poniedziałek, 19 września 2016

"Byłem na wsi, byłem w mieście, byłem nawet w Budapeszcie..."

Długo nie pisałam, wiem. Chyba głównie dlatego, że kot mi zniszczył klawiaturę ;), ale myślę, że była to też podświadoma chęć oderwania się od Tego Tematu. Temat jednak nie do końca oderwał się ode mnie, bo po okresie szału pędzla: nowa praca, mam-go-w-dupie, foty, ciuchy, wyjazdy, śmiech i przyroda, przyszedł jednak okres jakiegoś totalnego zniechęcenia, wegetacji i życia z dnia na dzień, takiego porządnie przytępionego, bez ostrego bólu, ale i bez większych radości. 

A dlaczego to tak? A chyba dlatego, że po pierwszym okresie zwycięstwa życia nad śmiercią, które odnosimy uciekając od psychopaty i ciesząc się tym jak pijane zające, sądzimy, że od teraz będzie już-tylko-lepiej i że życie nam w jakiś cudowny sposób wynagrodzi nasze krzywdy i zniewagi. Tak zresztą bywa, doświadczamy wsparcia, odkrywamy dobro wokół nas, a przede wszystkim cieszymy się brakiem stałego towarzystwa Czarnej Dziury pochłaniającej wszelkie kolory. Chcemy się "odkuć" i pocieszyć. I robimy to. Tyle że po pewnym czasie przychodzi moment, kiedy kupiłyśmy już wszystkie ciuchy świata, zrobiłyśmy wszystkie najpiękniejsze selfies, upiekłyśmy najpyszniejsze smalołyki i żeżarłyśmy je bez wyrzutów sumienia, przeczytałyśmy najciekawsze książki i obejrzałyśmy najzabawniejsze filmy. I co? No i fajnie, ale... Przestaje wystarczać. Pojawia się stan znany z piosenki Elektrycznych Gitar: "Byłem na wsi, byłem w mieście, byłem nawet w Budapeszcie, wszystko ch..." ;) Może czasem trochę mniejszy, ale potem jeszcze większy ;)

Doświadczam właśnie tego stanu i zastanawiam się, skąd się wziął. Hipotezy są dwie, nie wykluczające się, ale komplementarne.

1. Po pierwsze - przyzwyczajenie. Kiedy wejdziemy do ciepłego domu po pięciogodzinnej wędrówce po mrozie, cieszy nas niepomiernie gorąca kąpiel i herbata. Ale kiedy posiedzimy już w tym domu dwa tygodnie, to herbata staje się tylko-herbatą, a kąpiel - tylko-kąpielą. Podobnie rzecz ma się ze stanem "postzwiązkowym". Zaraz po ucieczce cieszy wszystko, a zwłaszcza NORMALNOŚĆ. Po pewnym czasie normalność zaczyna być... nudna. I tu pojawia się kolejna sprawa, czyli:

2. Po drugie - uzależnienie od adrenaliny. Bywa, że to właśnie ono popchnie nas w ramiona psychola, bywa również, że pojawia się ono jako efekt uboczny związku z tymże. Uzależnienie ma to do siebie, że jeśli się go nie leczy - niestety powraca. Może oczywiście zmieniać oblicza i barwy - bywa, że prosto z objęć pytona, wpadniemy w praco-, zakupo-, alko-holizm, bywa, że zaczniemy się nadmiernie pocieszać jedzeniem albo nałogowo odchudzać. Mi poszło w fejsa :) Siedzę na tym fejsie jak głupia, jakby nie wiadomo co miało się tam zaraz wydarzyć. Nie jest to oczywiście bardzo groźne uzależnienie, ale jednak wskazuje ono na coś fundamentalnego - na UCIECZKĘ. 

Zaraz po zerwaniu mamy jeden cel - przeżyć. Kiedy jednak nam to się uda i okaże się, że życie nadal niesie ze sobą cierpienie, niepewność, strach, samotność, kłamstwa i niesprawiedliwość, możemy ulec pokusie wycofania się w poczuciu, że skończyła nam się "pojemność" na doświadczanie zła. Tyle że izolacja też nie jest niczym dobrym ani przynoszącym siły. Żeby żyć zdrowo, musimy nauczyć się otaczać ludźmi, ale... odpowiednimi. To jest ten moment, w którym odcinamy znajomości niczego nie wnoszące do naszego życia, wszelkich hejterów, zazdrośników, wszystkich, którzy nas dołują, wbijają szpile, wpędzają w kłopoty, hamują rozwój albo próbują nami manipulować. DOŚĆ. Nie mamy na to przestrzeni, a im tylko wyświadczamy przysługę ograniczając ich niszczycielskie działania. Siłę do powiedzenia "nie" będziemy mieć - nabyłyśmy tej umiejętności walcząc o życie z psycholem.

"Czystka" w naszym życiu nie może jednak doprowadzić do pustki. Po odcięciu się od toksyków, pora na ŚWIADOME otoczenie się dobrymi, empatycznymi i wspierającymi ludźmi. Takimi, po spotkaniu z którymi chce nam się żyć, a nie strzelić se w łeb albo przynajniej uchlać się do nieprzytomności. 

Kolejny krok to ZAANGAŻOWANIE w pomoc innym - to jest nieodzowny element powrotu do zdrowia. Inaczej skoncentrujemy się nadmiernie na sobie i zapętlimy w kołowrotku przeżywania wciąż na nowo bólu doznanej krzywdy. Pomoc innym nie musi być wielka, ważne, żeby była konkretna i stała. Dzięki temu nakarmimy swoje wnętrze czymś ważniejszym niż jedynie dbałość o wygląd, zdrowie czy intelekt. Pomoc można świadczyć na różne sposoby - czy to poprzez finansowe wsparcie chorej osoby, czy zrobienie zakupów starszej osobnie, każdy na pewno będzie umiał wybrać swój "model" pomagania. Walka ze złem nie toczy się poprzez rozpamiętywanie go, ale poprzez pomnażanie dobra. I chociaż wydaje się to trudniejsze, to jedynie to właśnie okazuje się skuteczne. 

Na koniec najważniejsza sprawa. Miłość :) Nie umiemy bez niej żyć i nie wolno nam temu zaprzeczać. Po doświadczeniu traumy mamy tendencję do wywieszania na twarzach i drzwiach kartki z napisem: "ODWAL SIĘ, DEBILU", ale im szybciej zrozumiemy, że to nie miłość nas skrzywdziła, ale jej zaprzeczenie, czyli kłamstwo, manipulacja, przemoc i niewola, tym szybciej wyjdziemy na prostą. Objawem dojścia do zdrowia będzie to, że znowu zaczniemy marzyć :) Jeszcze nie doszłam do tego etapu, ale mam nadzieję, że stanie się to w niedalekiej przyszłości :)

8 komentarzy:

  1. Dziękuję Ci za ten wpis po raz kolejny potwierdzasz mnie w tym,że nie jestem wariatka.Mam podobne odczucia i poki co strach przed tym aby marzyć....I dodam jeszcze ,ze tęsknie monentami za dawną sobą przed poznaniem zła....wtedy wiedziałam,ze istnieje ale naiwnosc moja i wielkie serce pelne milosci liczylo ,ze odmieni swiat hehe.Niestety teraz ta część mnie umarla i nigdy juz nie wróci bo jestem dojrzalsza.Tylko nastal taki spokój,codzienność i wlasnie ten brak adrenaliny możliwe....W noim przypadku z racji,ze fesja zdezaktywowalam to niestety poszlo w zajadanie dlatego pora z tego uzaleznienia zrezygnowac .Pozdrawiam i życzę Tobie ,sobie i wszystkim innym kobieta,ktore przezyly podobne doswiadczenie abysmy jeszcze kiedys potrafily marzyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje życie z psycholem trwało dłużej niż bez niego.Chodziliśmy do tej samej klasy w liceum.A teraz mamy pięcioro wnucząt.Porzucił mnie 9 miesięcy temu i każdego dnia uczę się żyć bez niego .To bardzo trudne, bo mam wrażenie ,że byliśmy ze sobą od zawsze.Niekiedy radzę sobie nie najgorzej,ale są dni,gdy wydaje mi się,że odszedł wczoraj,a ja nie przesunęłam się ani o krok do przodu-wciąż tkwię jak sparaliżowana w miejscu...Jak w sennym koszmarze.Moje życie jawi mi się jak ogromna przestrzeń oceanu,a raczej jego głębia.Tam właśnie jestem.Istnieję,zanurzona w tej głębi.Niekiedy udaje mi się podpłynąć niemal do błękitnej tafli.Chcę przedostać się na zewnątrz-zaczerpnąć tchu,nabrać powietrza w płuca,oczy nasycić pejzażem.Ale nie udaje mi się to nigdy.Powoli przyzwyczajam się do tego stanu.Coraz częściej wydaje mi się,że tak już będzie zawsze.Wiem,nie powinnam na to pozwolić,ale walczę już tak długo i daremnie,że dopada mnie zniechęcenie,znużenie.TO trwało zbyt długo.Złożyłam pozew o rozwód ,ale chyba tylko po to,by oszukać samą siebie,że to coś zmieni.A tu coraz bliżej długie jesienne wieczory...Mam czym je wypełnić , ale gdzieś tam za wszystkim czai się wielki smutek,samotność i pustka bez dna.Niedająca się zapełnić niczym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wadera dziękuję, że znów napisałaś do nas. Jak zwykle bardzo mądre i trafne spostrzeżenia. Wszystko to przeżywamy. Z początku się cieszymy że wyszłyśmy z piekła a potem pustka rozdziera serce... Może dziewczyny które wcześniej zakończyły chore relacje mają szanse na odnalezienie się jeszcze w życiu ale ja tkwiłam w tym 25 lat i nie mogę sobie poradzić. Mam 46 lat i nie potrafiłabym już chyba nikomu zaufać... czuję, że życie mi się kończy. Do tego dochodzi poczucie niesprawiedliwości kiedy widzę męża szczęśliwego z inną panną... Serce się kroi jak pomyślę ile krzywdy mi uczynił i jeszcze ma nagrodę. A ja zalękniona przed zawieraniem znajomości tkwię w miejscu i nie mogę się odblokować po tylu latach... chciałabym powiedzieć: kobiety żyjące w chorych związkach uciekajcie bo im dłużej w tym zostaniecie tym gorzej i nic nie będzie lepiej oczywiście dla nas bo dla oprawców zawsze nagroda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niebywale, Ze oni zawsze spadają na 4 łapy. Odbijają się od dnia i znów cumuja w jakimś porcie , który zapewnia im dozgonna miłość. Tylko tak sobie myślę zawsze o tych kolejnych jego kobietach. Kolejna biedna niczego nieświadoma ofiaro! Za parę lat ja wyjdę zctej z podniesioną głową szczęśliwa uporem się z przeszłością, A Ty nie będziesz w stanie z tego gowna wyjść. Nieszczęśliwa , cień człowieka , jak dawniej ja. Głowa do góry.

      Usuń
  4. Witaj Wadero!!
    Ale się cieszę, że się odezwałaś, zaglądałam do Ciebie co parę dni i nic, aż wreszcie!!! Wiesz Wadero i Wy Dziewczyny też miewam takie klimaty - typowe dla uzależnionych od miłości kobitek, lokujących swoje szczęście w drugim człowieku, ewentualnie gdzieś, kiedyś... smutne. W poszukiwaniu czegoś co zapełni pustkę, która też pioruńsko mi doskwierała i doskwiera nadal(może trochę rzadziej, ale jednak) przekopałam się przez mnóstwo książek i myślę, że dwie z nich są godne polecenia.

    Pierwsza to "Obudźcie tygrysa Leczenie traumy" Petera A. Levinea - pięknie wyjaśnia co się z nami dzieje po kontakcie z potężnym stresorem. Oswaja lęki, daje wskazówki jak krok po kroku odszukiwać siebie. I jak się przygotować na takie okoliczności w przyszłości. Oby nie było takiej konieczności - oczywiście.

    Druga, to "Potęga teraźniejszości" Ekharta Tolle. To był prawdziwy strzał w dziesiątkę! Czytałam tę książkę już wiele lat temu, ale wtedy byłam "szczawiowatą trzydziestolatką", której życie jeszcze nie dokopało. Teraz po ponownym przeczytaniu znalazłam w niej mnóstwo wskazówek jak dopłynąć do "błękitnej tafli" - jak napisała dziewczyna powyżej. Trochę w niej wątków mistycznych, co może niektórych zniechęcić, ale gdy człowiek skupi się na sednie, naprawdę znajdzie w niej pioruńsko logiczne wskazówki dotyczące obchodzenia się z "dziurą w sobie". Żadnych ogólników typu "pokochaj siebie" - jeno konkrety. Po drugim czytaniu jest pozakreślana i leży na podorędziu, żeby przypominać o tym, że najważniejsze jest tu i teraz. Że jak nie można z czegoś wyjść, to jeszcze można to przejść - podana instrukcja przejścia. Gdy tylko pamiętam staram się trzymać zawartych w niej wskazówek i chyba mi lżej:) Jak się jeszcze polepszy, to się odezwę, a jak pogorszy to będę odwoływać to co napisałam;)
    Wadero serdecznie pozdrawiam, trzymam kciuki za Ciebie i zaglądające tu dziewczyny. Za mnie też trzymajcie:) Beata

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochane dziewczyny, droga mądra Wadero, jak to dobrze, że znalazłam ta stronę w necie. Wlasnie zaczął się moj "proces" wychodzenia z toksycznego zwiazku z psychopatą. Jestem dojrzałą kobietą, po przejściach (rozwód, utrata pracy, rozstanie z partnerem) i znowu stałam się ofiara kolejnego drapieżnika. Wszystko trwało 14 miesięcy, ostatnie 6 miesiecy to jedna wielka agresja, przemoc psychiczna i początki przemocy fizycznej. Jest mi bardzo trudno, wytrwać w postanowieniu zero kontaktu, ale od wczoraj wiem, ze tylko ta droga jest jedyną, by się uspokoić, wyciszyć i zaopiekować sie sobą. Wczoraj odebrałam od niego telefon, usłyszałam w słuchawce miły głos, mówiący do mnie, że to tylko kwesta czasu, nim sama do niego wrócę, ta jego pewność i spokoj w głosie, aż mnie zmroziła. Boje się, mieszkam sama, on potrafi być brutalny, nie szanuje zadnych norm społecznych, nie ma dla niego znaczenia dyskrecja, nie szanuje prywatności, ośmiesza mnie publicznie, szydzi ze mnie, obniża moja wartość. Nic nie powstrzymywało go domtej pory, by przyjechać do mojego domu i dobijać sie do drzwi. Boje się. Jestem pod opieka psychologa, ale potrzebuje dzielić się z kimś swoimi lekami, potrzebuje ludzi. Od kilku lat nie pracuje, nie moge znaleść pracy, moi synowie maja swoje życie, troche się odsunęli, zapewne przysłużyła się do tego. Nie mam przyjaciół i to kolejny moj dramat. Jestem samotna kobieta ktora nie wie co dalej ze sobą zrobić. Mam lęki przed wyjściem z domu, omijam ludzi, nadsłuchuje czy tylko nie podjechał samochodem pod moj dom. Boje się.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana, znam ten stan i bardzo Ci współczuję. Jeśli potrzebujesz się wygadać i mieć pewność, że zostaniesz zrozumiana, pisz na mój adres mailowy: trampolina.bak@gmail.com. Pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. ja po psycholu poznałam fantastycznego faceta, długo nie mogłam mu ufac do konca . Jestesmy juz 5 lat razem. Można wszystko. Jest moim najlepszym terapeutą na jakiego w swoim zyciu trafiłam. A byłam w takim bagnie! Nie zamykajcie się na innych !!!

    OdpowiedzUsuń