Scenka z życia. Przychodzi baba do lekarza.
- I co ci powiedział pan terapeuta?
- Że nic dziwnego, że cierpię, bo znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji.
- Taaaak? Tak wszystko wie o twojej sytuacji, tak cię doskonale zna?
- Powiedział tak na podstawie tego, czym się z nim podzieliłam.
- Pięknie. I co, zrobiłaś ze mnie zwyrola, który cię opasieczył i unieszczęśliwił?
- Nie powiedziałam tego, powiedziałam, że ten związek jest dla mnie zły i że mnie unieszczęśliwia.
(łzy)
- Ojej, no nie płacz, nie powiedziałam przecież, że TY jesteś zły (pieprzona polityczna poprawność - przyp. po 1,5 roku), tylko że ta relacja MNIE unieszczęśliwia.
- Kochanie, ja nie wiem, co jeszcze mogę zrobić, żebyś dowiedziała się, jak bardzo cię kocham i że naprawdę jesteś dla mnie wszystkim. Czuję się taki bezradny wobec tego, jak dalece to, co o mnie myślisz, odbiega od tego, co rzeczywiście dzieje się w moim sercu.
- No rozumiem, przykro mi, ale widzisz przecież, co się ze mną dzieje i w jakim jestem stanie.
- Ja ci to wszystko wynagrodzę i zadbam o ciebie jak nikt inny nie potrafiłby się o ciebie zatroszczyć. Jesteś moim skarbem, moim wszystkim!
- Nie wiem, co mam myśleć, jestem strasznie zmęczona, chcę iść do domu.
- A mogę cię otulić kocykiem i zrobić pyszną herbatkę?
- Wolałabym być sama.
- Izolowanie się nie jest dla ciebie dobre.
- Ale potrzebuję pomyśleć.
- Ja ci przecież nie będę przeszkadzał, ja tylko chciałbym się tobą zaopiekować, nie mogę cię przecież zostawić samej w takim stanie.
- Naprawdę chcę być sama.
- Ale coś się zmieniło w twoim stosunku do mnie? Przestało ci na mnie zależeć?
- Nie wiem nawet, co ja właściwie myślę i czuję, jestem potwornie zmęczona.
- Biedactwo... No przecież widzę, jak cierpisz, nie byłbym w stanie cię teraz zostawić samej, bardzo się o ciebie martwię.
- Nic mi się nie stanie, chcę po prostu odpocząć.
- Ale ja cię męczę?
- Tak, bliskość z tobą jest dla mnie bolesna.
- To straszne, co powiedziałaś...
- Przykro mi, ale to prawda.
- A czy możemy porozmawiać o tym na spokojnie?
- A czy możemy jutro? Naprawdę jestem wykończona.
- To zbyt ważna sprawa, żeby to odkładać, miej nade mną litość i pozwól mi na pół godziny rozmowy. Rozumiem, że ja dla ciebie jestem może mało ważny, ale ty naprawdę jesteś dla mnie wszystkim.
- Skoro jestem dla ciebie taka ważna, to pozwól mi położyć się nareszcie spokojnie spać.
- A będziesz mogła spokojnie spać, wiedząc, że ja nie zasnę do rana? Że będę się miotał, skazany na najstraszniejsze domysły?
- Ale nie rozumiesz, że ja nie mam siły rozmawiać już dzisiaj?
- Przecież nie zajmę ci dużo czasu. Przysięgam na wszystko, że za pół godziny wyjdę.
- Nigdy tak nie było.
- Wiem, i ogromnie tego żałuję. Ale jestem tylko człowiekiem, a tak potwornie cię kocham, że robię czasem z tej miłości głupoty. Przepraszam cię za to ogromnie. Pozwól mi udowodnić, że naprawdę potrafię dotrzymać słowa. Za pół godziny mnie tu nie będzie.
- No dobrze, wejdź.
I tylko o to chodziło. Z powrotem zainstalować się w czyjejś przestrzeni. Nieważne, czy pod pozorami troski, tęsknoty, chęci pomocy, whatever. Chodzi o to, żeby nie stracić KONTROLI. Teraz widzę to bardzo jasno, ale wtedy rozmowy według tego schematu odbywałam codziennie i na ogół trwały one kilka bądź kilkanaście godzin. Prawie nie spałam, byłam ledwo żywa. Z zachowaniem wszystkich proporcji - czułam się jak więzień ubeckiego zakładu karnego, którego maltretuje się m.in. pozbawianiem snu aż do złamania jego woli oporu. Moja wola oporu też została w pewnym momencie złamana - przestałam się sprzeciwiać, bo nie miałam już na to siły. Nie miało też znaczenia, że w pewnym momencie przestałam "szukać pokojowych dróg porozumienia" i coraz częściej szalałam, krzyczałam, płakałam i kazałam mu się wynosić, mówiąc, że nie tylko go nie kocham, ale wręcz go nienawidzę. To tylko pogarszało sytuację.
Psychopata - o czym już dzisiaj doskonale wiem - ma gdzieś, czy ty go kochasz, czy nienawidzisz. Masz być nim POCHŁONIĘTA - w dowolny sposób. Wysoka temperatura emocji go kręci i daje mu poczucie, że jest ważny. To nie jest ktoś, komu w pewnym momencie nie pozwoli na coś godność i honor. On nie ma honoru i poczucia godności. Ma je za to ofiara psychopaty i kiedy widzi siebie krzyczącą, przeklinającą, pijaną, zapłakaną, wściekłą, zrozpaczoną i olewającą wszystko i wszystkich - z braku sił na porządne zajęcie się obowiązkami - traci szacunek do siebie. A wtedy staje się jeszcze łatwiejszym łupem dla psychopaty, bo nie tylko przestaje się bronić, ale na dodatek nabiera poczucia, że to z nią jest coś nie tak. Bo to ona wrzeszczy i klnie, a on płacze skulony w kąciku, pada na kolana przed świętym obrazem i zaczyna odmawiać różaniec albo z kolei cierpliwie i spokojnie wyjaśnia, pociesza, tłumaczy. Ofiara zaczyna myśleć, że nic nie usprawiedliwia jej rozpaczliwego zachowania i zaczyna się za nie obwiniać. Jednym słowem: powoli odchodzi od zmysłów.
Droga wyjścia? Poprosić o pomoc. Tyle że występują tutaj dwie potężne blokady - strach i wstyd. Strach - bo przeczuwa się, jaki rozpiernicz zafunduje wszystkim naokoło psychopata, jeśli dowie się, że ofiara szuka pomocy na zewnątrz i ma się poczucie, że zwyczajnie się tego nie wytrzyma, że nie ma się na to siły. A wstyd - bo widzi się swój fatalny stan i nie chce się nim dzielić z innymi, uważa się to za swoją porażkę, z którą powinno się dać sobie radę samej. Na dodatek na ogół jest tak, że ofiary próbują odchodzić od psychopatów kilka bądź kilkanaście razy. I z tego też powodu wstydzą się o tym mówić, czują jak współsprawcy i totalnie spada im poczucie własnej wartości. Jeśli nie zrozumieją mechanizmów, które nimi rządzą, nie odkryją, że jest to uzależnienie i nie zaczną się leczyć, trwa to na ogół dopóty, dopóki psychopata nie zamieni ich w zombie i sam nie odejdzie w poszukiwaniu nowej zdobyczy, z której będzie mógł wypić krew.
Z perspektywy czasu wiem, że obawa przez tym, co nastąpi, jeśli zdecydujemy się odejść, jest jak najbardziej zasadna, ale zarazem po pierwsze często stanowi ona pretekst do niewypowiadania walki WŁASNEMU uzależnieniu, a po drugie: trudności, jakie nastąpią po zerwaniu nie stanowią większego koszmaru niż ten, w jakim tkwiło się dotychczas. A w znaczący sposób się od niego różnią - dają bowiem NADZIEJĘ, której trwanie w związku z psychopatą doszczętnie pozbawia.
Trudno przekroczyć barierę psychologiczną i zdecydować się pójść na policję. Zwłaszcza w kraju postkomunistycznym, gdzie zeznawanie przeciwko osobom bliskim wydaje się donoszeniem PRL-owskim służbom. Warto jednak zrozumieć, że ktoś, kto celowo, uporczywie, świadomie i długotrwale się nad tobą znęca, mając pełną wiedzę o tym, w jaki sposób to na ciebie działa i jak bardzo cierpisz, NIE JEST TWOIM BLISKIM, ALE WROGIEM. Przyjęcie tego do wiadomości wymaga czasu, a przede wszystkim - wiedzy.
Decyzja o złożeniu zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa była najlepszą, jaką mogłam podjąć. I jedynie to poskutkowało. "Proszę pani, to jest skunks!" - powiedziała lapidarnie moja pani psychiatra, uspokajając mnie, że powiadomienie policji raczej go nie rozjuszy (czego się bałam, bo wiedziałam, że jest zdolny do przemocy fizycznej), ale sprawi, że skalkuluje sobie szybciutko, że dalsze znęcanie się może mu się nie opłacić. Psychopatom na ogół zależy na dobrej opinii, czerpią z niej pokaźne korzyści. Notowania w kartotece policyjnej mogą tę opinię znacznie naruszyć. Tak więc - polecam :) Ale przede wszystkim zachęcam do zdobywania wiedzy - czytania książek, artykułów, dyskusji, relacji innych ofiar.
"You cannot protect yourself against that which you do not know exists. Learn the red flags of a toxic relationship" ("Nie możesz obronić się przed czymś, o czym nie wiesz, że istnieje. Dowiedz się, jakie są sygnały alarmowe toksycznej relacji") - piszą autorzy nieocenionej strony psychopathfree.com.
O sygnałach alarmowych bardzo przejrzyście pisze tutaj autorka bloga Moje Dwie Głowy. Wiedza jest potężną bronią, konieczną do nabrania siły i odzyskania poczucia rzeczywistości. Emocje - celowo i z premedytacją rozregulowane przez psychopatę - szaleją i na początku wychodzenia z tego rodzaju związku to z nimi najtrudniej sobie poradzić. Mi pomogło w tej sytuacji całkowite oparcie się na rozumie - po prostu uznałam, że skoro kierowanie się emocjami zaprowadziło mnie na skraj życia i śmierci, to znaczy, że nie była to dobra droga. Przestawiłam wajchę na rozum, co było GIGANTYCZNYM, ale bardzo opłacalnym wysiłkiem. Emocje nadal oczywiście odczuwam. Ale nie pozwalam im sobą rządzić ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz