Związek z psychopatą rozdwaja jaźń. Obok - a wkrótce: zamiast - życia w świecie realnym, zaczyna się funkcjonowanie w rzeczywistości wymyślonej. Na dodatek, wymyślonej do spółki z psychopatą. Równanie jest proste: Twoje potrzeby, marzenia i neutoryczne głody (miłości, obecności, uwagi, akceptacji) + jego bogata i emfatyczna nawijka na ten temat (kocham, umieram, jedyna, zawsze, nigdy, szaleję, najdroższa) = MATRIX.
Matrix wciąga coraz bardziej, z dnia na dzień coraz głębiej się w nim zanurzasz i odrywasz od rzeczywistości, a psychopata precyzyjnie realizuje swój plan całkowitego uzależnienia Cię od siebie. Dopiero, kiedy tego dokona i wie, że już tak łatwo nie odejdziesz, pokazuje, kim jest naprawdę. Tylko że Ty, przyzwyczajona do wcześniej stworzonej iluzji, wciąż za nią gonisz i nie możesz uwierzyć, że ona NIE ISTNIEJE. Walczysz więc - z nim, ze sobą, z każdym, kto uważa, że ten facet Cię okłamuje i niszczy, potem z kolei z chorobami, bezsennością i skrajnym wyczerpaniem. W końcu dochodzić do ściany i decydujesz się WIAĆ.
W pierwszej fazie po uciecze chodziły mi po głowie dwie piosenki: "Torn" Natalii Imbruglii i "Pretender Got My Heart" Alicia's Attic. Polecam :)
Thought the heart was worth something,
I just sold mine to somebody for nothing
Thought the heart was worth something,
but...
Love was a game, and he won too fast
Yeah, love was a painkiller that never lasts
And I hate to say that I won‘t care for it no more
Yeah, it was real to start, but a pretender got my heart
Love can be strange, when you‘re open and naïve
Love got a hold, got a gun, and then shot me
And I hate to say that I won‘t care for it no more
Yeah, it was real to start, but a pretender got my heart
And now all I have is what you forgot
And it‘s all because of you babe
And all that my heart needs now
Is a resting place if it‘s not too late
Kiedy skumasz już na dobre, że żyjesz w fikcji i nie masz na to dłużej ochoty, zaczyna się zabawa, którą określić można jako podróż "W Poszukiwaniu Straconego Rozumu". W filmach Cudowny Moment Przebudzenia trwa jakieś 15 sekund i przypomina rozkwitnięcie kwiatu wonnej lilii o świcie, pośród delikatnych kropel rosy i blasków wschodzącego słońca. W rzeczywistości "This Magic Moment" to raczej Ty z włosami a' la Tina Turner po trzygodzinnym koncercie, z tasakiem w ręku, worami pod oczami, szczękościskiem, jadłowstrętem, bólem WSZYSTKIEGO, wyglądająca na starszą o 10 lat i wrzeszcząca: "wynoś się z mojego życia!", a za chwilę gardząca sobą za te słowa i przepraszająca za nie. I on odstawiający szopkę - łzy, oskarżenia bądź przeprosiny, wyznania miłości lub obwinianie Cię o wszystko, model Adolf Hitler lub model Biedny Piesio, co tylko chcesz. A raczej czego nie chcesz, ale co z całą pewnością dostaniesz. Pięćdziesiąt (albo pięćset) razy znowu mu uwierzysz, tyle samo razy on znowu Cię skrzywdzi, aż w końcu znajdziesz siłę, żeby PRZESTAĆ REAGOWAĆ. Na cokolwiek. Definitywnie odciąć się od trucizny i rozpocząć detoks.
Detoks jest hardkorem. Wymaga niesamowitej siły, bo organizm jest uzależniony od produkowanych w czasie chorego związku neuroprzekaźników jak od heroiny. Sprawa jest tym trudniejsza, że narkoman ma teoretycznie możliwość udania się do ośrodka zamkniętego, a tymczasem uzależniona od psychopaty kobieta na ogół ma na głowie rozmaite obowiązki i nie bardzo może sobie na to pozwolić. Na domiar złego, heroinę zastaje w swojej skrzynce, na wycieraczce, pod domem, w pracy - dostępną 24 godziny na dobę, podaną na srebrnej tacy i w najbardziej oczyszczonej formie. W eleganckim opakowaniu przewiązanym srebrną wstążeczką, opatrzonym napisem: "I love you". W czasie detoksu trzymało mnie w pionie chyba głównie przekonanie, że to może być moja jedyna szansa, że na więcej być może już nie będę miała siły. A miałam ostrą świadomość, że walczę o życie. Wiedziałam też, że nie podołam temu zadaniu sama i poprosiłam o pomoc bliskich ludzi. No i policję. Nie chciałam jednocześnie składać zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa i wracać do gościa.
Najtrudniejsze było uwierzenie innym ofiarom przemocy, że TO NIE JEST TĘSKNOTA, tylko GŁÓD NARKOTYCZNY. Głód nachodził falami, rzeczywiście z czasem coraz mniejszy. Teraz już go nie czuję, ale w początkowej fazie nie czułam właściwie niczego poza nim. Głód, pustka, odrętwienie, wegetacja. Trudno w takim stanie uwierzyć, że znowu będzie się chciało ŻYĆ, nie jedynie JAKOŚ PRZETRWAĆ kolejny dzień cierpienia i odrętwienia. Próbowałam sobie wtedy przypomnieć rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność. I WIEDZIAŁAM, co to jest, wiedziałam, że kocham góry, ogniska, śpiewanie, wygłupy z przyjaciółmi, filmy, spacery, książki, sztukę - a totalnie nie mogłam sobie przypomnieć, jakie to UCZUCIE cieszyć się z tego.
Wszystko miało taki sam smak, a raczej wszystko było bez smaku. Miałam poczucie, że prawdziwa "ja" siedzi zamknięta na cztery spusty w piwnicy po potężnym pobiciu i wstydzi się wyjść na zewnątrz, bo nie chce, żeby ktoś oglądał ją w takim stanie. A obok tego była "ja" fałszywa - starająca się żyć normalnie. Czułam się jak aktorka, która odgrywa siebie. Wiedziałam, na czym polega ta rola, wiedziałam, w jaki sposób ma się zachowywać moja bohaterka, co powinna mówić, czego chcieć i jakie wartości wyznawać, ale zupełnie tej roli nie "czułam". Byłam daleko, w tej piwnicy właśnie. Dodatkowo w "normalnym życiu" każde, najprostsze nawet działanie kosztowało mnie niebywale wiele, bo ogromną ilość energii pochłaniało radzenie sobie z traumą. Świeciły wielkie halogeny, syreny wyły na alarm, systemy alarmowe wariowały, kolejne brygady strażaków gasiły wybuchające raz za razem pożary i kolejne zespoły lekarzy reanimowały tabuny pacjentów w stanie krytycznym. To wszystko dzieje się w moim wnętrzu nadal, choć z mniejszą intensywnością. Ciągle jeszcze coś ratuję, wyławiam z błota jakąś zwiniętą kulkę, jakąś dawną część mnie, która ledwie żyje, ale nadaje się jeszcze do zreanimowania.
Z początku ten proces odbudowy siebie jest niesamowicie wręcz trudny, ponieważ poziom zatrucia organizmu jest tak silny, że wydaje się, że poza trucizną nie ma w nim już NIC. Pamiętam to koszmarne uczucie bycia non stop na celowniku psychopaty. Miałam wrażenie, że on jest w każdej komórce mojego ciała, a zwłaszcza mózgu - że zaprogramował go po swojemu, totalnie zawirusował, rozregulował i kliknął komendę "zapisz zmiany". Nie wiedziałam, jak się tego cholerstwa pozbyć i miałam ochotę wyszorować sobie mózg szczotką ryżową, a potem zanurzyć go w wybielaczu. Albo unicestwić siebie, żeby w ten sposób pozbyć się śladów psychopaty. Taki stan jest bliski szaleństwu. Trwa dość długo (standard to podobno 12-24 miesiące), ale na szczęście z czasem powoli mija.
Recepta? Absolutnie zerwać kontakt. Potem wytrzymać koszmar detoksu, starając się skoncentrować jedynie na tym, żeby pod żadnym pozorem nie nawiązywać ponowne kontaktu. Później, powoli, powoli, wracać do dawnych znajomości, aktywności, ale przede wszystkim - przyjemności. W takim stanie trzeba być dla siebie naprawdę łagodnym i nie planować przebiegnięcia maratonu ani założenia własnej firmy. Podstawowy cel to: nie kontaktować się z nim. Do tego można dodać cele minimalne - nie stracić pracy, pomalować paznokcie albo zjeść ciepły obiad - w stanie ostrym to nie lada wyczyn.
Wyjście z tego koszmaru wymaga cierpliwości - nie da się z niego niestety otrząsnąć niczym pies po kąpieli w kałuży. Z drugiej strony - to naprawdę jedyna w swoim rodzaju szansa na gruntowne porządki własnego wnętrza. Skoro już do twojego ciepłego i radosnego domu wtargnęli bolszewicy i ukradli z niego wszystko, łącznie z klamkami od drzwi, a następnie podpalili go, Ty po okresie totalnej rozpaczy i otępiałego patrzenia na rozmiary zniszczeń, możesz w pewnym momencie zakasać rękawy i powiedzieć sobie: "Tak, spalili mi dom. Nie mam nic. Ale przeżyłam i mogę wybudować inny, piękniejszy, taki, w jakim zawsze chciałam mieszkać, mimo że byłam przywiązana do starego budynku. Odbudowa trochę potrwa, ale spróbuję. A dobrzy ludzie na pewno mi w tym pomogą".
Kocham Ciebie Wadera !!! Co za pozytywna wariatka !!! Jakbys dokladnie opisywala moja historie :))) ... tylko nie myslalam, ze mozna to opisac tak zabawnie !!! Musisz wydac to w postaci ksiazkowej !!! Mozesz pomoc wioelu osobom tak jak pomogla Maja. Wlasnie zabieram sie za lekture !!!
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak się czuję i nawet myslexpodobnymi słowami :( U mnie dopiero 6 miesięcy minęło, niestety mnie nic nie minęło jeszcze. I nie moge się odciąć całkowicie z powodu dziecka.
OdpowiedzUsuń24.5.18 dziękuje ze mi Odpisalas wczoraj. Nie mowie ze dało mi to magiczna moc i teraz juz wszystko będzie tylko dobrze. Ale faktycznie poczułam ze nie jestem sama. A jestem ostatnio sama całkiem. Przyjaciół i znajomych obcięłam przez te 5 lat-bo on był zazdrosny, bo mu było przykro, bo mnie "nastawiali przeciw niemu". W poprzednim życiu byłam towarzyska osoba teraz mam 15 nr tel w komórce w tym większość do instytucji typu szkoła, administracja wspólnoty, trener dziecka...to co napisałaś wyżej to w zasadzie kalka tego co teraz czuje. Wszystko jest bez smaku. I bez koloru. Plus ten ciągły nawrot zacisku na sercu - nie mogę o niczym myśleć , a o nim i ty co mi zaserwował mysle non-stop.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńBo w ostatniej fazie faktycznie wyglądałam jak Tina z siekiera ... przez chwile próbował mi wmówić ze to ze mną jest coś nie tak . ej i uwierzyłam mu . Zaczęłam się nawet sama diagnozować (w internecie bo do psychologa wyjścia oczywiście były zakazane i wzbudzały złość) i wyszło mi z tych moich poszukiwań ze mam cechy border (jak to czytam to mam się ochotę naprawdę puknąć w łeb ) powiedziałam mu o tym ...oczywiście - a on się ucieszył ... autentycznie. I to mi powinno dać do myślenia a nie dało. Kto querva normalny cieszyłby się z takiej informacji?!
OdpowiedzUsuńTo on mnie wywalił i wywalił to dobre słowo bo zrobił to jak sie wyrzuca śmieci - bez żalu w ciągu kilku dni tak naprawdę, informując mnie ze "ona (następczyni) pomaga mu przetrwać straszne chwile związane z rozstaniem ze mną". Jest jeszcze żona oczywiście ... od której nie odejdzie ze wzgl na dziecko (choc już nic ich nie łączy). Jak czytam 2 ostatnie zdania to sama nie wierze ze to napisałam i ze to się zadziało ze na to pozwoliłam. Tyle w tym lepszego dla mnie ze on zajęty nowa "zdobyczą" nie będzie szukał kontaktu. Ja żeby do niego nie pisać skasowałam wszystkie komunikatory wszystkie nr tel.
OdpowiedzUsuńBo w ostatniej fazie faktycznie wyglądałam jak Tina z siekiera ... przez chwile próbował mi wmówić ze to ze mną jest coś nie tak . ej i uwierzyłam mu . Zaczęłam się nawet sama diagnozować (w internecie bo do psychologa wyjścia oczywiście były zakazane i wzbudzały złość) i wyszło mi z tych moich poszukiwań ze mam cechy border (jak to czytam to mam się ochotę naprawdę puknąć w łeb ) powiedziałam mu o tym ...oczywiście - a on się ucieszył ... autentycznie. I to mi powinno dać do myślenia a nie dało. Kto querva normalny cieszyłby się z takiej informacji?!
Jestem na etapie ciągłego analizowania każdego zdarzenia każdej sekundy ... mam do stracenia jeszcze tylko prace. Ale i tak będę musiała ja zmienić bo inaczej będę cały czas w polu rażenia. Proces zrywania zaczęłam rok temu w maju - nagle pojechał na jakaś konferencje, jedna , druga podróż służbowa - zaczął znikać, wiedziałam ze to inna kobieta (ciekawe ze on nie ma 1 kolegi - zawsze same koleżanki). Wtedy byłam już trochę wykończona głównie tym ze ciagle w tle ta żona , od dłuższego czasu nie jadłam, miałam problemy ze spaniem. Wiec kiedy się zwyczajnie wyłączył przyjęłam to spokojnie. Nagle w czerwcu wrócił - jakby nic się nie stało . "Cześć" zdjęcie przyrody i okolicy - zobacz jak pięknie szkoda ze cię tu nie ma ... bullshit. Wtedy autentycznie spuscilam go w klopie. Zorientował się po 2 godzinach - zaczęła się bombardiada - nigdy wcześniej nie miałam 107 postów na viber. Wtedy tak. Następnego dnia zadzwonił . Rano z domu, żona w pokoju obok. Płakał , nie nie płakał on wył , błagał , prosił , umierał .. a ja durna po haśle ze "potrzebuje tylko trochę czasu na ułożenie relacji z dzieckiem" zgodziłam się..do grudnia było ok. Pomijając moja wielka tragedie i ciagle łzy po każdym spotkaniu kiedy wsiadał w auto i wracał do domu (ale gdzie miał wracać - relacje z dzieckiem układał - brzmiało logicznie). Przełom nastąpił chyba na pocz. 2018 . Najpierw na urodziny dostałam anturium brakowało tylko fioletowej wstążki - przysięgam. Wcale soe nie krył z nowa "fascynacja"- walentynki "kolezanki z biura" dostały czekoladki , ja kolejny rollercoster i gadkę "przecież wiesz ze nie obchodzę tego pseudo święta" (nie obchodził żadnego które wymagało dania od siebie czegokolwiek, a prezenty ? Tylko jeśli pokazałam palcem - chce to. I to ekstremalnie rzadko. No bo szkoda pieniędzy na nietrafiony prezent - brzmiało logicznie. Wole ci kupić coś z czego będziesz się cieszy - tez brzmiało logicznie. Moje próby prezentów cóż wszystkie nietrafione i wszystkie bez sensu. W marcu stwierdził ze musi nabrać dystansu potrzebuje przestrzeni i musi się wycofać żeby zrozumieć . Nie pytał poinformował. Wpadłam w szał - zazdrości ,złości, rozgoryczenia ,poczucia winy .
Jestem na etapie ciągłego analizowania każdego zdarzenia każdej sekundy ... mam do stracenia jeszcze tylko prace. Ale i tak będę musiała ja zmienić bo inaczej będę cały czas w polu rażenia. Proces zrywania zaczęłam rok temu w maju - nagle pojechał na jakaś konferencje, jedna , druga podróż służbowa - zaczął znikać, wiedziałam ze to inna kobieta (ciekawe ze on nie ma 1 kolegi - zawsze same koleżanki). Wtedy byłam już trochę wykończona głównie tym ze ciagle w tle ta żona , od dłuższego czasu nie jadłam, miałam problemy ze spaniem. Wiec kiedy się zwyczajnie wyłączył przyjęłam to spokojnie. Nagle w czerwcu wrócił - jakby nic się nie stało . "Cześć" zdjęcie przyrody i okolicy - zobacz jak pięknie szkoda ze cię tu nie ma ... bullshit. Wtedy autentycznie spuscilam go w klopie. Zorientował się po 2 godzinach - zaczęła się bombardiada - nigdy wcześniej nie miałam 107 postów na viber. Wtedy tak. Następnego dnia zadzwonił . Rano z domu, żona w pokoju obok. Płakał , nie nie płakał on wył , błagał , prosił , umierał .. a ja durna po haśle ze "potrzebuje tylko trochę czasu na ułożenie relacji z dzieckiem" zgodziłam się..do grudnia było ok. Pomijając moja wielka tragedie i ciagle łzy po każdym spotkaniu kiedy wsiadał w auto i wracał do domu (ale gdzie miał wracać - relacje z dzieckiem układał - brzmiało logicznie). Przełom nastąpił chyba na pocz. 2018 . Najpierw na urodziny dostałam anturium brakowało tylko fioletowej wstążki - przysięgam. Wcale soe nie krył z nowa "fascynacja"- walentynki "kolezanki z biura" dostały czekoladki , ja kolejny rollercoster i gadkę "przecież wiesz ze nie obchodzę tego pseudo święta" (nie obchodził żadnego które wymagało dania od siebie czegokolwiek, a prezenty ? Tylko jeśli pokazałam palcem - chce to. I to ekstremalnie rzadko. No bo szkoda pieniędzy na nietrafiony prezent - brzmiało logicznie. Wole ci kupić coś z czego będziesz się cieszy - tez brzmiało logicznie. Moje próby prezentów cóż wszystkie nietrafione i wszystkie bez sensu. W marcu stwierdził ze musi nabrać dystansu potrzebuje przestrzeni i musi się wycofać żeby zrozumieć . Nie pytał poinformował. Wpadłam w szał - zazdrości ,złości, rozgoryczenia ,poczucia winy .
OdpowiedzUsuńPisałam , dzwoniłam , płakałam coraz więcej _ TINA ... groziłam ze powiem żonie, krzyczałam , jak szalona (?!) - sprawdzałam status na komunikatorach ... a on nic , obojętny chłód i uśmiech - aż do mnie dotarło ze on udawał 5 lat udawał. Wszystko było kłamstwem. I Trzymał mnie na smyczy - wiele razy się czułam jak na smyczy właśnie . Jak dotarło to padły wszystkie moje podstawy . Nie wierze w nic ani sama sobie. Po zaplanowaniu ze szczegółami swojego samobójstwa bo na cholerę żyć w takim świecie .. spojrzałam na moje śpiące dziecko i poszłam , pobiegłam do psychiatry .. swoją droga terminy są dramatyczne, trzeba nawet prywatnie czekać na wizytę. Dzwoniłam do rejestracji wyjąc w słuchawkę - to już nie była rejestracja to była walka o życie . Moje życie. Nadal jest . Bo teraz przyszło otępienie , samotność - stan w którym wstanie z łóżka jest lotem na księżyc ...nie umiem z niczego się cieszyć ani zmobilizować. Tylko dzieciak mnie trzyma. To ze musi iść do szkoły, jeść,spać, żyć. A ja jakoś tak przy dziecku powoli do przodu ...
Moze moglabym Ci opowiedziec cala historie na email? Wiem ze pewnie masz dosc historii jak ta.. Ale byc moze to tylko moje skrzywienie rzeczywistości. Sama decydujesz co z niej opublikujesz. Jedna prosba chce zostac anonimowa. Wstydzę sie tego co sie stało
OdpowiedzUsuńPisz śmiało, na pewno przeczytam i odpiszę choćby parę słów. A z pewnością ZROZUMIEM ;) I wesprę dobrym słowem. Musisz się wygadać przecież, wszystkie tak mamy, to terapia :)
Usuń