sobota, 31 października 2015

Psychopata to nie wariat

"To niemożliwe, żeby ktoś był tak wyrachowany, musiało mu >>paść na mózg<<". "On jest zrozpaczony, muszę mu jakoś pomóc". "W takiej sytuacji przestaje się myśleć o tym, co było nie tak, trzeba ratować człowieka".

...i tak dalej, i tak dalej.

Psychopata przegiął, zrobił coś, czego absolutnie nie jesteś w stanie zaakceptować, jesteś wściekła, zrozpaczona, rozczarowana i przerażona? Najpierw usłyszysz, że to nie tak, jak myślisz, że to nie jego ręka, głowa, noga, oko, mózg / penis. Ok, znasz to, nie zadziała. No to gramy dalej, tym razem w "porozmawiajmy spokojnie, rzeczywiście, popełniłem straszny błąd, ale dopiero tak skrajna sytuacja uświadomiła mi, jak bardzo Cię kocham i jakim potwornym nieszczęściem byłaby utrata Ciebie". Też znasz.

No to skoro nie da się już oszukać ani Twoich zmysłów, ani głowy, kolej na emocje. Najpierw może być "lajcik" - przeprosiny, dramatyczne wyznania miłości, łzy, padanie na kolana / padanie na kolana przed świętym obrazem (wersja dla wierzących). Jeśli i w tym odkryjesz tani teatrzyk, sprawa robi się poważniejsza. Teraz kolej na wytoczenie grubych dział. "Nie wiem, co mi jest, taki straszny ucisk w klatce piersiowej, nie mogę oddychać". I co wtedy robisz? Trudno, olać własną rozpacz, trzeba ratować człowieka. Pytasz, w którym miejscu boli, szukasz leków, starasz się delikwenta uspokoić, bo może to naprawdę zawał itd. No a potem się wszystko "jakoś rozchodzi", bo przecież nie będziesz poruszać trudnych tematów z facetem, który dopiero co cofnął się z granicy świata żywych i umarłych. I o to - i tylko o to - od samego początku mu chodziło. 

Nie mieści Ci się w głowie, że można posunąć się do takiego zwyrodnialstwa, żeby coś takiego ODEGRAĆ. Za pierwszym razem się nie mieści, później z przerażeniem odkrywasz, że to jednak jego stały myk. Mój eks miał dwa poważne zawały, jak również dwa razy popełnił samobójstwo. Drugiego już nie kupiłam, choć scenka była odegrana porządnie - z listem pożegnalnym, nieobecnością w pracy, nieodbieraniem niczyich telefonów. Moja rada? Jeśli Wasz miś ma "zawał" bądź grozi samobójstwem - w pierwszym przypadku wzywamy pogotowię, w drugim - policję. To nasz ustawowy obowiązek w przypadku zagrożenia życia. Jeśli człowiek rzeczywiście jest chory, uratujemy mu życie, jeśli nie - uratujemy swoje. Zobaczymy wtedy prawdziwą twarz wściekłego psychola, któremu nie udała się sztuczka i dzięki temu będziemy mieć szansę szybciej zerwać i z nim, i z własnymi złudzeniami.

Darujmy sobie także perswazje, terapie i leczenie - tzn. zajmijmy się nimi, ale w SWOIM, a nie psychopaty kontekście. On leczenia nie chce i nie potrzebuje. Nie jest zagubionym misiem, tylko drapieżnikiem działającym według prostego schematu - opłaci mi się to bądź nie. On NIE CHCE się zmienić. A my dzięki terapii dojdziemy do punktu, w którym bycie z nami totalnie nie będzie mu się opłacało. Bo to, że nam się to nie opłaca, jest pewne. Powodzenia, konsekwencji, cierpliwości, a potem dużo radości z nowego życia życzę :)


środa, 28 października 2015

Strzeż się pociągu. Zwłaszcza fizycznego ;)

Czego kobieta szuka w mężczyźnie? SIŁY. Mowa oczywiście o normalnych kobietach, a nie heterach chcących swojego mężczyznę udupić i ciosać mu (wałkiem) kołki na głowie. Problem jednak w tym, że wcale nie tak trudno pomylić siłę z agresją. W sposób atawistyczny podoba nam się, kiedy facet jest męski, wyrazisty, odważny, umie bronić swojego zdania i potrafi ryzykować, kiedy trzeba. Nie oszukujmy się - ciapy nas nie pociągają, możemy ich wybierać na kumpli, ale raczej nie poczujemy z nimi chemii. Poszukiwanie w mężczyźnie męskości wydaje się czymś zupełnie normalnym. We współczesnym świecie istnieją niestety negatywne zjawiska, które mocno krzyżują nam plany. Pierwszy problem scharakteryzowała Danuta Rinn w piosence "Gdzie ci mężczyźni".



Zniewieściałe narcystyczne typy z falą nad czołem, w spodniach rurkach, dbający głównie o swoją urodę i dobierający znajomych na podstawie odpowiednio wysokiego poziomu zachwytu odbijającego się w oczach interlokutora, programowo zblazowani i "tajemniczo" milczący bądź patrzący w dal zamglonym spojrzeniem intelektualisty myślącego o sprawach wyższych. Tragedia. Na drugim biegunie mamy z kolei facetów typu piwko-meczyk. W takich nie widzę nic złego, pod warunkiem, że piwko nie oznacza siedemnastu browarów otwieranych okiem już od siódmej rano, a meczyk - melanżu kończącego się wyrzuceniem z kolejnej pracy. No i jeszcze jedna niezwykle ważna sprawa: ŻEBY SIĘ DAŁO POGADAĆ. Jeśli nie ma o czym, może być ciężko. Można popaść w poszukiwania ideału-łączącego-inteligencję-siłę-i-wrażliwość i... skończyć w ramionach psychopaty.

A dlaczego? Ano dlatego, że nikt Ci tak dobrze nie odegra Faceta Twoich Marzeń. Szybki skan oczekiwań, głodów, słabości, błyskawiczne przetworzenie danych i oto już mamy gotowy produkt-na-jaki-czekałaś-od-wielu-lat. Inteligentny, zabawny, opiekuńczy, a przy tym - MĘSKI. Ktoś się do Ciebie przystawia w knajpie? Dostanie po mordzie. A Ty myślisz: "Wow, nareszcie facet, który się nie boi." Na drugiej randce słyszysz oświadczyny? "Wow, nareszcie koleś, który wie, czego chce". Masz ochotę jechać z koleżankami na parę dni poza miasto, słyszysz: "Kochanie, wyjedź ze mną, po co Ci te kumpele" i myślisz: "Wow, zazwyczaj to kobiety chcą, żeby ich faceci spędzali z nimi więcej czasu niż z kumplami, ale mam szczęście". Tyle że jeszcze nie wiesz, że wszystkie "WOW" zamienią się wkrótce w "SOS". 

Nie wiesz, że masz do czynienia nie z człowiekiem z krwi i kości, ale z wydmuszką w masce. Nie wiesz, że jego pozorna siła to agresja, "zdecydowanie" i parcie do małżeństwa i posiadania dzieci oznacza chęć stworzenia z Tobą jak największej liczby formalnych i emocjonalnych powiązań zanim zorientujesz się, że coś w tym związku nie gra, "uważność" to maniakalna kontrola, a  zazdrość nie oznacza, że mu na Tobie zależy, ale że masz być jego ubezwłasnowolnioną własnością. Nawet wtedy, kiedy zaczniesz widzieć to wszystko, wciąż będzie Ci trudno uwierzyć. Dlaczego? Dlatego, że trudno jest porzucić złudzenia.

Drugi powód to "chemia". Pociągający iluzją siły psychopata szybko będzie dążył do stworzenia z Tobą więzi fizycznej. Nie tylko dlatego, że jest to jeden z jego podstawowych motorów życiowych, ale przede wszystkim dlatego, iż więź fizyczna daje mu ogromne możliwości kontrolowania ofiary. Ponadto "chemia" w myśl współczesnej kultury, wymyka się ocenom moralnym, a nawet jest uznawana za żywioł, z którym nie warto i wręcz nie ma sensu walczyć, bo po pierwsze i tak się z nią nie wygra, a po drugie - stłumi się w sobie podstawową "siłę życiową". No i pułapka gotowa. Mechanizm jest prosty. (Pozorna) siła oddziałuje na nasze poszukiwanie męskości, powstaje chemia, a jeśli więź fizyczna zostaje nawiązana zbyt wcześnie i nie wynika z doświadczenia prawdziwej bliskości duchowo - emocjonalnej, pojawia się uzależnienie. A z niego ogromnie trudno wyjść. W związku z psychopatą może ono być wyjątkowo silne, ponieważ wzmacnia je amplituda ekstremalnych - pozytywnych i negatywnych - emocji. Stąd też częste u ofiar manipulatorów konstatacje: "wiem, że to chory związek, ale nie potrafię mu się oprzeć".

To efekt pielęgnowania uzależnienia, podbudowany na dodatek ideologicznie przez filmy o wielkich namiętnościach, Bohunach i Heathcliffach. Zdanie sobie sprawy z tego, że w uzależnieniu nie ma nic romantycznego, ale że jest to raczej żałosne, odbierające wolność i godność oraz z tego, że NIE ISTNIEJE coś takiego jak "zła miłość", może - i powinno - spowodować przewrót kopernikański w naszym życiu. Jeśli nauczymy się emocje NAZYWAĆ zamiast im ULEGAĆ i będziemy w tym konsekwentne, wkrótce okaże się, że nasz umysł "odczadzieje" i zobaczymy z całą jaskrawością, za jakimi tandetnymi głupotami uganiałyśmy się przez całe lata. I z całą pewnością przestaną nas pociągać pomalowane w barwy wojenne wydmuszki ze strusich (dla uwypuklenia cechującego psychopatów tchórzostwa) jaj. Dostrzeżemy również, że agresja to SŁABOŚĆ, nie żadna siła, a niedbanie o bezpieczeństwo (moralne, duchowe, emocjonalne, bytowe) kobiety to totalny egoizm i brak męskości. Z pewnością staniemy się także odporne na prymitywne uwodzenie - szybką jazdą samochodem, tekstami o tym, jak to ktoś chciałby nas pożreć tudzież minami a' la Marlon Brando / lew z czołówki MGM:

Poszukamy SIŁY tam, gdzie ona się rzeczywiście znajduje - w umiejętności panowania nad sobą, wykazywania się odwagą w WAŻNYCH sprawach, a nie po to, żeby komuś coś "udowodnić" dla własnej niskiej satysfakcji, pokazywaniu pazurów w obronie wartości, a nie z chęci dania upustu swojemu niewyżyciu itd. Aby to dostrzec i umieć odróżnić ziarno od plew, konieczne jest jednak uporządkowanie WŁASNEGO wnętrza. Ale wszystko z Bożą pomocą da się zrobić ;)

sobota, 24 października 2015

Tańczące ze (złymi) Wilkami

Po okresie depresji przeżywanej na zmianę z falami złości, smutku i bólu, musi przyjść czas na zadanie sobie pytania o PRZYCZYNY, dla których weszło się w toksyczny związek bądź zbyt długo w nim pozostawało. DDA (Dorosłe Dzieci Alkohlików), DDD (Dorosłe Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych), KKZB (Kobiety Kochające Za Bardzo) - wszystkie te zaburzenia czynią z kobiet (bądź mężczyzn, choć zdecydowanie rzadziej) łakome kąski dla psychopatów i innych osobników o wampirycznym podejściu do życia.

Co jest tutaj wspólnym mianownikiem? GODNOŚĆ. Każde z wymienionych zaburzeń wiąże się z poważnym naruszeniem poczucia godności. Osoba, której godność została mocno nadszarpnięta w wyniku doświadczenia braku szacunku, agresji, braku poszanowania granic, nie umie ich obronić w życiu dorosłym, ponieważ ich na ogół NIE POSIADA. W efekcie nie wie do końca, jakie zachowanie wobec niej jest normalne i dobre, a jakie stanowi już przejaw manipulacji czy wykorzystania. A jeśli nawet czuje, że coś dzieje się nie tak, jak powinno, nie potrafi się przed tym obronić. Kiedy doda się do tego poważne deficyty miłości i poczucia bezpieczeństwa, jakie noszą osoby z tego typu zaburzeniami i nałoży na to klasyczny trick psychopatów, czyli "bombardowanie miłością", mamy gotowe nieszczęście. Do tego trzeba dodać jeszcze silną skłonność do uzależnień bądź współuzależnień, jaką również wykazują ludzie z syndromem DDA/DDD. Fundowana przez psychopatę mieszanka pozytywnych i negatywnych emocji o wielkim nasileniu, wciąga jak narkotyk. W miarę trwania związku coraz trudniej się z niego wyplątać, bo po pierwsze coraz mniej ma się na to siły, mózg staje się zarazem coraz bardziej wyprany, jak i coraz mocniej uzależniony, a pajęcza sieć wzajemnych zależności utkana przez psychopatę oraz jego skuteczne izolowanie ofiary od otoczenia, w krótkim czasie wywołuje u niej przekonanie, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia.

Tymczasem wyjście jest. Tyle że w celu opuszczenia tego rodzaju związku - na poziomie fizycznym, emocjonalnym i duchowym - trzeba... wyjść z siebie ;) To znaczy - porzucić dawną wersję siebie, "starego człowieka", który zamiast dążyć do piękna, dobra i rozwoju, dążył podświadomie do autodestrukcji. Zbudowanie siebie na nowo to gigantyczna praca, ale bez jej wykonania, zamkniemy się na zawsze bądź w poczuciu krzywdy, winy i izolacji, bądź też będziemy powielać te same chore schematy "tańca ze zjebami" do śmierci bądź do całkowitej utraty sił.

Punktem wyjścia do rozpoczęcia pracy nad sobą jest odzyskanie poczucia godności. Jest to ogromnie ważne, a zarazem bardzo trudne, ponieważ związek z psychopatą w nic nie uderza tak mocno, jak właśnie w poczucie godności. Jednocześnie fundując narkotyk w postaci ułudy nadmiernego wręcz dowartościowania. Psychopata niekoniecznie musi odbierać Ci godność biciem, poniżaniem czy wyzwiskami. Może np. ostentacyjnie Cię ignorować, sprawiać, że czujesz się nieważna, przezroczysta, wręcz nieistniejąca. Może Cię zdradzać, okłamywać, manipulować Tobą. Może Cię utrzymywać w roli kochanki, nie pozwalając Ci na odejście i urządzając sceny, kiedy podejmujesz takie próby. Może utrzymywać Cię w stanie najwyższej czujności, dając Ci do zrozumienia, że w każdej chwili może sobie poszukać na Twoje miejsce kogoś innego, jeśli tylko okażesz się niedoskonała. Metod jest sporo, wszystkie bardzo boleśnie uderzają w Twoją godność. W efekcie sama zaczynasz wierzyć, że jesteś do niczego i że nikt naprawdę wartościowy Cię już nigdy nie pokocha. Psychopata chętnie wzmocni w Tobie to poczucie, zalewając Cię słowami o swojej wielkiej miłości zawierającymi wypowiedziane między wierszami komunikaty: "nikt nie pokocha Cię tak jak ja" / "zdaj sobie sprawę, że trudno Ci będzie znaleźć faceta, który wytrzyma z Twoimi jazdami" / "tylko ja Cię dobrze znam i wiem, jak Cię kochać" itd. Taaaaak. Tylko że to są jedynie słowa. Na dodatek takie, którymi naprawdę kochający człowiek nie musiałby Cię co chwilę raczyć, bo Ty byś to po prostu wiedziała z praktyki. Wiedziałabyś, że Cię nie krzywdzi, nie manipuluje, nie zdradza, nie naraża na ból, nie szantażuje, że zawsze możesz na niego liczyć, że dba o Twoje dobro nawet kosztem własnego, że czujesz się przy nim bezpieczna, że jest Twoim najlepszym przyjacielem, a intuicja nie wyświetla Ci co i rusz komunikatu: "ERROR 404. Love: NOT FOUND".

Żeby jednak stworzyć taki związek, trzeba tego NAPRAWDĘ CHCIEĆ. A do tego konieczne jest przeżycie bolesnego procesu dojrzewania. Mówiąc uczonym językiem: zamiana bólu neurotycznego (tkwienia w starych schematach uzależnień) na ból rozwojowy. Strach przed tym bólem bywa potężny, podobnie silne bywają szpony starych nałogów (zwłaszcza myślowych, bo to od myśli wszystko się zaczyna). Na dodatek proces dojrzewania wiąże się z pewnymi stratami. Coś musimy wybrać, coś poświęcić, żeby otrzymać coś bardziej wartościowego. I to jest normalne, potrzebne, a po dokonaniu tego wysiłku okazuje się, że również bardzo opłacalne. Żyjemy jednak w kulturze wmawiającej nam, że rozwój polega najwyżej na kończeniu kolejnych kursów doskonalenia zawodowego, zaliczania kolejnych "eventów" albo opływaniu na jachtach kolejnych mórz i oceanów tudzież zaliczaniu kolejnych lotów na paralotni. /albo kolejnych kobiet - wersja dla leniwych/. Nie mam nic do skoków na paralotni ani do doskonalenia zawodowego. Chcę tylko powiedzieć, że to jeszcze nie jest rozwój. To tylko zdobywanie doświadczeń bądź poszukiwanie doznań. Prawdziwy rozwój to dopiero reakcja na doznania i doświadczenia. I tutaj zaczyna się zabawa, bo miarą rozwoju bywa np. NIE podjęcie kolejnego kursu doskonalenia zawodowego, tylko poświęcenie czasu chorej babci, NIE przespanie się z kolejną kobietą, tylko zrezygnowanie z tego, nawet jeśli jest po temu okazja, itd. A to bywa trudne i nudne.

Tyle że jeśli spojrzy się na życie w odrobinę tylko dłuższej perspektywie, okaże się, że jedynie panowanie nad sobą daje szansę na fajny, rozwijający i CIEKAWY związek. Bez wiedzy o tym, że Twój partner potrafi dochować wierności, nici z interesującego związku. Zamiast się rozwijać, rozmawiać, pogłębiać wiedzę o świecie i cieszyć się życiem, przy byle okazji będziesz szaleć. Gdy powie ci, że idzie na piwo z kolegami, nie zaśniesz spokojnie, kiedy długo będzie siedział przed kompem, zaczniesz się zastanawiać, czy znowu nie pisze do jakiejś dziewczyny z fałszywego konta, a kiedy wyjedziecie ze znajomymi na działkę, zamiast śmiać się śpiewać przy ognisku, będziesz nerwowo zerkać, czy nie flirtuje z Twoimi koleżankami. Upokarzające i mało rozwijające. Życie na wiecznej adrenalinie to nie jest sposób na nudę, ale na wycieńczenie.  

Mówcie co chcecie, ale myślę, że jestem w stanie udowodnić związek między spadkiem czytelnictwa trzeciej części "Dziadów" Adama Mickiewicza a zwiększeniem podatności na uwikłanie w związek z psychopatą. Powiem szczerze - sporo jest niestety ludzi potwornie nudnych. I to także daje psychopatom niezłe pole manewru. Kobieta wymęczona "podrywem" w rodzaju: poopowiadam ci przez godzinę o najnowszych promocjach w Tesco, palnie sobie z nudów w łeb, albo wpadnie w szpony psychopaty, który ma dobry bajer. Psychopata w bajer mocno inwestuje, bo to jego podstawowe "narzędzie operacyjne". Na początku związku jeszcze nie wiesz, że jego szlachetna i powszechnie demonstrowana miłość do ludzkości nie obejmuje najbliższego otoczenia, a rozmowy o sztuce i literaturze w gruncie rzeczy śmiertelnie go nudzą, bo dotyczą sfery zachwytu mądrością czy pięknem - a te wartości są dla psychopaty jedynie NARZĘDZIAMI do grania na sentymentach, a nie tym, czego poszukuje w świecie w sposób bezinteresowny. Psychopata ma cechę, której znudzona przyziemnością gadek o promocjach kobieta wyczekuje jak kania dżdżu - nadaje życiu (i Tobie) poczucie wyjątkowości. Na tym zresztą bazuje w tworzeniu więzi z ofiarą. Stąd gadki o "miłości życia", więzi "jakiej z nikim nigdy nikt, nobody, nowhere" and all that... shit. Każdy człowiek ma nie tylko potrzebę poczucia się wyjątkowym, ale także bywa próżny. Hipnotyzujące gadki uzależniają.

Tyle że to kłamstwo i gdzieś tam na dnie serca czujemy przecież, że coś tu, k..., nie gra, skoro takie "wysokie C" nie przeszkadza jednocześnie w zachowaniach, które są zaprzeczeniem już nie tylko miłości, ale i elementarnego szacunku. Doświadczenie związku z psychopatą może pomóc uodpornić się na pochlebstwa. No właśnie. Dotykamy tutaj klucza do odzyskania zdrowia i wolności. To nie tylko zerwanie toksycznego związku z psychopatą, ale i toksycznego związku z... samą/ym sobą. Część tej pracy jest miła i polega na dbaniu o siebie, kupowaniu fajnych ciuchów, oglądaniu ciekawych filmów i spotykaniu z wartościowymi ludźmi. Część jednak nie jest już ani łatwa, ani szybka, ani powierzchowna. Polega na poznaniu siebie - także swoich wad, takich jak niedojrzałość, uleganie emocjom, próżność, naiwność, lekkomyślność czy uciekanie przed odpowiedzialnością i opanowania ich na tyle, żeby przestały one rządzić naszym życiem. W pięć minut się tego nie zrobi, ale w jakieś dwa lata - tak :) A wtedy żaden psychopata nie będzie miał już do nas dostępu, bo panujący nad sobą, dojrzały i umiejący obronić swoją godność człowiek to dla dążącego do przejęcia kontroli manipulatora żadna atrakcja. Nie mówiąc już o tym, że z kolei dla dojrzałego człowieka żadną atrakcją nie jest już psychopata. Życzę wszystkim wytrwałości we wprowadzaniu pozytywnych zmian i niezrażania się NORMALNYMI podczas tego procesu trudnościami.

poniedziałek, 19 października 2015

"Niektórzy mężczyźni nie tolerują arszeniku..." ;)


Prawda, że ładne? :) Nie chodzi oczywiście o zemstę, ale o odzyskanie poczucia siły. Złości nie trzeba się bać, warto nią tylko pokierować tak, aby na tym skorzystać, a nie stracić. Czyli: nie naśladujemy pań z filmiku, bo pójdziemy do więzienia ;)

Jak zatem skanalizować wściekłość, która w stanie ostrym kumuluje się w takim natężeniu, że można by jej użyć nie tylko do oświetlenia średniej wielkości miasta, ale także do wystrzelenia w kosmos średniej wielkości rakiety? Pierwsza Zasada Zachowania Klasy brzmi: żadnego prymitywnego mszczenia się. Każde słowo wykrzyczane w złości i łzach przedłuża proces gojenia się ran, a zarazem stanowi nagrodę dla psychopaty, który dzięki osiągnięciu przez Ciebie temperatury wrzenia, czuje się WAŻNY. Dramatycznymi scenami niczego mu także nie uświadomisz, bo on działa ŚWIADOMIE. Kontroluje się, umie nad sobą panować, kiedy mu się to opłaca, a kiedy wie, że to na Ciebie podziała - odgrywa sentymentalne scenki bądź "wpada w szał". Pierwsze mają Cię uwieść, drugie - zastraszyć.

Olej to. Im szybciej przekujesz chęć zemsty w INWESTYCJĘ w siebie, tym dla Ciebie korzystniej. Nie da się rzecz jasna zrobić tego automatycznie i nikogo nie namawiam do wypierania wściekłości, uważam wręcz, że jej pojawienie się świadczy o rozpoczęciu procesu zdrowienia. Gorąco zachęcam natomiast do uprawiania sportu (może być np. strzelnica ;), odreagowywania przez sztukę, wielkie porządki, wielkie zakupy, wyjazdy, cokolwiek, co może pomóc. Seryjne rozbijanie (byle brzydkich i niepotrzebnych) naczyń też wcale nie jest głupie. Nie zawsze trzeba być miłym i grzecznym, czasami wręcz nie wolno. Bardzo uwalnia także czytanie o mechanizmach rządzących toksycznymi relacjami i stopniowe opanowywanie burdelu w głowie. Ogromnie ważna jest także wymiana doświadczeń z innymi ofiarami. Tę zasadę stosują zresztą, jak widać na załączonym obrazku, bohaterki musicalu "Chicago" ;)

W procesie kanalizowania złości ważne jest jedno - żadnych kontaktów z psycholem. To jest zniżanie się do jego poziomu i branie udziału w grze, w której zawsze przegrywasz - bo tak się kończy starcie człowieka posiadającego sumienie i nieprzekraczającego pewnych granic ze zwyrodnialcem dążącym za wszelką cenę do osiągnięcia swojego CELU. To zresztą najbardziej odrażająca cecha psychopatów - w kontakcie z nimi największe straty ponoszą ludzie najbliżsi, najwrażliwsi, najsłabsi i najbardziej ufni. O ile "zwykły" łobuz powie: "ty, mała, podobasz mi się, chciałbym cię przelecieć, ale wiesz, mam rodzinę i nie mam ochoty, żeby ktoś się o tym dowiedział" (taki komunikat jest oczywiście obrzydliwy, ale jakoś tam brutalnie szczery), o tyle psychopata powie Ci: "kocham Cię, czekałem na Ciebie całe życie, nie możesz odejść, bo to mnie zabije", a potem zażąda nie tylko Twojego ciała, ale przede wszystkim serca. Nie będzie miał na tyle honoru, żeby poszukać sobie "do zabawy" kobiety równie cynicznej, jak on. On będzie chciał się pobawić człowiekiem ideowym, łamać stopniowo jego kręgosłup moralny, wyszukując słabe punkty i uporczywie na nie oddziałując. Nie dając nic w zamian, będzie chciał, żeby ktoś zostawić dla niego wszystko, co do tej pory było mu drogie. A po co? A bo tak. Dla zabawy. Straszne? Straszne. Jedyne rozwiązanie zatem to WIAĆ, a potem namierzyć własne słabe punkty, które uczyniły nas podatnymi na tego rodzaju chory układ. I to im trzeba wypowiedzieć wojnę, nie psychopacie. Jego i tak się nie zmieni, szkoda czasu.

sobota, 17 października 2015

Something stupid like "I love you"


- Ale powiedział ci już, że cię kocha??
- Nie :(((
- Ojej...

**

- Wyznał mi miłość.
- O jaaaaa, niesamowite...
- Nooo :))

::

Jeśli spojrzymy na te dwie sytuacje zupełnie na chłodno, to z obu właściwie niewiele wynika. A tymczasem pierwsza z nich budzi raczej negatywne, druga zaś pozytywne emocje. Dlaczego? Bo po pierwsze, co dobre, prawdziwe i naturalne - miłość jest naszą podstawową potrzebą i tęsknotą, a po drugie - jesteśmy nafaszerowani Hollywoodem. Na twardych dyskach naszych mózgów mamy wgrane tysiące filmów, w których wyznanie "kocham cię!" (najlepiej oczywiście po jakimś biegu i w deszczu ;)), wieńczy akcję. Skoro wyznanie "kocham cię" to w wielu dziełach literackich i produkcjach filmowych, podstawowy CEL, na dodatek tak ogromny, że można i wręcz należy, podporządkować mu wszystko inne, na to właśnie programujemy się, wyczulamy i ustawiamy swój azymut.

No i kiedy TO usłyszymy, otwieramy swoje serca i domy, smażymy kotlety i wyskakujemy z bielizny. Tja. A potem rozpaczamy, że ktoś nas zostawił, "a przecież kochał". I zaczynamy pogoń za "utraconą miłością". A prawda jest taka, że niczego nie utraciłyśmy, bo też niczego nie było.

Kiedy mamy do czynienia ze względnie normalnym facetem egoistą, powie nam "kocham cię" może nawet szczerze, w fazie, kiedy najbardziej mu się podobamy i kiedy nie wyobraża sobie życia bez nas. A wtedy mógłby wziąć odpowiedzialność najwyżej za słowa: "lecę na ciebie". No ale trochę to tak jednak brzmi nie ten teges. Mówi zatem "kocham", bo CZUJE, że kocha i nie wie jeszcze (albo nie chce wiedzieć tudzież udaje, że nie wie), że miłość to nie uczucia, ale postawa. Brzmi to jak dziewiętnastowieczny wykład prababki z wielkim, siwym kokiem, ubranej jeno w mole i naftalinę i oczywiście można byłoby na to prychnąć wydymając z wyższością wargi napompowane botoksem, gdyby to nie była prawda. Żeby sięgnąć po mądrość, trzeba mieć pokorę. A tej nabywa się czasem dopiero po szesnastym zderzeniu ze ścianą tudzież betonem. I dobrze, nadal warto skorzystać, znacznie poprawiając sobie jakość życia. Lepiej późno niż wcale.

Jeśli nie NAUCZYMY SIĘ kochać siebie i innych i zaczniemy się wiązać z innymi niedojrzałymi mężczyznami czy kobietami, najprawdopodobniej się poranimy. Jeśli jednak trafimy na psychopatę, wtedy będziemy musieli/musiały, walczyć o życie. Plusem tak hardkorowej sytuacji jest jednak to, że w tej walce mamy naprawdę potężny impuls, aby dojrzeć. Jeśli chodzi już nie tyle o jakość życia, ale i o samo przeżycie, motywacja bywa silna. Bez nabrania dojrzałości, wpadniemy bowiem ponownie w sidła - czy to tego samego, czy innego tego typu człowieka.

Mechanizm jest w gruncie rzeczy dość prosty. "Na wejściu" dostajesz NADMIAR Wszystkiego, o Czym Skrycie Bądź Jawnie Marzy Każda Kobieta. Uwagę, cierpliwość, wysłuchiwanie Cię zawsze i wszędzie, stałą obecność, adorację, zachwyt, pomoc, no i To, o Co Nam Wszystkim Chodzi, czyli: KOCHAM CIĘ.

To są słowa wielkie, piękne, uroczyste i wiele obiecujące. Trudno nie zarezonować wewnętrznie, kiedy je słyszymy i kiedy na dodatek wypowiada je atrakcyjny facet. Podkładamy pod te słowa treść, którą mamy w głowie i sercu. A zatem myślimy, że chodzi tutaj o nasze dobro i automatycznie zaczynamy bardziej ufać. Ktoś, kto kocha, nie krzywdzi. A jeśli nawet niechcący mu się to zdarzy, cierpi z powodu wyrządzonej kochanej osobie przykrości.

Ale nie psychopata. Psychopatę w twojej krzywdzie będzie interesowało jedynie to, czy mimo ponoszonych przez Ciebie strat jeszcze jesteś podatna na bajki, które Ci opowiada i czy nadal ze związku z Tobą odnosi jakąś korzyść.

Kiedy myślę o tamtym czasie, mam w pamięci przekonanie, że jeśli nareszcie uświadomię mu, jaki ból przeżywam i jak bardzo niszczy mnie ta relacja, on nareszcie opamięta się i da mi spokój. Nie mieściło mi się w głowie, że to może nie mieć żadnego znaczenia. Nie miał znaczenia nawet już bardzo groźny stan, kiedy na skraju wyczerpania brakiem snu, chciałam pojechać do szpitala psychiatrycznego po jakiekolwiek leki umożliwiające zaśnięcie. Usłyszałam wtedy stanowczy sprzeciw, który bardzo mnie zdziwił, bo sądziłam, że w naprawdę skrajnej sytuacji robi się wszystko, żeby pomóc kochanemu człowiekowi. Kiedy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, sądzę, że chodziło tu zwyczajnie o OPINIĘ innych ludzi na jego temat. Im więcej osób trzecich, tym większa szansa, że ofiara zacznie myśleć samodzielnie oraz że sprawca zostanie zdemaskowany. To ciekawe, ale nawet wtedy w jakimś sensie wierzyłam, że on nie może odpuścić i przestać mnie nachodzić (w jego języku: "walczyć o mnie"), bo mnie tak bardzo "kocha".

Dziś wiem, że jeśli w "miłości" istnieje jakikolwiek przymus, jest to jej zaprzeczeniem. Słusznie napisał ksiądz Marek Dziewiecki: "Pomylić miłość z jej imitacjami to popełnić tak straszny błąd jak pomylić życie ze śmiercią". I to jest fakt. Taka "zabawa" może okazać się dla nas niezwykle niebezpieczna, bo kiedy sądzimy, że przeżywamy miłość, otwieramy się, ufamy, wpuszczamy kogoś do swojego świata. A kiedy wpuścimy tam zło, przeżyjemy potężną rozpacz i wielkie spustoszenie. A na dodatek... uzależnimy się od sprawcy przemocy. Będziemy tęsknić za tym magicznym "kocham cię" jak za działką heroiny i robić wszystko, żeby to ponownie usłyszeć. Jak każdy uzależniony, poświęcimy dla nałogu wszystko, co było dla nas kiedyś ważne - przyjaciół, rodzinę, relację z Bogiem, zainteresowania, pracę, samego siebie.

Co dostaniemy w zamian? Mówiąc brutalnie - gówno. Niestety, "illusion never change into something real", jak śpiewała Natalia Imbruglia. Warto zatem jak najszybciej zdać sobie sprawę z tego, że tutaj nie jest potrzebna jeszcze jedna para seksownych pończoch "aby obudzić jego zetlałe uczucie", ale DETOKS. Droga przez mękę, ale do gwiazd :) Pocieszającą sprawą w bezmiarze rozpaczy, w jakim znajdują się porzucone ofiary będzie przyjęcie do wiadomości, że skoro to nie była miłość, to naprawdę nie stało się nic strasznego, że "już jej nie ma".

Jej odejście robi miejsce PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI. A prawdziwa miłość nie kłamie, nie manipuluje, nie zdradza, nie wykorzystuje (nowa wersja Listu św. Pawła do Koryntian ;). A na dodatek z jej przyjęciem nie trzeba zwlekać ani czekać na Magiczny Piorun. Ona już tu jest i na nas czeka. Jest w każdym życzliwym geście dobrego człowieka, w uśmiechu, serdeczności, bezinteresowności, w oparciu od bliskich, a czasem i obcych ludzi.

Dlatego wszystkie ofiary przemocy serdecznie namawiam do uczestnictwa w grupach 12 kroków, kobiet kochających za bardzo lub tp. Zdrowienie i nabywanie dojrzałości musi przebiegać dwutorowo - trzeba zdobywać wiedzę i jak najwięcej czytać o tym, co się wydarzyło, starając się zrozumieć, jakie mechanizmy w Tobie do tego doprowadziły, ale trzeba także DOŚWIADCZYĆ ciepła, serdeczności i wsparcia. Bez tego niestety łatwiej sięgnąć po strzykawę z trucizną. A, jak wiadomo, z każdego nałogu są dwie drogi wyjścia - całkowita abstynencja albo śmierć. I tym optymistycznym akcentem kończąc, życzę wszystkim dużo wiary i nadziei :) Bo ile można o miłości ;)




czwartek, 15 października 2015

Biedny mały miś z wielką, ostrą siekierą

Okłamał Cię, zdradził, zmanipulował, a Tobie nadal jest go szkoda? W związku z psychopatą - normalka. Przyjrzyjmy się kilku najczęściej stosowanym przez niego technikom wzbudzania poczucia winy.

1. "To z miłości!"
Technika stosowana chyba najczęściej i najbardziej dezorientująca odbiorcę. Psychopata tłumaczy swoje skandaliczne zachowania... ogromem uczucia, które do Ciebie żywi. "Mój" P. tłumaczył w ten sposób np. stalking - listy samobójcze, nachodzenie w domu, także nocą, setki smsów, telefonów, nagabywanie znajomych, kiedy nie reagowałam na próby kontaktu. "Nie mogę bez ciebie żyć, nie rozumiesz tego?!"

2. "Ja nie rozumiałem, o co chodzi w życiu, aż tu nagle... TY!"
Technika tyleż zgrana, co zgrabna. Facet jednym ruchem zwalnia się od odpowiedzialności za dawne (i bądź pewna, że przyszłe też) błędy. W jednym zdaniu komunikuje Ci, że on sam z siebie nie ma żadnej wewnętrznej busoli, że dopiero Ty masz się nią stać (zatem nie można go za nic winić, bo jest jak dziecko we mgle), jak i wbija Cię w poczucie odpowiedzialności za jego życie i postępowanie (co ma zwiększyć Twoją i tak już nieźle rozbudzoną uważność na niego). Od tej pory w Poczuciu Misji latasz jak kot z pęcherzem usiłując otworzyć mu oczy na rozmaite aspekty jego niegodziwego postępowania. Bo skoro "tylko Ty" masz dostęp do jego serca, tylko Ty zatem będziesz odpowiedzialna za to, że miś zszedł na złą drogę. A miś? Jak to miś, żongluje sobie tym, jak chce - raz Cię zdradzi, raz oszuka, ileś razy zachowa się agresywnie. No ale przecież on to zrobił tylko dlatego, że był w takiej strasznej rozpaczy i lęku, że być może odejdziesz. Bo tak cię kocha :)

3. "No popatrz na siebie. Czy tak się zachowuje normalny człowiek?!"
Ta technika wzbudzania poczucia winy działa dwutorowo, obniżając także Twoje poczucie własnej wartości. "Technicznie" nie jest trudna do zastosowania, z powodów moralnych natomiast nikt normalny nie będzie się nią posługiwał. Psychopata działa jednak według prostej zasady - "moralne jest to, czego JA w danym momencie CHCĘ". Jego zachowanie, mimo pozorów szaleństwa, jest pragmatyczne do bólu, posłuży się każdą niegodziwą techniką, która pomoże mu osiągnąć cel - zdezorientowanie ofiary w celu całkowitego podporządkowania jej sobie. Przykład? Będzie Cię długo okłamywał, zwodził, szantażował i zastraszał, a kiedy w końcu bliska utraty zmysłów zaczniesz wrzeszczeć, że go nienawidzisz, i żeby wynosił się z twojego życia, zmieni ton z dramatycznie zakochanego na lodowaty i powie: "no, coraz lepiej" - patrząc na Ciebie z obrzydzeniem. Może jeszcze dodać: "czy tak Twoim zdaniem należy traktować kogoś bliskiego, na dodatek tak bardzo cię kochającego?". A Ty pomyślisz, że w taki sposób nie należy traktować nikogo, że nie poznajesz siebie w tej wrzeszczącej, zapłakanej kreaturze i że chyba rzeczywiście coś musi być z Tobą nie tak. I... zaczniesz go przepraszać. A wtedy psychopata zapewni Cię, że kocha nawet wtedy, kiedy tak bardzo go ranisz. Da Ci też o zrozumienia, że TYLKO on będzie kochał taką wariatkę, jak Ty. I przez chwilę mu uwierzysz.

Stany, do których doprowadza związek z psychopatą graniczą nie tylko z groźbą utraty zmysłów, ale i życia. Normalny człowiek poddawany długim i wyrafinowanym torturom emocjonalnym, zaczyna się zachowywać w sposób dla siebie samego nieakceptowalny. Tyle że TO NIE JEST TWOJA WINA. To normalna reakcja na nienormalną sytuację. Im szybciej uświadomisz sobie, że w związku, w którym pojawia się przemoc nie obowiązują zasady w rodzaju "wina zawsze leży po obu stronach", tym szybciej zaczniesz zdrowieć i wychodzić na prostą.

4. Łzy. Wiadra, cysterny, hektolitry łez.
To jest dla mnie zagadką do tej pory. Nie mam pojęcia, w jaki sposób można aż tyle płakać i to na zawołanie. Na początku kupiłam bajkę o tym, że skoro mężczyzna (zwłaszcza taki "twardziel" jak on) aż tak rozpacza, to znaczy, że przeżywany przez niego dramat musi być naprawdę olbrzymi. Dramat z początku polegał na tym, że oto żonaty facet za późno poznał "Miłość Swojego Życia" (kiedy przestanę mieć alergię na to wyrażenie?) i nie może z nią być. Ale z czasem "dramatem" stawało się wszystko to, co było odmową realizacji jakiegokolwiek jego planu bądź zachcianki. Wymagał stałej uwagi i stałego okazywania uczuć. Kiedyś uznał, że jestem zbyt wycofana i nie odnoszę się do niego z należytym entuzjazmem - a chciałam naonczas zająć się swoją zaniedbywaną, a konieczną do wykonania robotą. Zaczął więc... płakać. Przeczołgana uprzednio przez wiele podobnych rozmów i tyleż łez stosowanych jako środek wywołujący z początku współczucie, a później wygodną dla niego dezorientację, nie wyrobiłam i powiedziałam: "wiesz co, daruj, ale na mnie te twoje łzy już nie działają". I co na to biedny, poczciwy misio? Łzy - stop, stal w oczach - start. I nagła zmiana tonu: "Pewnie, pierdol to."
Skorzystałam z jego rady :) Co i innym ofiarom manipulatorów serdecznie polecam.


środa, 14 października 2015

Wicher silne drzewa głaszcze, hej.

Kłamstwo jest nie tylko podstawowym narzędziem stosowanym przez psychopatę, ale także jego racją bytu. Kłamstwem jest w tym "związku" wszystko - zapewnienia o miłości, wierności, szczerości, uczciwości, kłamstwem są opowieści o ześwirowanych, toksycznych manipulatorkach - byłych żonach i dziewczynach, kłamstwem jest wreszcie to, że ten związek w ogóle istnieje.

To nie jest żaden związek, tylko uwiązanie. Psychopata trzyma ofiarę/y na smyczy, świetnie wyczuwając, kiedy należy smycz odrobinę poluzować, kiedy trzeba psa podrapać za uchem albo nawet wziąć na kolana, a kiedy odrobinę przegłodzić i potrzymać w niepewności - niech się stęskni, niech trochę powyje do księżyca, będzie później bardziej przywiązany.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie KŁAMSTWO. Na nim właśnie bazuje psychopatyczna więź. To dlatego psychopata zrobi wszystko, żeby zająć Ci cały Twój czas i żeby całkowicie odizolować Cię od ludzi myślących krytycznie. Pozbawiona alternatywnych źródeł informacji i stale bombardowana komunikatami jednakowej treści, w końcu ulegasz totalnej dezorientacji. Odzyskasz rozum, ale trochę to potrwa i trochę się namęczysz. Jakiś czas po rozstaniu już wiesz, na czym to wszystko polegało i chociaż nadal nie czujesz się najlepiej, z ulgą odnotowujesz, że "złapałaś kontakt z bazą". Wtedy jednak, kiedy dopiero zastanawiasz się, co tu właściwie nie gra i czemu nie jesteś szczęśliwa, skoro Twój facet aż tak za Tobą szaleje, NIE IGNORUJ pewnym znaczących sygnałów:

1. Jeśli Twój facet oświadcza Ci, że Cię kocha i nie może bez Ciebie żyć po tygodniu czy miesiącu znajomości, a nie ma siedemnastu lat, przyjrzyj się temu - na ogół jest to albo histeryk, albo psychopata. Są oczywiście wyjątki, faceci, którzy od początku "wiedzą", że dana kobieta zostanie kiedyś ich żoną, ale oni na ogół przyznają się do tego przeczucia dopiero po pewnym czasie bądź wypowiadają je w lżejszej formie niż wysyłanie setek smsów o treści: "Uwielbiam!", "Umieram!", "Szaleję!".

2. Bajki "że żona go nie rozumie" należy natychmiast włożyć... właśnie między bajki. Jeśli facet wypowiada się w sposób pogardliwy i okrutny o byłych partnerkach, nie ciesz się, że wobec Ciebie zachowuje się inaczej, bo DOPIERO TY otworzyłaś jego zamknięte od lat serce i uwolniłaś z bryły lodu jego kruche "ja". Sposób, w jaki traktuje byłą partnerkę jest sposobem, w jaki potraktuje Ciebie, kiedy już mu się znudzisz albo kiedy uzna, że przywiązałaś się do niego tak dalece, że nie musi się już męczyć nawijaniem Ci makaronu na uszy.

3. Zwracaj uwagę na zgodność słów z czynami. Miłość poznaje się nie po tym, że ktoś frenetycznie pitoli o swoim pożerającym go aż po czubki palców wewnętrznym ogniu, ale po tym, czy dba o twoje rzeczywiste dobro. Uwaga: rzeczywiste dobro to niekoniecznie kwiatki i czekoladki. One mogą być jedynie dodatkiem. A czasem bywają zwyczajnie instrumentem służącym do manipulacji bądź do napawania się psychopaty własną zajebistością. Pamiętam jedno z hitowych zachowań "mojego" sajko - kiedyś wyczerpana łzami, kłótniami i jazdami, w końcu padłam i zasnęłam. Chyba o 4 rano obudził mnie psychol, mówiąc słodkim głosem, że przygotował mi kąpiel z pianą i ze świecami. Zdziwiłam się na maksa i wkurzyłam, mówiąc mu, że chyba wie, w jakim jestem stanie i jak trudno mi zasnąć. On z miną zbitego psa odpowiedział, że myślał, że zrobi mi tym przyjemność, że się starał, że miał najlepsze intencje itd. W efekcie to mi zrobiło się głupio. Hasło "zrobiłem to dla Ciebie / z myślą o Tobie" pojawiało się zresztą w rozmaitych kontekstach. "Z myślą o mnie" uporczywie odmawiał zerwania kontaktu, kiedy jeszcze był żonaty ("bo spotkało nas coś tak niesamowitego, że szkoda każdej sekundy, kto wie, ile jeszcze będziemy żyć!"), "z myślą o mnie" wracał nagle do żony ("zrobiłem to dla Ciebie, wbrew sobie, bo Ty mnie do tego namawiałaś"), "z myślą o mnie" znów porzucał żonę ("bo nie mogę żyć w kłamstwie, Ty mnie tego nauczyłaś!"), "z myślą o mnie" pojawiał się pod moim domem, pod domem mojej mamy, pod moim miejscem pracy - ponieważ "nie mógł pozwolić, abym zrobiła największy błąd swojego życia i pozwoliła odejść tej miłości". Teraz jak sobie to przypominam, żałuję, że nie wezwałam policji OD RAZU przy pierwszym najściu domowym i groźbie samobójczej. Tyle że wtedy jeszcze nie miałam tej wiedzy. No a poza tym miałam w głowie jego pozytywny obraz (nadal starannie przez niego kreowany) i wolałam uznać, że to jedynie "wypadek przy pracy", a nie jego stały sposób postępowania.

4. Co do "wypadków przy pracy". Oczywiście, nie można generalizować, warto czasem dać drugą szansę itd. Istnieją jednak zachowania, do których normalny człowiek nie posunie się nigdy. Uważam, że jeśli facet RAZ uderzy kobietę, należy mu podziękować i natychmiast zerwać kontakt. Że ryzykuje się przy tym skrzywdzenie gościa, który tylko raz wyszedł z siebie i nie umiał nad sobą zapanować? A co z - o wiele bardziej realnym - ryzykowaniem skrzywdzenia kobiety, z zasady słabszej fizycznie? Mechanizmy rządzące ludzką psychiką są bardzo skomplikowane i doskonale wiem, jak trudno jest obronić się ofierze przemocy. Mnie "mój" psychopata uderzył tylko raz, ale ileś razy stosował przemoc nie wprost - a to uniemożliwiając mi wyjście z mieszkania poprzez zastępowanie mi drogi, a później siadanie na mnie (100 kilo kontra 55), a to zamykając mnie na klucz w sypialni, w jego towarzystwie - "bo musimy dokończyć rozmowę i nie możemy przecież rozstać się w gniewie", zdarzyło się też, że kiedy chciałam od niego odejść na ulicy, złapał mnie za ramię tak mocno, że miałam później sporego siniaka. Na porządku dziennym było także rzucanie przedmiotami i walenie pięścią w stół / ścianę. Kiedy zapytałam go, czy bił żonę, usłyszałam: "NIE PAMIĘTAM". Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Nie sprawdziłam na szczęście, co by było dalej, bo rozstałam się z nim dość szybko po tej akcji, ale szczerze mówiąc, nie słyszałam chyba o ani jednym przypadku, kiedy sprawca przemocy z własnej woli (albo pod wpływem "uzdrawiającej mocy miłości") z niej rezygnuje. Uważam też, że mechanizm wchodzenia w rolę ofiary jest mega skomplikowany, że sporą rolę odgrywa w nim wstyd, poczucie winy i uzależnienie od adrenaliny. Nie jest łatwo z tego wyjść, o czym wie każda ofiara przemocy. A bezkarność zapewnia sprawcom między innymi zmowa milczenia wokół tego tematu. Reasumując - jeśli w związku pojawia się przemoc, najprawdopodobniej będzie ona eskalować. Lepiej nie będzie, toteż lepiej wiać.

5. Uwaga na facetów, z którymi czujesz się dobrze tylko wtedy, kiedy jesteście we własnym towarzystwie. Może to oznaczać, że podświadomie przeczuwasz, że Twoi bliscy, rodzina, przyjaciele, ludzie, którzy Cię dobrze znają zauważą coś, co Ty sama wypierasz i czego nie chcesz widzieć. Inny powód czucia się dobrze jedynie sam na sam to świadome bądź podświadome wychodzenie naprzeciw oczekiwaniom psychopaty, który dąży do odizolowania Cię od bliskich Ci osób. Zapewne nie od razu usłyszysz komunikat "on / i albo ja!". "Mój" psychopata stosował dużo subtelniejsze zabiegi. Wystarczyło, że przy moich znajomych zwyczajnie się nie odzywał, a już atmosfera siadała, robiło się dziwne, ja czułam się spięta i w efekcie szybko z nimi żegnałam. Kolejny "myk" polegał na robieniu miny skrzywdzonego pieseczka, kiedy spotykaliśmy się w większym gronie. Gdzieś na osobności dopadał mnie ten "pieseczek" i mówił, że tęskni za mną i że chciałby się mną nareszcie nacieszyć. No i wpadałam w poczucie winy, że ja z kolei mam go po kokardę i że chciałabym się raczej nacieszyć dawno nie widzianymi znajomymi. Kończyło się to albo kłótnią, albo poddaniem się woli psychopaty. Oba scenariusze zapewniały mu realizację celu.

6. Jeśli związek jest dobry, rozwijasz się na różnych płaszczyznach. Kwitniesz, czujesz się dobrze zarówno fizycznie, jak i psychicznie, cieszysz się życiem, masz więcej siły, radości, odkrywasz nowe pasje. Czasem oczywiście pojawiają się kłótnie czy zgrzyty, ale nie stanowią one osi relacji. Związek z psychopatą jest tego wszystkiego odwrotnością. Owszem, jedna osoba kwitnie, i jest to psychol, druga natomiast traci wszystko po kolei. W moim przypadku było to zdrowie (problemy z sercem, depresja i leki psychotropowe), życie duchowe (poczucie beznadziei, pustka, ciemność i rozpacz), przyjaciele (zerwałam kontakty ze wszystkimi, z którymi psychopata nie życzył sobie, abym się przyjaźniła), praca (zostałam z niej wyrzucona, co miało zapobiec rozpadowi małżeństwa "zakochanego" we mnie psychopaty). Rachunek jest bolesny, ale bilans i tak wychodzi na plus, bo uratowałam życie. Wiele powiedziała mi o psychopacie jego reakcja na moją rozpacz i wyliczenie wszystkich strat, które spowodował ten chory związek. "I straciłaś to wszystko DLA MNIE!" - powiedział z triumfem, a mi się zrobiło ciemno przed oczami.

Niestety, zwyrolstwo nie zna granic, w przypadku spotkania psychopaty nie można kierować się przekonaniem, że JEŚLI ZROZUMIE, jak bardzo krzywdzi innych ludzi i jakie czyni wokół siebie spustoszenie, to cokolwiek do niego dotrze, opamięta się i zaprzestanie czynienia zła. Niestety, istnieją na świecie ludzie pozbawieni sumienia, a jedyną bronią przed nimi jest wiedza, świadomość własnych słabości, które mogą czynić nas podatnych na atak oraz rozwój, silna wola i konsekwencja. To prawda, że trudno jest podnieść się po takim związku. Ale jest też tak, że mało co może dać takiego kopa do rozwoju. W codziennym życiu na ogół mamy możliwość stosowania różnych znieczulaczy i ucieczek od samego siebie. W relacji z psychopatą jest to NIEMOŻLIWE. To jest walka na śmierć i życie, w której nie ma żadnej taryfy ulgowej. To jest prawdziwy wróg, który - jak każdy wróg - szuka Twoich słabych stron i atakuje je. Jeśli chcesz ocalić życie, musisz zatem stać się SILNA. I to jest wielka, choć niełatwa, szansa na rozwój.


poniedziałek, 12 października 2015

Ta cholerna uprzejmość


- Trzeba zawsze mieć czas dla drugiego człowieka.
- Jeśli ktoś prosi cię o pomoc, nie możesz mu przecież odmówić.
- Bądź grzeczna i uprzejma, zwłaszcza dla starszych.
- Rozmowę telefoniczną kończy zawsze ta osoba, która ją zaczęła.
- Każdy zasługuje na drugą (trzecią, pięćdziesiątą, pierdyliardową) szansę.

...i tak dalej.

Niby wszystko fajnie, pięknie, dobroć, uprzejmość i cywilizacja miłości. Tyle że właśnie - MIŁOŚCI. A nie naiwności. Trudno to czasem oczywiście odróżnić i absolutnie nie chcę namawiać nikogo do chamstwa, ale wiem też, że czasami aktem miłości bywa właśnie POSTAWIENIE GRANIC. Nie tylko wobec siebie, wobec drugiego człowieka również. Na warsztatach 12 kroków uspokojono mnie, że w pewnych sytuacjach aktem miłości może być nawet wezwanie policji. Nie ma to nic wspólnego z hejtem, to jest postawienie granic złu - co służy także osobie wyrządzającej zło.
Oczywiście to ekstremalny przykład, ale akurat taki z życia ;)

Jeśli nie stawiamy granic, kończy się to albo maratonem w rodzaju "spotkam się z nim / nią, bo on/a mnie potrzebuje / jest taka biedna/y / mówi, że ma doła i że nie ma na kogo liczyć", "potem pogadam z nim/nią, bo podobno tylko ja jej mogę pomóc", "zawiozę jej / jemu kota o weterynarza, bo przecież mam samochód, a on/a nie", "wieczorem usiądę do zlecenia, które wzięłam w pracy na siebie, chociaż w sumie powinna to robić moja koleżanka, no ale ona ma małe dzieci, a ja nie" ...i tak dalej, i tak dalej. Scenariuszy może być kilka.

1. Zaharowujesz się tak dopóty, dopóki masz jeszcze choć trochę siły / możliwości /czasu / pieniędzy, a w końcu zaczynasz chorować / wpadasz z frustracji w alkoholizm.

2. Zaharowujesz się do pewnego momentu, aż wreszcie na prośbę przemiłego, starszego pana z laską o przeprowadzenie go przez ulicę, warczysz: "NIEEEEEE!!!!! NIECH KTOŚ INNY PANA PRZEPROWADZI, JA MAM DOŚĆ, JA MAM CAŁY ŚWIAT NA GŁOWIE, JA SIĘ ZARAZ ZABIJĘ, A WCZEŚNIEJ ZABIJĘ PANA!!!", po czym natychmiast reflektujesz się, zaczynasz go wylewnie przepraszać, nie tylko przeprowadzasz przez ulicę, ale i odprowadzasz do domu, po czym oferujesz pomoc w sobotnich zakupach.

...i dalej, jak wyżej - przepracowanie, frustracja, alkoholizm, śmierć ;)

Jak widać, sprawa jest poważna. Jeszcze poważniejsza staje się wtedy, kiedy zwiążemy się z psychopatą. Wtedy postawienie granic i trzymanie się ich (mimo potężnych ataków) staje się kwestią życia i śmierci już w sensie jak najbardziej dosłownym. Psychopata nie wybierze sobie zresztą na ofiarę nikogo, kto umie stawiać i utrzymywać zdrowe granice.

Jak się tego nauczyć? Dla każdego to sprawa indywidualna, ale warto pamiętać o dwóch prostych zasadach - jeśli się PADNIE, to już nikomu się nie pomoże, toteż dbanie o własne podstawowe potrzeby (w tym o czas na bycie samemu, refleksję, przyjemności i odpoczynek) jest nie tylko naszym prawem, ale i obowiązkiem. Uznanie tego jest aktem POKORY - jesteśmy ludźmi i nikt z nas nie jest wszechmocny ani nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb całego swojego otoczenia. Druga fundamentalna zasada w stawianiu granic - na zdjęciu poniżej.


niedziela, 11 października 2015

JEDZ!

Co robi wampir? Pije. Krew można rozumieć metaforycznie, chodzi wszak o życiodajne soki. Psychopata żywi się twoją uwagą, emocjami, a wkrótce i nieszczęściem. Łamanie kodu dostępu do Ciebie przypomina przebijanie skóry na szyi przez wampira. To może na początku wydawać się interesujące, dziwne, tajemnicze, mroczne i ekscytujące. Po chwili jednak jesteś półprzytomna, kręci ci się w głowie, jest ci niedobrze i marzysz o natychmiastowej transfuzji. A to już nie takie proste, bo wampir nie pozwoli dobrowolnie zabliźnić się ranie na twojej szyi. Ty z kolei nie masz siły, żeby go od siebie odpędzić. Nie masz jej, bo sama nakarmiłaś go swoją krwią - on jest przez to silniejszy, a ty - słabsza. 

No i co teraz? Konieczne jest wezwanie dzielnych rycerzy ze świata Dobra. Modlitwa, prośba bliskich o pomoc, wizyta u psychiatry, terapia, grupa wsparcia, warsztaty 12 kroków - wszystko to wydaje się trudne, nierealne i niemożliwe, kiedy jest się w Fazie Rozjechanego Jeża, ale to tylko pozory - kiedy już się ZACZNIE, okazuje się, że bliskość innych ludzi działa jak transfuzja. Powoli odzyskuje się siły i wraca do normalnego świata.

...z naciskiem na "POWOLI". Pewnie bywa różnie, ale z tego, co czytałam, dochodzenie do siebie po ataku wampira trwa dość długo. Najtrudniej oczywiście wyłączyć mózg - ten męczący tryb stałej czujności i strachu. A kiedy to się nareszcie uda, wtedy z kolei PADA SIĘ NA PYSK. Tak czułam, że życie non stop na adrenalinie (bo tak spędziłam ponad rok) musi odbić się na zdrowiu. Zwłaszcza, że nie da się wtedy za bardzo jeść ani spać. Odsypianie wampira trwa u mnie też już któryś miesiąc. Spałabym non stop, chodzę nieprzytomna i myśl o tym, że miałabym zarwać noc, napawa mnie przerażeniem. Z rockandrolla został jedynie "roll". Ale nic to, po rekonwalescencji znów będę tańczyć na stole. Tym razem w rytm WŁASNEJ muzyki, a nie w jakimś chorym transie.

Rady dla uskarżających się na Powampiryczny Brak Sił Witalnych (PBSW):

1. JEDZ. Wiem, że to babcina rada i wiem, jak bardzo się nie ma apetytu, kiedy przeżywa się mega stres, ale na własnej skórze przekonałam się, że wyniszczony organizm naprawdę bardzo słabnie jeśli olewa się jedzenie. Tyle że żeby móc jeść, trzeba się trochę uspokoić. W fazie ostrej polecam leki - trudno, czasem trzeba, a później - wyłączanie mózgu poprzez RUCH. Wiem, jaką ma się ochotę na ruch, kiedy ledwo żyje się z osłabienia, ale kiedy uda nam się jakikolwiek wysiłek fizyczny (spacer albo basen, żadne tam broń Boże maratony), istnieje duża szansa, że się trochę uspokoimy i zgłodniejemy, a wtedy możemy wzmocnić się jedzeniem).

2. PIJ. Alkohol rzecz jasna nie służy. Oczywiście, wyłącza na chwilę mózg i to przynosi ulgę, ale po pierwsze - rozregulowuje emocje (co grozi chwyceniem za telefon i wydzwanianiem co 10 minut do psychopaty i powtarzaniem cennego komunikatu, że zniszczył nam życie), a po drugie - wyjaławia organizm z pierwiastków mineralnych. A dla zestresowanego człowieka magnez jest na wagę złota. Trzeba więc pić wodę, i to w dużych ilościach. Nafaszerowany toksynami organizm potrzebuje oczyszczenia. Najlepiej wybrać wodę zawierającą właśnie magnez - wzmocnimy serce i uspokoimy się nieco.

3. MÓDL SIĘ. W wyzwalaniu się ze szponów wampira duchowość odgrywa w moim przekonaniu kluczową rolę. Poświęcę jej wkrótce osobną notkę, teraz zaznaczę tylko, że świadome zwrócenie się o pomoc do Boga, uświadomienie sobie, że nie jest się z tym wszystkim samej, może nam bardzo dodać sił.

4. OTACZAJ SIĘ DOBRYMI LUDŹMI. Wampir zapewne skonfliktował cię z niemal wszystkimi Twoimi bliskimi. Teraz jest czas na przeproszenie ich za to, wyjaśnienie, co się z tobą działo i odnowienie ważnych dla ciebie relacji. Fajnych, dobrych, wspierających. Chrzań wszystkich, którzy mają do ciebie wiecznie pretensje, zazdroszczą ci, pozwalają sobie na złośliwości wobec ciebie bądź wiszą na tobie jak winogrona. Olej ich, teraz nie masz na to siły. Szukaj towarzystwa ludzi, którzy cię rozumieją, wspierają, z którymi dzielisz świat tych samych wartości, z którymi się śmiejesz i w towarzystwie których czujesz się dobrze i możesz być sobą. Innym powiedz, że odezwiesz się za rok, bo teraz masz trudny czas w życiu. Kochają, to poczekają ;) A ty za rok zdecydujesz, czy rzeczywiście tak ci zależy na tych znajomościach.

5. KULTURA, K...! ;) Uważam, że sztuka jest w leczeniu PBSW nieodzowna. Słuchaj pięknej muzyki (ale nie katuj się Bachem, jeśli go nie cierpisz, słuchaj tego, co lubisz i co sprawia, że czujesz się dobrze, nawet jeśli to Rage Against The Machine ;)), oglądaj filmy, jeśli lubisz, to maluj, pisz, wyszywaj albo lep z modeliny.

6. PIĘKNO. Piękno ma uzdrawiającą moc. Jeśli masz możliwość - jedź w góry, nad morze, nad jezioro, idź na spacer do lasu, otocz się pięknymi przedmiotami, ciuchami, wszystkim, czym się da. Zarówno w sensie zewnętrznym, jak i wewnętrznym. I nawet jeśli dbałość o piękno początkowo będzie polegać jedynie na pomalowaniu pazurów, bo na nic innego nie będziesz mieć siły - też dobrze. Chodzi o odzyskanie poczucia godności i szacunku do siebie, a z czasem - sił i chęci do życia. Pięknej niedzieli zatem! :)

Towanda :)

Wszystkim ofiarom przemocy, wszystkim zbyt-uprzejmym-i-dającym-się-wykorzystywać, polecam serdecznie ten filmik. Proszę oglądać do skutku :)

sobota, 10 października 2015

Proszę pani, to jest skunks!

Scenka z życia. Przychodzi baba do lekarza.

- I co ci powiedział pan terapeuta?
- Że nic dziwnego, że cierpię, bo znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji.
- Taaaak? Tak wszystko wie o twojej sytuacji, tak cię doskonale zna?
- Powiedział tak na podstawie tego, czym się z nim podzieliłam.
- Pięknie. I co, zrobiłaś ze mnie zwyrola, który cię opasieczył i unieszczęśliwił?
- Nie powiedziałam tego, powiedziałam, że ten związek jest dla mnie zły i że mnie unieszczęśliwia.

(łzy)

- Ojej, no nie płacz, nie powiedziałam przecież, że TY jesteś zły (pieprzona polityczna poprawność - przyp. po 1,5 roku), tylko że ta relacja MNIE unieszczęśliwia.
- Kochanie, ja nie wiem, co jeszcze mogę zrobić, żebyś dowiedziała się, jak bardzo cię kocham i że naprawdę jesteś dla mnie wszystkim. Czuję się taki bezradny wobec tego, jak dalece to, co o mnie myślisz, odbiega od tego, co rzeczywiście dzieje się w moim sercu.
- No rozumiem, przykro mi, ale widzisz przecież, co się ze mną dzieje i w jakim jestem stanie.
- Ja ci to wszystko wynagrodzę i zadbam o ciebie jak nikt inny nie potrafiłby się o ciebie zatroszczyć. Jesteś moim skarbem, moim wszystkim!
- Nie wiem, co mam myśleć, jestem strasznie zmęczona, chcę iść do domu.
- A mogę cię otulić kocykiem i zrobić pyszną herbatkę?
- Wolałabym być sama.
- Izolowanie się nie jest dla ciebie dobre.
- Ale potrzebuję pomyśleć.
- Ja ci przecież nie będę przeszkadzał, ja tylko chciałbym się tobą zaopiekować, nie mogę cię przecież zostawić samej w takim stanie.
- Naprawdę chcę być sama.
- Ale coś się zmieniło w twoim stosunku do mnie? Przestało ci na mnie zależeć?
- Nie wiem nawet, co ja właściwie myślę i czuję, jestem potwornie zmęczona.
- Biedactwo... No przecież widzę, jak cierpisz, nie byłbym w stanie cię teraz zostawić samej, bardzo się o ciebie martwię.
- Nic mi się nie stanie, chcę po prostu odpocząć.
- Ale ja cię męczę?
- Tak, bliskość z tobą jest dla mnie bolesna.
- To straszne, co powiedziałaś...
- Przykro mi, ale to prawda.
- A czy możemy porozmawiać o tym na spokojnie?
- A czy możemy jutro? Naprawdę jestem wykończona.
- To zbyt ważna sprawa, żeby to odkładać, miej nade mną litość i pozwól mi na pół godziny rozmowy. Rozumiem, że ja dla ciebie jestem może mało ważny, ale ty naprawdę jesteś dla mnie wszystkim.
- Skoro jestem dla ciebie taka ważna, to pozwól mi położyć się nareszcie spokojnie spać.
- A będziesz mogła spokojnie spać, wiedząc, że ja nie zasnę do rana? Że będę się miotał, skazany na najstraszniejsze domysły?
- Ale nie rozumiesz, że ja nie mam siły rozmawiać już dzisiaj?
- Przecież nie zajmę ci dużo czasu. Przysięgam na wszystko, że za pół godziny wyjdę.
- Nigdy tak nie było.
- Wiem, i ogromnie tego żałuję. Ale jestem tylko człowiekiem, a tak potwornie cię kocham, że robię czasem z tej miłości głupoty. Przepraszam cię za to ogromnie. Pozwól mi udowodnić, że naprawdę potrafię dotrzymać słowa. Za pół godziny mnie tu nie będzie.
- No dobrze, wejdź.

I tylko o to chodziło. Z powrotem zainstalować się w czyjejś przestrzeni. Nieważne, czy pod pozorami troski, tęsknoty, chęci pomocy, whatever. Chodzi o to, żeby nie stracić KONTROLI. Teraz widzę to bardzo jasno, ale wtedy rozmowy według tego schematu odbywałam codziennie i na ogół trwały one kilka bądź kilkanaście godzin. Prawie nie spałam, byłam ledwo żywa. Z zachowaniem wszystkich proporcji - czułam się jak więzień ubeckiego zakładu karnego, którego maltretuje się m.in. pozbawianiem snu aż do złamania jego woli oporu. Moja wola oporu też została w pewnym momencie złamana - przestałam się sprzeciwiać, bo nie miałam już na to siły. Nie miało też znaczenia, że w pewnym momencie przestałam "szukać pokojowych dróg porozumienia" i coraz częściej szalałam, krzyczałam, płakałam i kazałam mu się wynosić, mówiąc, że nie tylko go nie kocham, ale wręcz go nienawidzę. To tylko pogarszało sytuację.

Psychopata - o czym już dzisiaj doskonale wiem - ma gdzieś, czy ty go kochasz, czy nienawidzisz. Masz być nim POCHŁONIĘTA - w dowolny sposób. Wysoka temperatura emocji go kręci i daje mu poczucie, że jest ważny. To nie jest ktoś, komu w pewnym momencie nie pozwoli na coś godność i honor. On nie ma honoru i poczucia godności. Ma je za to ofiara psychopaty i kiedy widzi siebie krzyczącą, przeklinającą, pijaną, zapłakaną, wściekłą, zrozpaczoną i olewającą wszystko i wszystkich - z braku sił na porządne zajęcie się obowiązkami - traci szacunek do siebie. A wtedy staje się jeszcze łatwiejszym łupem dla psychopaty, bo nie tylko przestaje się bronić, ale na dodatek nabiera poczucia, że to z nią jest coś nie tak. Bo to ona wrzeszczy i klnie, a on płacze skulony w kąciku, pada na kolana przed świętym obrazem i zaczyna odmawiać różaniec albo z kolei cierpliwie i spokojnie wyjaśnia, pociesza, tłumaczy. Ofiara zaczyna myśleć, że nic nie usprawiedliwia jej rozpaczliwego zachowania i zaczyna się za nie obwiniać. Jednym słowem: powoli odchodzi od zmysłów.

Droga wyjścia? Poprosić o pomoc. Tyle że występują tutaj dwie potężne blokady - strach i wstyd. Strach - bo przeczuwa się, jaki rozpiernicz zafunduje wszystkim naokoło psychopata, jeśli dowie się, że ofiara szuka pomocy na zewnątrz i ma się poczucie, że zwyczajnie się tego nie wytrzyma, że nie ma się na to siły. A wstyd - bo widzi się swój fatalny stan i nie chce się nim dzielić z innymi, uważa się to za swoją porażkę, z którą powinno się dać sobie radę samej. Na dodatek na ogół jest tak, że ofiary próbują odchodzić od psychopatów kilka bądź kilkanaście razy. I z tego też powodu wstydzą się o tym mówić, czują jak współsprawcy i totalnie spada im poczucie własnej wartości. Jeśli nie zrozumieją mechanizmów, które nimi rządzą, nie odkryją, że jest to uzależnienie i nie zaczną się leczyć, trwa to na ogół dopóty, dopóki psychopata nie zamieni ich w zombie i sam nie odejdzie w poszukiwaniu nowej zdobyczy, z której będzie mógł wypić krew.

Z perspektywy czasu wiem, że obawa przez tym, co nastąpi, jeśli zdecydujemy się odejść, jest jak najbardziej zasadna, ale zarazem po pierwsze często stanowi ona pretekst do niewypowiadania walki WŁASNEMU uzależnieniu, a po drugie: trudności, jakie nastąpią po zerwaniu nie stanowią większego koszmaru niż ten, w jakim tkwiło się dotychczas. A w znaczący sposób się od niego różnią - dają bowiem NADZIEJĘ, której trwanie w związku z psychopatą doszczętnie pozbawia.

Trudno przekroczyć barierę psychologiczną i zdecydować się pójść na policję. Zwłaszcza w kraju postkomunistycznym, gdzie zeznawanie przeciwko osobom bliskim wydaje się donoszeniem PRL-owskim służbom. Warto jednak zrozumieć, że ktoś, kto celowo, uporczywie, świadomie i długotrwale się nad tobą znęca, mając pełną wiedzę o tym, w jaki sposób to na ciebie działa i jak bardzo cierpisz, NIE JEST TWOIM BLISKIM, ALE WROGIEM. Przyjęcie tego do wiadomości wymaga czasu, a przede wszystkim - wiedzy.

Decyzja o złożeniu zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa była najlepszą, jaką mogłam podjąć. I jedynie to poskutkowało. "Proszę pani, to jest skunks!" - powiedziała lapidarnie moja pani psychiatra, uspokajając mnie, że powiadomienie policji raczej go nie rozjuszy (czego się bałam, bo wiedziałam, że jest zdolny do przemocy fizycznej), ale sprawi, że skalkuluje sobie szybciutko, że dalsze znęcanie się może mu się nie opłacić. Psychopatom na ogół zależy na dobrej opinii, czerpią z niej pokaźne korzyści. Notowania w kartotece policyjnej mogą tę opinię znacznie naruszyć. Tak więc - polecam :) Ale przede wszystkim zachęcam do zdobywania wiedzy - czytania książek, artykułów, dyskusji, relacji innych ofiar.  

"You cannot protect yourself against that which you do not know exists. Learn the red flags of a toxic relationship" ("Nie możesz obronić się przed czymś, o czym nie wiesz, że istnieje. Dowiedz się, jakie są sygnały alarmowe toksycznej relacji") - piszą autorzy nieocenionej strony psychopathfree.com.

O sygnałach alarmowych bardzo przejrzyście pisze tutaj autorka bloga Moje Dwie Głowy. Wiedza jest potężną bronią, konieczną do nabrania siły i odzyskania poczucia rzeczywistości. Emocje - celowo i z premedytacją rozregulowane przez psychopatę - szaleją i na początku wychodzenia z tego rodzaju związku to z nimi najtrudniej sobie poradzić. Mi pomogło w tej sytuacji całkowite oparcie się na rozumie - po prostu uznałam, że skoro kierowanie się emocjami zaprowadziło mnie na skraj życia i śmierci, to znaczy, że nie była to dobra droga. Przestawiłam wajchę na rozum, co było GIGANTYCZNYM, ale bardzo opłacalnym wysiłkiem. Emocje nadal oczywiście odczuwam. Ale nie pozwalam im sobą rządzić ;)

piątek, 9 października 2015

Jesienne wieczory bez prądu

Unplugged. Wtyczka nareszcie wyłączona. Jestem w innym wymiarze, stare zło czai się w oddali i wraca tylko na chwilę, coraz rzadziej. Kilka ładnych miesięcy po zakończeniu wszelkiego kontaktu z psychopatą to koszmar niemożności wyrzucenia go z głowy. Nie chcesz go, a nadal masz poczucie, że on Cię śledzi (zresztą często to jest NIE TYLKO poczucie :)), nadal bez przerwy o nim myślisz, czujesz się potwornie poturbowana i masz wrażenie, że klatka, zbudowana na miarę, specjalnie dla Ciebie, wciąż towarzyszy Ci wszędzie, niezależnie od tego, co robisz, z kim się spotykasz i jak bardzo chcesz nareszcie odzyskać z powrotem swoje życie.

Pamiętam, że kiedy z nim byłam, chodziła mi po głowie piosenka Kasi Kowalskiej "Jak rzecz". Miałam uczucie, jakby mi ktoś wciągnął odkurzaczem całe moje wnętrze. Jakbym była kompletnie PUSTA. Coś strasznego, poczucie, że zużyłam już całe swoje siły, dobrą wolę i wszystkie zasoby. Że nie mam kompletnie siły ani pomysłu, jak się z tego wyrwać. Dlatego też się mu coraz bardziej podporządkowywałam. Nie miałam siły walczyć.

Odbudowywanie siebie trwa długo. Ależ tęskniłam za stanem, kiedy nareszcie będę mogła myśleć WŁASNYMI myślami i czuć WŁASNYMI EMOCJAMI, a nie odpalać w kółko automatyczny program samospalający, którym zawirusował mnie psychopata.

Słuchałam wczoraj konferencji ks. Marka Dziewieckiego o emocjach. Emocje nigdy nie kłamią. Jeśli coś się czuje, to zawsze coś z tego wynika. Jeśli czuje się ogromny ból, jest to sygnał alarmowy, że w naszym życiu coś dzieje się grubo nie tak. Moje emocje przy tym gościu szalały na maksa. To niesamowite, jak bardzo mądra jest nasza intuicja - wie, zanim jeszcze dowie się o czymś nasza głowa. Nie mogłam zrozumieć dziwnych objawów, jakie przy nim miałam. Siedzieliśmy sobie spokojnie blisko siebie, on mi mówił, że bardzo mnie kocha, że jestem jego życiem i wszystkim, że jest bardzo szczęśliwy, a mi serce waliło jak oszalałe, aż do utraty tchu i napadów paniki. Ja się go po prostu bałam i przed nim broniłam. Budziłam się z zaciśniętymi do bólu pięściami, nie wiedziałam, dlaczego tak bolą mnie palce. I co? I miałam poczucie winy :) Że on mnie tak kocha, a ja nie umiem i ciągle się czegoś boję :)) A tymczasem intuicja miała świętą rację. I dlatego, kiedy odkryłam jasno, że on na maksa KŁAMIE, z jednej strony myślałam, że oszaleję z bólu i wściekłości, a z drugiej - poczułam ulgę, że JEDNAK NIE ZWARIOWAŁAM. Byłam na maksa skołowana, żyłam z dnia na dzień i czekałam na cud, bo wiedziałam, że długo tak nie pociągnę. Dziś wiem, że owszem, wyjście z tego koszmaru bez wątpienia jest cudem, ale on się nie zdarzył SAM. Musiałam o niego zawalczyć ze wszystkich sił i poprosić innych o pomoc.

Wnioski? Emocje są STRASZNIE WAŻNE. I tak jak gorączka alarmuje, że coś poważnego dzieje się z organizmem i należy zareagować, to jednocześnie przy braku reakcji może zabić. Dotarło to do mnie, kiedy półprzytomna z wyczerpania leżałam na podłodze w łazience i czytałam książkę "Kobiety, które kochają za bardzo". Padło tam zdanie, że toksyczna "miłość", jak każde uzależnienie, jest ŚMIERTELNĄ CHOROBĄ. Czułam, że to nie są jaja, że ja już nad tym nie zapanuję siłą woli, że jeśli nie zwrócę się o pomoc, to naprawdę mogę umrzeć. Popełnić samobójstwo, dostać zawału albo wylewu, oszaleć... Zastanawiałam się wtedy, czy nie pojechać na nocny dyżur psychiatryczny i nie poprosić o jakiekolwiek środki uspokajające, żeby nareszcie móc zasnąć (brak snu mnie wykańczał). Zrobiłabym to pewnie, gdybym nie bała się psychopaty. On nie chciał o tym nawet słyszeć, a sama bałam się to zrobić, bo monitorował "w trosce o mnie i moje zdrowie" każdy mój krok. Anyway - do psychiatry trafiłam później i tak, dostałam leki, pomogły.

Dzisiejszy stan - senny wieczór w dresie i góralskich kapciach, z książką albo filmem, w miarę spokojny, z codziennymi problemami, ale już takimi na moją miarę, był moim nieosiągalnym marzeniem przez rok, dwa? Poprzednia jesień, końcówka koszmaru z psychopatą, kojarzy mi się z paleniem kilkudziesięciu papierosów dziennie, piciem piwa (żeby się znieczulić), kłótniami, łzami, brakiem snu, lękiem, rozpaczą i bombardowaniem uzależniającą "miłością". Spędzałam czas tylko z nim, z kiedy nawet spotykałam się z kimś innym (rodziną czy - rzadko - koleżankami), on bez przerwy pisał i dzwonił, a potem odbierał mnie z tych spotkań. A dlaczego? Bo TĘSKNIŁ :))) A mi było jeszcze głupio, że czuję się kontrolowana i że mam tego dosyć, czułam się winna, że nie tęsknię, tylko odpoczywam i miałam wyrzuty sumienia, że nie "kocham" go tak, jak on mnie :)) O ja cieeeee...

No nic, było minęło, na szczęście. Tyle dobrego, że tak bardzo nie chcę znaleźć się jeszcze raz w tym koszmarze, że przestałam igrać z życiem. Trudno, będę sztywniakiem, "luz" sprawił, że do tej pory mam zesztywniały ze stresu kark.

poniedziałek, 5 października 2015

Wyłącz agregat

Związek z psychopatą rozdwaja jaźń. Obok - a wkrótce: zamiast - życia w świecie realnym, zaczyna się funkcjonowanie w rzeczywistości wymyślonej. Na dodatek, wymyślonej do spółki z psychopatą. Równanie jest proste: Twoje potrzeby, marzenia i neutoryczne głody (miłości, obecności, uwagi, akceptacji) + jego bogata i emfatyczna nawijka na ten temat (kocham, umieram, jedyna, zawsze, nigdy, szaleję, najdroższa) = MATRIX. 

Matrix wciąga coraz bardziej, z dnia na dzień coraz głębiej się w nim zanurzasz i odrywasz od rzeczywistości, a psychopata precyzyjnie realizuje swój plan całkowitego uzależnienia Cię od siebie. Dopiero, kiedy tego dokona i wie, że już tak łatwo nie odejdziesz, pokazuje, kim jest naprawdę. Tylko że Ty, przyzwyczajona do wcześniej stworzonej iluzji, wciąż za nią gonisz i nie możesz uwierzyć, że ona NIE ISTNIEJE. Walczysz więc - z nim, ze sobą, z każdym, kto uważa, że ten facet Cię okłamuje i niszczy, potem z kolei z chorobami, bezsennością i skrajnym wyczerpaniem. W końcu dochodzić do ściany i decydujesz się WIAĆ.

W pierwszej fazie po uciecze chodziły mi po głowie dwie piosenki: "Torn" Natalii Imbruglii i "Pretender Got My Heart" Alicia's Attic. Polecam :)

Thought the heart was worth something,
I just sold mine to somebody for nothing
Thought the heart was worth something,
but...

Love was a game, and he won too fast
Yeah, love was a painkiller that never lasts
And I hate to say that I won‘t care for it no more
Yeah, it was real to start, but a pretender got my heart

Love can be strange, when you‘re open and naïve
Love got a hold, got a gun, and then shot me
And I hate to say that I won‘t care for it no more
Yeah, it was real to start, but a pretender got my heart

And now all I have is what you forgot
And it‘s all because of you babe
And all that my heart needs now
Is a resting place if it‘s not too late


Kiedy skumasz już na dobre, że żyjesz w fikcji i nie masz na to dłużej ochoty, zaczyna się zabawa, którą określić można jako podróż "W Poszukiwaniu Straconego Rozumu". W filmach Cudowny Moment Przebudzenia trwa jakieś 15 sekund i przypomina rozkwitnięcie kwiatu wonnej lilii o świcie, pośród delikatnych kropel rosy i blasków wschodzącego słońca. W rzeczywistości "This Magic Moment" to raczej Ty z włosami a' la Tina Turner po trzygodzinnym koncercie, z tasakiem w ręku, worami pod oczami, szczękościskiem, jadłowstrętem, bólem WSZYSTKIEGO, wyglądająca na starszą o 10 lat i wrzeszcząca: "wynoś się z mojego życia!", a za chwilę gardząca sobą za te słowa i przepraszająca za nie. I on odstawiający szopkę - łzy, oskarżenia bądź przeprosiny, wyznania miłości lub obwinianie Cię o wszystko, model Adolf Hitler lub model Biedny Piesio, co tylko chcesz. A raczej czego nie chcesz, ale co z całą pewnością dostaniesz. Pięćdziesiąt (albo pięćset) razy znowu mu uwierzysz, tyle samo razy on znowu Cię skrzywdzi, aż w końcu znajdziesz siłę, żeby PRZESTAĆ REAGOWAĆ. Na cokolwiek. Definitywnie odciąć się od trucizny i rozpocząć detoks.

Detoks jest hardkorem. Wymaga niesamowitej siły, bo organizm jest uzależniony od produkowanych w czasie chorego związku neuroprzekaźników jak od heroiny. Sprawa jest tym trudniejsza, że narkoman ma teoretycznie możliwość udania się do ośrodka zamkniętego, a tymczasem uzależniona od psychopaty kobieta na ogół ma na głowie rozmaite obowiązki i nie bardzo może sobie na to pozwolić. Na domiar złego, heroinę zastaje w swojej skrzynce, na wycieraczce, pod domem, w pracy - dostępną 24 godziny na dobę, podaną na srebrnej tacy i w najbardziej oczyszczonej formie. W eleganckim opakowaniu przewiązanym srebrną wstążeczką, opatrzonym napisem: "I love you". W czasie detoksu trzymało mnie w pionie chyba głównie przekonanie, że to może być moja jedyna szansa, że na więcej być może już nie będę miała siły. A miałam ostrą świadomość, że walczę o życie. Wiedziałam też, że nie podołam temu zadaniu sama i poprosiłam o pomoc bliskich ludzi. No i policję. Nie chciałam jednocześnie składać zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa i wracać do gościa.

Najtrudniejsze było uwierzenie innym ofiarom przemocy, że TO NIE JEST TĘSKNOTA, tylko GŁÓD NARKOTYCZNY. Głód nachodził falami, rzeczywiście z czasem coraz mniejszy. Teraz już go nie czuję, ale w początkowej fazie nie czułam właściwie niczego poza nim. Głód, pustka, odrętwienie, wegetacja. Trudno w takim stanie uwierzyć, że znowu będzie się chciało ŻYĆ, nie jedynie JAKOŚ PRZETRWAĆ kolejny dzień cierpienia i odrętwienia. Próbowałam sobie wtedy przypomnieć rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność. I WIEDZIAŁAM, co to jest, wiedziałam, że kocham góry, ogniska, śpiewanie, wygłupy z przyjaciółmi, filmy, spacery, książki, sztukę - a totalnie nie mogłam sobie przypomnieć, jakie to UCZUCIE cieszyć się z tego.

Wszystko miało taki sam smak, a raczej wszystko było bez smaku. Miałam poczucie, że prawdziwa "ja" siedzi zamknięta na cztery spusty w piwnicy po potężnym pobiciu i wstydzi się wyjść na zewnątrz, bo nie chce, żeby ktoś oglądał ją w takim stanie. A obok tego była "ja" fałszywa - starająca się żyć normalnie. Czułam się jak aktorka, która odgrywa siebie. Wiedziałam, na czym polega ta rola, wiedziałam, w jaki sposób ma się zachowywać moja bohaterka, co powinna mówić, czego chcieć i jakie wartości wyznawać, ale zupełnie tej roli nie "czułam". Byłam daleko, w tej piwnicy właśnie. Dodatkowo w "normalnym życiu" każde, najprostsze nawet działanie kosztowało mnie niebywale wiele, bo ogromną ilość energii pochłaniało radzenie sobie z traumą. Świeciły wielkie halogeny, syreny wyły na alarm, systemy alarmowe wariowały, kolejne brygady strażaków gasiły wybuchające raz za razem pożary i kolejne zespoły lekarzy reanimowały tabuny pacjentów w stanie krytycznym. To wszystko dzieje się w moim wnętrzu nadal, choć z mniejszą intensywnością. Ciągle jeszcze coś ratuję, wyławiam z błota jakąś zwiniętą kulkę, jakąś dawną część mnie, która ledwie żyje, ale nadaje się jeszcze do zreanimowania.

Z początku ten proces odbudowy siebie jest niesamowicie wręcz trudny, ponieważ poziom zatrucia organizmu jest tak silny, że wydaje się, że poza trucizną nie ma w nim już NIC. Pamiętam to koszmarne uczucie bycia non stop na celowniku psychopaty. Miałam wrażenie, że on jest w każdej komórce mojego ciała, a zwłaszcza mózgu - że zaprogramował go po swojemu, totalnie zawirusował, rozregulował i kliknął komendę "zapisz zmiany". Nie wiedziałam, jak się tego cholerstwa pozbyć i miałam ochotę wyszorować sobie mózg szczotką ryżową, a potem zanurzyć go w wybielaczu. Albo unicestwić siebie, żeby w ten sposób pozbyć się śladów psychopaty. Taki stan jest bliski szaleństwu. Trwa dość długo (standard to podobno 12-24 miesiące), ale na szczęście z czasem powoli mija.

Recepta? Absolutnie zerwać kontakt. Potem wytrzymać koszmar detoksu, starając się skoncentrować jedynie na tym, żeby pod żadnym pozorem nie nawiązywać ponowne kontaktu. Później, powoli, powoli, wracać do dawnych znajomości, aktywności, ale przede wszystkim - przyjemności. W takim stanie trzeba być dla siebie naprawdę łagodnym i nie planować przebiegnięcia maratonu ani założenia własnej firmy. Podstawowy cel to: nie kontaktować się z nim. Do tego można dodać cele minimalne - nie stracić pracy, pomalować paznokcie albo zjeść ciepły obiad - w stanie ostrym to nie lada wyczyn.

Wyjście z tego koszmaru wymaga cierpliwości - nie da się z niego niestety otrząsnąć niczym pies po kąpieli w kałuży. Z drugiej strony - to naprawdę jedyna w swoim rodzaju szansa na gruntowne porządki własnego wnętrza. Skoro już do twojego ciepłego i radosnego domu wtargnęli bolszewicy i ukradli z niego wszystko, łącznie z klamkami od drzwi, a następnie podpalili go, Ty po okresie totalnej rozpaczy i otępiałego patrzenia na rozmiary zniszczeń, możesz w pewnym momencie zakasać rękawy i powiedzieć sobie: "Tak, spalili mi dom. Nie mam nic. Ale przeżyłam i mogę wybudować inny, piękniejszy, taki, w jakim zawsze chciałam mieszkać, mimo że byłam przywiązana do starego budynku. Odbudowa trochę potrwa, ale spróbuję. A dobrzy ludzie na pewno mi w tym pomogą".

niedziela, 4 października 2015

Gaslighting

Gaslighting - ogromnie ważny termin, chyba nie przetłumaczony do tej pory na język polski. Najkrócej mówiąc, polega na doprowadzeniu ofiary do utraty wiary we własne zmysły. To jedna z podstawowych technik prania mózgu stosowana przez psychopatów, przywódców sekt, etc. 

Według strony Psychopathfree.com, "gaslighting jest formą manipulacji często używaną przez psychopatów, której skutkiem jest zakwestionowanie przez ofiarę postrzegania rzeczywistości. Psychopaci osiągają to na wiele różnych sposobów. Zostawiłaś kluczyki na stole, tylko po to, aby wrócić po pięciu minutach i znaleźć je w biurku pomiędzy stosami papierów? Psychopata mówi coś skrajnie oburzającego, a godzinę później twierdzi, że nic takiego nie padło? Wmawia Ci, że to, czego byłaś świadkiem, nie jest prawdą, ale iż sobie to wszystko wymyśliłaś? To jest właśnie gaslighting, technika stosowana po to, abyś zaczęła w siebie wątpić. Byś zwątpiła w swój wewnętrzny głos, który ostrzega Cię, że w tym związku coś jest nie tak. Żebyś uwierzyła, iż jesteś w stanie wyobrażać sobie nieistniejące rzeczy i uważać je za rzeczywistość. Abyś przestała wierzyć w słuszność swoich ocen. Żebyś była niezdolna do podejmowania decyzji. Gaslighting jest formą ukrytej przemocy emocjonalnej mającej na celu wywołanie Twojej dezorientacji i utraty przez Ciebie poczucia własnej wartości. W ten sposób psychopata może przejąć kontrolę nad Tobą przedstawiając Cię jako wariatkę, a siebie jako rozsądnego człowieka, który musi podejmować za Ciebie decyzje, ponieważ Ty nie jesteś do tego zdolna."

Wypisz wymaluj. Teraz widzę to jaskrawo, ale kiedy z nim byłam, żyłam na ciągłej karuzeli, od której kręciło mi się w głowie nawet fizycznie. Intuicja już nie ostrzegała, ale NAPIER....LAŁA, świecąc mi w oczy potężnymi halogenami z napisem: "WIEJ!!!". 

Tyle że jeszcze potężniejszymi halogenami świecił mi w oczy psychopata - dzień i noc, dzień za dniem, 24/7. Kiedy tylko zdobywałam się na wykonanie skoku, żeby na chwilę od niego uciec (a nie było to proste, z powodów zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych), odzyskiwałam rozum. Łatwiejsze to było w początkowej fazie związku, później mózg był coraz bardziej sprany i coraz mniej wiedziałam, co zostało mi wmówione, a co rzeczywiście jest moje. A z czasem już nie kompletnie nie miałam siły na samoobronę. 

Wiałam, ale dokądkolwiek uciekłam, chwilę potem pojawiał on. W drodze do pracy, pod domem, na ulicy... Dziesiątki telefonów i smsów. Zawsze pękałam. I kiedy już z powrotem byłam w zasięgu oddziaływania jego Maszyny Mózgopiorącej, przepadałam. On podłączał mi elektrody prosto do serca i grał koncerty na organach (węwnętrznych). Wiedział doskonale, jakie słowo / mina / łza poruszą czułą strunę w emocjach i rozbroją w ten sposób umysł. 

Do tego doszedł jeszcze jeden ważny element, który zapewne gubi wszystkie bez wyjątku ofiary psychopatów, a mianowicie sądzenie innych po sobie. Normalnemu człowiekowi nie mieści się oczywiście w pale, że ktoś może posługiwać się słowami mówiącymi o wartościach i stanach ostatecznych, w pełni cynicznie i wyłącznie dla rozrywki. Myśli więc, że facet "widocznie jednak tak bardzo kocha i rzeczywiście wariuje". A zatem: "trudno, odłożę na bok wątpliwości i urazy, teraz trzeba ratować człowieka, przecież nie mówiłby, że chce się zabić, gdyby rzeczywiście nie był w skrajnym stanie". Niestety - mówiłby. Ten brak sumienia umożliwia także celowe doprowadzanie do obłędu. To też normalnemu człowiekowi nie mieści się w głowie. Kiedy jednak po pewnym (i to długim) czasie niekontaktowania się z psychopatą, jestem w stanie spojrzeć na FAKTY, a każdego mojego neuronu nie zalewają już emocje kipiące jak gorący spiritus, przypominam sobie stosowanie gaslightingu bardzo wyraźnie.

Pamiętam, kiedy po mojej kolejnej (i, na szczęście), już niemal ostatniej, próbie ucieczki, zadzwoniła wspólna koleżanka moja i psychopaty. Pytała, co się ze mną dzieje, bo "on się tak strasznie o mnie martwi". Odpowiedziałam jej z głębi zdrowej części mojego jestestwa, że nic się nie dzieje, zwyczajnie nie chcę mieć z tym facetem nic wspólnego i radzę jej, żeby nie dawała się wykorzystywać do żadnego pośredniczenia między nami. Kumpela zdziwiła się i powiedziała: "wiesz co, po rozmowie z nim sądziłam, że postradałaś zmysły, że nagle od czapy zerwałaś kontakt i że dzieje się z tobą coś bardzo złego. Twierdził, że jest jedyną osobą, która może ci pomóc. A ja tu do ciebie dzwonię i rozmawiam z totalnie trzeźwo myślącą, wkurzoną laską, która ma racjonalne argumenty, żeby się od tego gościa całkowicie odciąć".  

Tym, co mówił na mój temat innym, staram się nie przejmować, choć nie jest to łatwe. Gorsze było jednak, to, co zafundował mi samej. Zaawansowane pranie mózgu i szarpanie emocji. Bombardowanie miłością na gruncie słów przy jednoczesnym jej zaprzeczeniu w sferze czynów. Teraz wydaje mi się to wręcz śmieszne - że byłam w stanie uwierzyć, że rzucanie przedmiotami, krzyk, a nawet uderzenie mnie miały świadczyć o tym, jak wielkie jest to uczucie i jak dalece gość jest zdeterminowany, żeby o nie walczyć. No i stąd rzecz jasna, ta agresja - z tej ogromnej bezbronności wobec miłości. :))))))))))) buahahahahahaa, co za groteska. 

Z klasycznego gaslightingu pamiętam np. wmawianie mi, że damska gumka do włosów (z wkręconymi w nią długimi włosami), którą psychopata wyjął kiedyś przypadkowo z kieszeni, NIE ISTNIAŁA. Co ciekawe, ja "w pewnym sensie" - jeśli w ogóle można tak powiedzieć - mu uwierzyłam. Tak, jakby można było "uwierzyć emocjonalnie" i jednak w ostatecznym rachunku to "kupić", mimo że sam suchy intelekt w życiu by się na taką bzdurę nie nabrał. I stąd płyną dwa wnioski - TRZEŹWOŚĆ (nie tylko w sensie absytencji od alkoholu, ale przede wszystkim rozumiana jako wolność od zalewających mózg emocji) jest niezbędna. Drugi wniosek - psychopata o tym doskonale wie. I dlatego zrobi wszystko, żeby złamać kod dostępu do emocji. Bo świetnie zdaje sobie sprawę, że z mózgiem nie wygra. 

Powodzenie metody gaslightingu wynika m.in. z tego, iż jest ona stosowana STOPNIOWO, ale BARDZO REGULARNIE. O jej skuteczności decyduje jednak coś jeszcze ważniejszego, a ogromnie bolesnego - jeśli wkręcone, zakochane, pozbawione życia w świecie poza psychopatą przyjmiemy do wiadomości, że on nas zwyczajnie ROBI W BOLA, rozpacz i wściekłość moją nas zabić. Dlatego zapewne nasza podświadomość wybiera wersję: "to nie moja ręka", "ta gumka NIE ISTNIEJE", "to nie moje nagie ciało, a tej kobiety tu w ogóle nie ma i nigdy nie było". Do tego dochodzi stosowane przez nas uparcie założenie, że "przecież człowiek, który tak mnie kocha, nie byłby zdolny do czegoś takiego" no i mamy gotową piękną i głęboką MOGIŁĘ. Ja byłam o krok od uwierzenia w słowa: "WYDAWAŁO JEJ SIĘ, że ze mną spała". A później w hitowe: "Może i z nią spałem, pewnie tak było, ale ja tego NIE PAMIĘTAM, więc nie mogę tego potwierdzić". Byłam o krok od uwierzenia, bo ból przyjęcia prawdy wydawał się nie do zniesienia. I rzeczywiście na początku taki był. Nieporównywalny z żadnym innym bólem, którego doświadczyłam wcześniej. Tyle że gdybym się na jego przyjęcie nie zdecydowała i nie UWIERZYŁA NA SŁOWO (Bogu, bliskim, a przede wszystkim - innym ofiarom przemocy, które były wcześniej w tym samym miejscu), ŻE TO MINIE - już by mnie nie było. W sensie dosłownym. 

Zmaganie z psychopatą to walka na śmierć i życie. Jej wygranie jest jednak nie tylko możliwe, ale wręcz obowiązkowe :). Wymaga ono kolosalnego wysiłku i pomocy innych ludzi.  Ból owszem, trwa długo, ale W KOŃCU JEDNAK POWOLI MIJA, a wewnątrz stopniowo pojawia się coraz więcej słońca :)

Wampiry won od koryta!

Chyba mam zdecydowaną alergię na roszczeniowość. Dostałam ponaglającego i złośliwie ironicznego smsa od kolesia z pracy, który chce, żebym pomogła mu zawodowo. Poprosił mnie o to w piątek, dziś jest NIEDZIELA, czyli WEEKEND, a on wysyła mi smsa w takim tonie, jakby był bufonowatym dyrektorem zwracającym uwagę opieszałej sekretarce. Ja pierniczę, przecież to on się zwraca do mnie z prośbą o wyświadczenie przysługi. I to polegającej w skrócie na odwaleniu roboty za niego. Skoczyła mi adrenalina i wkurzyłam się, bo mam poczucie, że właśnie to stałe uleganie szantażom emocjonalnym było czymś, co zaprowadziło mnie prościutko w łapy psychopaty i potem długo w tych łapach trzymało. Szczęśliwie zwiałam, ale jakim kosztem. A melodia, która sprawiała, że tańczyłam jak psychol mi zagrał, była dość prosta i składała się z następujących taktów:

- Kocham Cię! (powtórzyć razy tysiąc, a właściwie ustawić na - nomen omen - zapętlenie).
- Nie mogę bez Ciebie żyć!
- Potwornie tęsknię, jak Cię przy mnie nie ma!
- Trzy godziny bez Ciebie to jakaś tortura!
- Gdybyś zniknęła z mojego życia, zacząłbym powoli gasnąć, aż w końcu bym sobie cichutko (BUHAHAHAHAHA - przyp. aut.) umarł...
- Ranisz mnie, kiedy mówisz, że Twoje najpiękniejsze doświadczenia życiowe związane są z Bogiem, a nie ze mną. (nieźle, co? jakim prawem, bogiem przecież jest on!).
- Potwornie boleję nad tym, jaka przepaść dzieli Twoje wyobrażenia o mnie od rzeczywistości. Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo Cię kocham, byłabyś najszczęśliwszą dziewczyną na świecie i chodziłabyś non stop uśmiechnięta.

...i tak dalej, i tak dalej. Na bajki o tym, że facet beze mnie "umrze" złapałam się niestety dość szybko. Bo i groźba samobójcza jako sposób zdobywania mojego serca, pojawiła się dość prędko w jego miłosnym arsenale. Na początku jeszcze w nią uwierzyłam - kiedy dostałam pierwszy list samobójczy, nie spałam całą noc, byłam przerażona, zdezorientowana i zrozpaczona. Po ostatnim chciało mi się już tylko rzygać. Ciągle próbuję wyłapać, co sprawiło, że weszłam w ten związek i tak długo nie potrafiłam z tego wyjść, jaka moja słabość o tym zdecydowała. I myślę, że było ich kilka:

- po pierwsze: alkohol. Bez tego nic by się między nami nie zaczęło.

- po drugie: byłam nafaszerowana romantycznymi bajkami o "wielkiej miłości" jak indyk na Święto Dziękczynienia. Całe życie pielęgnowałam podświadomie Oczekiwanie na Ten Magiczny Piorun. "Zwyczajnych" facetów odrzucałam, bo nuda, żyłam więc na potężnym głodzie uczuciowym, ciągle przekonana, że Jak Przyjdzie Piorun, to TRZAŚNIE. No i trzasnął. Najpierw tosterem o ziemię, potem pięścią w ścianę, a potem i mną o glebę. Tyle że nawet wtedy myliłam intensywność przeżyć z temperaturą uczuć. A tu uczuć w sumie było niewiele. Wszystko rozgrywało się na jakichś w sumie powierzchownych nutach namiętności, zniewolenia, strachu, zazdrości... Tym, co mi pozwoliło odrobinę się z tego stanu wyrwać, był moment, kiedy w książce "Moje dwie głowy" Mai Friedrich przeczytałam, że to wszystko jest tak ogromnie silne dlatego, że jest to UZALEŻNIENIE. I tyle. To było dla mnie rewolucyjne odkrycie. Bo przecież zupełnie inaczej postępuje się w przypadku uzależnienia, a inaczej, kiedy ma się do czynienia z miłością. Tak jak należy walczyć O miłość, tak też trzeba walczyć Z uzależnieniem.

- po trzecie: psychopata szybko złamał kod dostępu. Było nim ogólne poczucie winy, nieumiejętność stawiania granic osobom wywierającym presję oraz poczucie odpowiedzialności za cały świat. Hulaj dusza dla niego (gdyby miał duszę), a dla mnie materiał do przerobienia. Póki co - nadal tego nie umiem, ale przynajmniej już WIEM, że nie umiem i że muszę uważać. Skutkuje to tym, że chodzę w pełnej zbroi nawet do sklepu po bułki, ale trudno - na razie tak musi być. Może to i męczące, ale na pewno lepsze niż ryzykowanie wpuszczeniem aligatora do wanny, w której biorę relaksującą kąpiel z pianą. Z czasem mam nadzieję zbroję zdjąć i objawić się spod niej jako piękna i silna kobieta.

To Litwinka
Dziewica - bohater 
Wódz powstańców - Emilija Plater!

- zakrzyknie wówczas świat w ślad za wieszczem. A póki co - trudno, nadźwigam się trochę. Ale za to bary będę miała ;)