "nie". Niemożność odmowy to drugi powód, dla którego czujemy wściekłość i bezsilność przy "drobnych prośbach". Zdrowa relacja dwóch dorosłych osób zakłada zarówno możliwość poproszenia o przysługę czy wsparcie, jak i możliwość odmowy bez uciekania się do przemocy emocjonalnej.
W realacji ze stosującym parentyfikację rodzicem nie ma możliwości bezkolizyjnej odmowy. Rodzic nie traktuje nas z szacunkiem należnym każdemu człowiekowi, wymagając od nas stałej dostępności i dyspozycyjności emocjonalnej i nazywając to "okazywaniem szacunku". Wyraźnie daje nam do zrozumienia, że każda odmowa rani go, rozczarowuje, wpędza w smutek, rozpacz albo utratę sił. Rodzic uczy nas serwując przez lata rozmaite podprogowe komunikaty, że jesteśmy jedyną osobą na świecie, od której zależy nie tylko szczęście, ale w ogóle byt na tej ziemi.
A że kochamy go i chcemy, żeby był szczęśliwy, boimy się go utracić (a jednocześnie wierzymy we wszystko, co mówi, bo to on jest naszym podstawowym, a często jedynym źródłem wiedzy o świecie i o nas samych), staramy się wykonywać jego polecenia, z których głównym jest nieformalny postulat stałej gotowości emocjonalnej do spełniania jego materialnych bądź emocjonalnych potrzeb.
W efekcie niszczone są nasze randki, spotkania towarzyskie, wyjazdy, samodzielne plany, marzenia, wszystko to, w czym z różnych powodów rodzic nie może uczestniczyć. Nasze niezależne od rodzica aktywności (zwłaszcza grożące zajęciem jego miejsca na twojej mapie emocjonalnej przez patnera romantycznego) są sabotowane, deprecjonowane, ośmieszane bądź zwalczane wprost. Jeśli taka "tresura" potrwa odpowiednio długo, sami już nauczymy się "żyć na smyczy" pozwalając sobie na tyle tylko wolności, na ile "zgodzi" się nasz rodzic. W efekcie wpadamy w depresję, tracimy poczucie tożsamości i zaczynamy wegetować zamiast żyć. Udając jednocześnie przed rodzicem, że nie jest z nami wcale tak źle - nie chcemy przecież go martwić ani narażać się na jego gniew.
Paradoksalnie potrzeby materialne są łatwiejsze do spełnienia niż te emocjonalne. Jeśli są one jasno sformułowane, realne i dotyczą faktycznie spraw, w których chcemy i możemy pomóc, a których rodzic nie może zaspokoić sam z uwagi na wiek czy stan zdrowia, nie ma w tym nic złego. Doświadczenie osób parentyfikowanych pokazuje jednak, że wyrażanie potrzeb materialnych dotyczy często spraw, które rodzic potrafi i może załatwić sam, ale nie chce tego robić.
Wiek i zły stan zdrowia to także okoliczności często przez parentyfikującego rodzica naciągane i wykorzystywane. Jako dzieci jesteśmy nauczeni tego, że rodzice mają zawsze rację, toteż jeśli oni sami nie będą wobec nas na tyle uczciwi, żeby nie wykorzystywać swojej oczywistej w relacji zależności przewagi, będzie nam trudno zobaczyć, że jesteśmy wykorzystywani.
Jeśli nie spróbujemy uzyskać psychicznej autonomii odcinając się od emocjonalnej zależności od rodzica, będziemy reagować w sposób automatyczny, nie tyle już nawet odpowiadając na rzeczywiste potrzeby naszego rodzica, ale bezbłędnie odgadując te niewyrażone wprost, ale na rozmaite sposoby przekazane podprogowo.
Wadera fajnie, że wróciłaś:) w świetnej formie i z arcyważnym tematem. Matka..główny antybohater historii nas wszystkich, które do cv możemy wpisać pozycję "związek" z psycholem. Co ciekawe, również autorka tragedii pod zbiorczym tytułem "psychofag". Cholernie dużo czasu, wysiłku i bólu wymaga przyznanie, że matka nie kochała. Jeszcze więcej, że nigdy nie przyjmie do wiadomości jakich narobiłą szkód, nie przeprosi, nie przytuli. I oczywiście nigdy się nie zmieni. Prawda o tym, że nie da się ponownie przeżyć dzieciństwa i ten garb będziemy nosić do końca życia, wywołuje mega wkurw, który też trzeba przepracować. Ale to jeszcze nie koniec wrażeń. Na końcu trzeba..wybaczyć. No ja tej nirvany jeszcze nie osiągnęłam. I nadal czasem zazdroszczę dziewczynom, które miały matkę kochającą zamiast toksycznej. Proces trwa..
OdpowiedzUsuńPisz, pisz, pisz. Jak zwykle świetnie się Ciebie czyta, a ponieważ wiele z uciekniętych nie dotknęło jeszcze tematu parentyfikacji, tym bardziej będzie to dla nich cenne. Ruda
Dzięki serdeczne za miłe słowa, jak super wracać wiedząc, że to, co piszę, jest potrzebne :) Miałam oczywiście wątpliwości, czy dotknąć tego tematu tutaj, bo nadal chciałam chronić matkę bardziej niż siebie :) Także to dla mnie też terapia i wyjście ze starych tematów. Pisząc o psychopatach byłam jeszcze na etapie idealizacji matki, nie widziałam związku pomiędzy relacją z nią a podatnością na przyciąganie psycholi. Masz rację, że zobaczenie faktu braku miłości matki to hardcore, ból, wkurw i rozpacz. Dlatego tym bardziej warto chyba dzielić się doświadczeniami - zwłaszcza, że, tak jak piszesz, temat parentyfikacji nadal nie jest jeszcze powszechnie znany. A bywa kluczowy dla tworzenia relacji z psycholami. Pozdrawiam Cię serdecznie :)
Usuń