sobota, 24 października 2015

Tańczące ze (złymi) Wilkami

Po okresie depresji przeżywanej na zmianę z falami złości, smutku i bólu, musi przyjść czas na zadanie sobie pytania o PRZYCZYNY, dla których weszło się w toksyczny związek bądź zbyt długo w nim pozostawało. DDA (Dorosłe Dzieci Alkohlików), DDD (Dorosłe Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych), KKZB (Kobiety Kochające Za Bardzo) - wszystkie te zaburzenia czynią z kobiet (bądź mężczyzn, choć zdecydowanie rzadziej) łakome kąski dla psychopatów i innych osobników o wampirycznym podejściu do życia.

Co jest tutaj wspólnym mianownikiem? GODNOŚĆ. Każde z wymienionych zaburzeń wiąże się z poważnym naruszeniem poczucia godności. Osoba, której godność została mocno nadszarpnięta w wyniku doświadczenia braku szacunku, agresji, braku poszanowania granic, nie umie ich obronić w życiu dorosłym, ponieważ ich na ogół NIE POSIADA. W efekcie nie wie do końca, jakie zachowanie wobec niej jest normalne i dobre, a jakie stanowi już przejaw manipulacji czy wykorzystania. A jeśli nawet czuje, że coś dzieje się nie tak, jak powinno, nie potrafi się przed tym obronić. Kiedy doda się do tego poważne deficyty miłości i poczucia bezpieczeństwa, jakie noszą osoby z tego typu zaburzeniami i nałoży na to klasyczny trick psychopatów, czyli "bombardowanie miłością", mamy gotowe nieszczęście. Do tego trzeba dodać jeszcze silną skłonność do uzależnień bądź współuzależnień, jaką również wykazują ludzie z syndromem DDA/DDD. Fundowana przez psychopatę mieszanka pozytywnych i negatywnych emocji o wielkim nasileniu, wciąga jak narkotyk. W miarę trwania związku coraz trudniej się z niego wyplątać, bo po pierwsze coraz mniej ma się na to siły, mózg staje się zarazem coraz bardziej wyprany, jak i coraz mocniej uzależniony, a pajęcza sieć wzajemnych zależności utkana przez psychopatę oraz jego skuteczne izolowanie ofiary od otoczenia, w krótkim czasie wywołuje u niej przekonanie, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia.

Tymczasem wyjście jest. Tyle że w celu opuszczenia tego rodzaju związku - na poziomie fizycznym, emocjonalnym i duchowym - trzeba... wyjść z siebie ;) To znaczy - porzucić dawną wersję siebie, "starego człowieka", który zamiast dążyć do piękna, dobra i rozwoju, dążył podświadomie do autodestrukcji. Zbudowanie siebie na nowo to gigantyczna praca, ale bez jej wykonania, zamkniemy się na zawsze bądź w poczuciu krzywdy, winy i izolacji, bądź też będziemy powielać te same chore schematy "tańca ze zjebami" do śmierci bądź do całkowitej utraty sił.

Punktem wyjścia do rozpoczęcia pracy nad sobą jest odzyskanie poczucia godności. Jest to ogromnie ważne, a zarazem bardzo trudne, ponieważ związek z psychopatą w nic nie uderza tak mocno, jak właśnie w poczucie godności. Jednocześnie fundując narkotyk w postaci ułudy nadmiernego wręcz dowartościowania. Psychopata niekoniecznie musi odbierać Ci godność biciem, poniżaniem czy wyzwiskami. Może np. ostentacyjnie Cię ignorować, sprawiać, że czujesz się nieważna, przezroczysta, wręcz nieistniejąca. Może Cię zdradzać, okłamywać, manipulować Tobą. Może Cię utrzymywać w roli kochanki, nie pozwalając Ci na odejście i urządzając sceny, kiedy podejmujesz takie próby. Może utrzymywać Cię w stanie najwyższej czujności, dając Ci do zrozumienia, że w każdej chwili może sobie poszukać na Twoje miejsce kogoś innego, jeśli tylko okażesz się niedoskonała. Metod jest sporo, wszystkie bardzo boleśnie uderzają w Twoją godność. W efekcie sama zaczynasz wierzyć, że jesteś do niczego i że nikt naprawdę wartościowy Cię już nigdy nie pokocha. Psychopata chętnie wzmocni w Tobie to poczucie, zalewając Cię słowami o swojej wielkiej miłości zawierającymi wypowiedziane między wierszami komunikaty: "nikt nie pokocha Cię tak jak ja" / "zdaj sobie sprawę, że trudno Ci będzie znaleźć faceta, który wytrzyma z Twoimi jazdami" / "tylko ja Cię dobrze znam i wiem, jak Cię kochać" itd. Taaaaak. Tylko że to są jedynie słowa. Na dodatek takie, którymi naprawdę kochający człowiek nie musiałby Cię co chwilę raczyć, bo Ty byś to po prostu wiedziała z praktyki. Wiedziałabyś, że Cię nie krzywdzi, nie manipuluje, nie zdradza, nie naraża na ból, nie szantażuje, że zawsze możesz na niego liczyć, że dba o Twoje dobro nawet kosztem własnego, że czujesz się przy nim bezpieczna, że jest Twoim najlepszym przyjacielem, a intuicja nie wyświetla Ci co i rusz komunikatu: "ERROR 404. Love: NOT FOUND".

Żeby jednak stworzyć taki związek, trzeba tego NAPRAWDĘ CHCIEĆ. A do tego konieczne jest przeżycie bolesnego procesu dojrzewania. Mówiąc uczonym językiem: zamiana bólu neurotycznego (tkwienia w starych schematach uzależnień) na ból rozwojowy. Strach przed tym bólem bywa potężny, podobnie silne bywają szpony starych nałogów (zwłaszcza myślowych, bo to od myśli wszystko się zaczyna). Na dodatek proces dojrzewania wiąże się z pewnymi stratami. Coś musimy wybrać, coś poświęcić, żeby otrzymać coś bardziej wartościowego. I to jest normalne, potrzebne, a po dokonaniu tego wysiłku okazuje się, że również bardzo opłacalne. Żyjemy jednak w kulturze wmawiającej nam, że rozwój polega najwyżej na kończeniu kolejnych kursów doskonalenia zawodowego, zaliczania kolejnych "eventów" albo opływaniu na jachtach kolejnych mórz i oceanów tudzież zaliczaniu kolejnych lotów na paralotni. /albo kolejnych kobiet - wersja dla leniwych/. Nie mam nic do skoków na paralotni ani do doskonalenia zawodowego. Chcę tylko powiedzieć, że to jeszcze nie jest rozwój. To tylko zdobywanie doświadczeń bądź poszukiwanie doznań. Prawdziwy rozwój to dopiero reakcja na doznania i doświadczenia. I tutaj zaczyna się zabawa, bo miarą rozwoju bywa np. NIE podjęcie kolejnego kursu doskonalenia zawodowego, tylko poświęcenie czasu chorej babci, NIE przespanie się z kolejną kobietą, tylko zrezygnowanie z tego, nawet jeśli jest po temu okazja, itd. A to bywa trudne i nudne.

Tyle że jeśli spojrzy się na życie w odrobinę tylko dłuższej perspektywie, okaże się, że jedynie panowanie nad sobą daje szansę na fajny, rozwijający i CIEKAWY związek. Bez wiedzy o tym, że Twój partner potrafi dochować wierności, nici z interesującego związku. Zamiast się rozwijać, rozmawiać, pogłębiać wiedzę o świecie i cieszyć się życiem, przy byle okazji będziesz szaleć. Gdy powie ci, że idzie na piwo z kolegami, nie zaśniesz spokojnie, kiedy długo będzie siedział przed kompem, zaczniesz się zastanawiać, czy znowu nie pisze do jakiejś dziewczyny z fałszywego konta, a kiedy wyjedziecie ze znajomymi na działkę, zamiast śmiać się śpiewać przy ognisku, będziesz nerwowo zerkać, czy nie flirtuje z Twoimi koleżankami. Upokarzające i mało rozwijające. Życie na wiecznej adrenalinie to nie jest sposób na nudę, ale na wycieńczenie.  

Mówcie co chcecie, ale myślę, że jestem w stanie udowodnić związek między spadkiem czytelnictwa trzeciej części "Dziadów" Adama Mickiewicza a zwiększeniem podatności na uwikłanie w związek z psychopatą. Powiem szczerze - sporo jest niestety ludzi potwornie nudnych. I to także daje psychopatom niezłe pole manewru. Kobieta wymęczona "podrywem" w rodzaju: poopowiadam ci przez godzinę o najnowszych promocjach w Tesco, palnie sobie z nudów w łeb, albo wpadnie w szpony psychopaty, który ma dobry bajer. Psychopata w bajer mocno inwestuje, bo to jego podstawowe "narzędzie operacyjne". Na początku związku jeszcze nie wiesz, że jego szlachetna i powszechnie demonstrowana miłość do ludzkości nie obejmuje najbliższego otoczenia, a rozmowy o sztuce i literaturze w gruncie rzeczy śmiertelnie go nudzą, bo dotyczą sfery zachwytu mądrością czy pięknem - a te wartości są dla psychopaty jedynie NARZĘDZIAMI do grania na sentymentach, a nie tym, czego poszukuje w świecie w sposób bezinteresowny. Psychopata ma cechę, której znudzona przyziemnością gadek o promocjach kobieta wyczekuje jak kania dżdżu - nadaje życiu (i Tobie) poczucie wyjątkowości. Na tym zresztą bazuje w tworzeniu więzi z ofiarą. Stąd gadki o "miłości życia", więzi "jakiej z nikim nigdy nikt, nobody, nowhere" and all that... shit. Każdy człowiek ma nie tylko potrzebę poczucia się wyjątkowym, ale także bywa próżny. Hipnotyzujące gadki uzależniają.

Tyle że to kłamstwo i gdzieś tam na dnie serca czujemy przecież, że coś tu, k..., nie gra, skoro takie "wysokie C" nie przeszkadza jednocześnie w zachowaniach, które są zaprzeczeniem już nie tylko miłości, ale i elementarnego szacunku. Doświadczenie związku z psychopatą może pomóc uodpornić się na pochlebstwa. No właśnie. Dotykamy tutaj klucza do odzyskania zdrowia i wolności. To nie tylko zerwanie toksycznego związku z psychopatą, ale i toksycznego związku z... samą/ym sobą. Część tej pracy jest miła i polega na dbaniu o siebie, kupowaniu fajnych ciuchów, oglądaniu ciekawych filmów i spotykaniu z wartościowymi ludźmi. Część jednak nie jest już ani łatwa, ani szybka, ani powierzchowna. Polega na poznaniu siebie - także swoich wad, takich jak niedojrzałość, uleganie emocjom, próżność, naiwność, lekkomyślność czy uciekanie przed odpowiedzialnością i opanowania ich na tyle, żeby przestały one rządzić naszym życiem. W pięć minut się tego nie zrobi, ale w jakieś dwa lata - tak :) A wtedy żaden psychopata nie będzie miał już do nas dostępu, bo panujący nad sobą, dojrzały i umiejący obronić swoją godność człowiek to dla dążącego do przejęcia kontroli manipulatora żadna atrakcja. Nie mówiąc już o tym, że z kolei dla dojrzałego człowieka żadną atrakcją nie jest już psychopata. Życzę wszystkim wytrwałości we wprowadzaniu pozytywnych zmian i niezrażania się NORMALNYMI podczas tego procesu trudnościami.

9 komentarzy:

  1. Megi
    Witam
    Czytam Twoje posty czasem po kilka razy:-) i nie jako psychofan, ale kobieta, która uczy sie siebie i ma kurcze tyle pytań...
    Ta praca nad sobą cholernie ciężka jest. Mam swój bagaż - mieszankę -wabik na psycholi czyli DDA+KKzB.
    Uczę się stawiać granicę i walczę o siebie, ale z milutkiej Madzi, co jest uczynna i ogólnie Madzia załatwi, zrobi itp. staję się wściekniętą , pyskata babą.
    Robię takie próby i reaguje, wówczas gdy ktoś chce coś załatwić moją osoba lub traktuje mnie przedmiotowo, to nie odpuszczam, teraz jestem przeczulona na takie akcje, tylko, że tracę hmm nerwy, trochu mi głos mięknie, i kończy się na tym, że leci łacina..upps. Mam potem gula, takiego w środku, chciałabym być merytoryczna, zimno wytłumaczyć ,a syczę i się zapowietrzam hahaa. Zaznaczam,że to tylko obrona albo wyznaczanie granic, jak mi ktoś tam zaczyna włazić. Nie ma jakiegoś mądrego poradnika, ćwiczeń aby organizm tak nie wariował...??masz może cos do polecenia, bo nie zamierzam odpuszczać, tyle że nie wiedziałam że to takie trudne, bo na moje merytoryczne wywody , zostaje manipulacja i atak, i wówczas się wściekam i po ..ptokach;-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieeeeem, znaaam :))) Bliskie jest mi powiedzenie, że kobiety to anioły, ale jeśli ktoś brutalnie obetnie im skrzydła, będą latać na miotle ;) Mam dwie hipotezy:
      1. WYDAJE CI SIĘ, że jesteś nieuprzejma za każdym razem, kiedy stawiasz granice, bo Twoje obecne zachowanie jest inne od wcześniejszego, do którego byłaś przyzwyczajona zarówno Ty, jak i otoczenie. I dlatego teraz masz poczucie winy i wrażenie, że zamieniłaś się w pyskatego babsztyla. A może wszytko jest ok.

      2. Jesteś tak mocno zraniona, że Twoja psychika potrzebuje WZMOCNIONEJ ochrony jeszcze przez jakiś czas, póki rany się nie zagoją i nie powstaną blizny. Może zatem nadmierne w Twojej opinii reakcje, są czasowe i wynikają z tego, że przetrącony chorym związkiem organizm komunikuje Ci: "nigdy więcej wojny" ;) A jego system alarmowy jest póki co mocno rozkręcony i jego ustabilizowanie się wymaga czasu.

      3. Tak mocno jesteś przyzwyczajona do niestawiania granic, że chcąc je postawić, czujesz się jak w nie swoje skórze. I może paradoksalnie łatwiej Ci zrobić to w sposób agresywny, bo w ten sposób nie wychodzisz z kręgu dwóch znanych Ci ról - kat i ofiara. Na chwilę zmieniasz się w kata, a zaraz potem z powrotem stajesz się mającą wyrzuty sumienia i przepraszającą ofiarą. Te role są męczące, ale ZNANE i dlatego być może podświadomie częściej wybierane.

      4. Organizm jest wciąż uzależniony od adrenaliny i dlatego podświadomie szuka konfliktu.

      Rozwiązanie? Powiedzieć spokojnie "nie" i NIEZALEŻNIE OD TEGO, CO SIĘ CZUJE (poczucie winy, złość), spróbować wytrzymać i nie rzucić granatem ani też nie powiedzieć "nieee, przepraszam, jak ja mogłam, nie będę przecież taka wstrętna, oczywiście, że możesz pożyczyć mojego kompa, chłopaka, zamieszkać u mnie i nasrać mi na głowę". Wiem, że to mega trudne, ale z mojego doświadczenia wynika, że jeśli zmienisz ZACHOWANIE i wytrzymasz pojawiające się przy tej okazji różne trudne EMOCJE, nazywając je i nie udając, że nie istnieją, to z czasem one "dostosują się" do zmienionego, zdrowszego dla Ciebie zachowania. Fajnego podręcznika na ten temat niestety nie znam, jeśli coś znajdę, to na pewno się podzielę :) Pozdrowienia!

      Usuń
  2. Megi
    Dzięki za wskazówki:-)
    Jest chyba wszystkiego po trochu w moich reakcjach. I pewnie dodatkowo nagromadzone poczucie żalu i bezsilności, więc te reakcje są takie gwałtowne!
    Może jak mi się zbilansuje i ujdzie trochę pary to będzie luz:-)
    Mój nieszczęśliwy Miś był typu biernego agresorka, manipulacja i wbijanie szpileczek po cichu, zagłaskiwanie i syczenie,nieodzywanie, karanie milczeniem itp. ale bez normalnej otwartej KOMUNIKACJI nawet kłótni. Dużo czasu miałam dosłownie łeb w galarecie..i nie widziałam co się dzieje a lampki czerwone szalały..!!! I urwałam to w końcu , a ciężko było jak diabli, tyle że zostałam z tym całym bajzlem w głowie i hmm Żalem itp. Myślę że to szuka ujścia..
    A siedzieć w żalu, złości i tym co mi namajstrował w głowie nie chce.
    Tak jak piszesz staram się przetrzymać te emocje..one sobie przelatują.
    I przyznam ,że tylko osoba która była w chorej relacji lub SEKCIE może to tylko zrozumieć.
    Dzięki za odpowiedź:-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, to prawda, że tylko ktoś, kto to przeżył, wie dokładnie, o co kaman i nie serwuje rad w stylu: "zapomnij o tym i idź do przodu". To tak jakby zaserwować podobny tekst komuś, kto właśnie uciekł z sowieckiego łagru. Oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji, ale wcale nie do końca jest to odległe porównanie. NIE DA SIĘ zapomnieć, bo to koszmarna przemoc. Zresztą uciekinierzy z łagrów też spisywali wspomnienia i dzielili się nimi - ku ostrzeżeniu innych i ku własnemu dojściu do siebie.

    Łeb w galarecie doskonale znam. Nie jest prosto zamienić galaretę w ciało stałe. Brak komunikacji to horror, współczuję Ci serdecznie. U mnie było odwrotnie - był brak możliwości ZAPRZESTANIA komunikacji. I agresja zupełnie otwarta, w sosie, a raczej w powodzi zapewnień o dozgonnej miłości.

    Bajzel w głowie będzie się porządkował po trosze sam, po trosze pod wpływem lektur, modlitwy i kontaktów z normalnymi ludźmi. Podobno po związku z psychopatą dobrze jest wyrzucać stres wysiłkiem fizycznym, ale ja np. nie bardzo miałam na to siłę z powodu wycieńczenia organizmu. Myślę jednak, że to może pomóc rozładować złość.

    Nadwrażliwość na bodźce to klasyczny element zespołu stresu pourazowego - klasycznego z kolei objawu występującego po zakończeniu związku z psychopatą. Na to podobno pomaga praca z ciałem - bo to w nim "zapisuje się" doznana trauma - psychologowie rekomendują rozciąganie mięśni, masaże i przyjmowanie sporych dawek magnezu i potasu (łącz z wapniem, żeby nie odwapnić kości).

    A przede wszystkim - myślę, że te reakcje i emocje (żal, złość, bezsilność), są w naszej sytuacji zupełnie NORMALNE i chociaż świat każe nam zawsze z każdą traumą uporać się w pięć minut i znów być w pełnej formie, to jednak ludzka emocjonalność ma swoje prawa. Z mojego doświadczenia wynika, że to wszystko wraca falami, ale coraz rzadziej i na coraz krócej. Pozdrawiam Cię serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witajcie. Od kilku dni czytam bloga i Wasze komentarze. Nie jest to pierwszyblog i zapewne nie ostatni. Czytam z różna intensywnoscią, poniewaz mam lepsze i gorsze dni. Moja trauma zaczęła sie trzy lata temu a skoczyla 4 m-ce temu. Skonczyła, tzn fizycznie bo uciekłam od niego ale trwa nadal w mojej głowie. Rok prania mózgu kiedy byłam w Polsce i kolejne 2 lata kiedy zdecydowałam się wyjechać do niego. Wywrócił mi świat do góry nogami. Przeżyłam wszystkie stadia o których piszecie, wyzwiska, manipulacje, kłamstwa, zdrady, krzyki, agresja, znęcanie psychiczne i fizyczne. Koszmar z ulicy wiązów w pełnej okazałości. Chodzę na terapię, czytam, walczę z tym gównem ale czasami ( widząc swoje zachowanie), mam wrażenie, ze stawiam krok do przodu a dwa do tyłu. Nie mam watpliwości co do tego kim on jest i jak wyglądać będzie jego gówniane życie, mam wątpliwości czy moje się zmieni. Jestem tak zablokowana na normalne relacje, że chyba celowo je psuję w obawie przed kolejnym bólem. Pomóżcie, bo mam wrażenie, że wariuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj! Przede wszystkim - brawo, że uciekłaś! Cztery miesiące to niewiele, podobno po tego rodzaju związku dochodzi się do siebie rok - dwa lata. To zupełnie normalne, że masz wrażenie robienia jednego kroku do przodu i dwóch do tyłu - trauma wraca falami, czasem zupełnie od czapy. Ale z coraz mniejszą intensywnością, zobaczysz. Cztery miesiące po zakończeniu związku z psycholem to zdecydowanie za wcześnie na budowanie kolejnej relacji - emocje wciąż są bardzo rozregulowane, czasem samemu nie wie się, co się właściwie czuje. Moim zdaniem w tak krótkim czasie po zakończeniu toksycznego związku można wejść w kolejny wcale nie z miłości, ale w ucieczce przed bólem. Teraz raczej czas na przepracowanie PRZYCZYN znalezienia się w tak chorej relacji. Swoimi niekonsekwentnymi zachowaniami się nie przejmuj, jesteś poraniona, rozregulowana i potrzebujesz czasu na dojście do siebie, bądź dla siebie cierpliwa i łagodna, zobaczysz, że z czasem zaczniesz widzieć postępy. Wszystkiego dobrego, trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  6. O miłości nawet nie ma tu mowy, nie doszłam i prędko nie dojdę do pokochania siebie, więc nie pokocham nikogo innego. Broniłam się przed nową relacja rekoma i nogami, spotkaliśmy się przypadkowo. To inna osobowość, inny biegun niż ten który mnie zniszczył. Myslę, że na dzień dzisiejszy nowa relacja jest już zamknięta. Nie chcę robić tego, co robił ze mną psychol. Wiem jakie są przyczyny wstapienia w relację z psychopatą. Pracuję nad tym co tydzień na terapii. Wierzę, że stanę się pewnego dnia zdrową kobietą, żyjącą w zgodzie z samą sobą, kochającą wszystko co mnie otacza. Na dzień dzisiejszy brak mi radości z życia i akceptacji siebie i tego co jest wokół. Dziękuję za wsparcie i wskazówki.Lepiej mi sie zrobiło na duszy:))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Cieszę się :))) Oczywiście, że staniesz się zdrową, piękną zewnętrznie i wewnętrznie, radosną kobietą! :) Powolutku, daj sobie czas, nic dziwnego, że nie czujesz radości życia chwilę po tym, jak przejechał po Tobie walec ;) Musisz wrócić do formy, a raczej nadać sobie nową, udoskonaloną formę - taką, jaką tylko będziesz chciała i w jakiej poczujesz się najlepiej. Jej znalezienie trochę trwa, jak szycie przepięknej sukni balowej u świetnej krawcowej - parę przymiarek, sprawdzanie, w którym kolorze Ci najbardziej do twarzy etc. Bardzo wiele zależy od Ciebie, trzymam kciuki, żebyś umiała wybierać to, co dla Ciebie najlepsze. Teraz kochaj siebie, a z czasem miłość do innych przyjdzie sama i będzie Twoją naturalną potrzebą i radością. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. I would like to thank you for the efforts you've put in writing this web site.
    I am hopng the same high-grade site post from you in the uplcoming as well.
    Actually your creatijve writng abilities has encouraged
    me to get my own website now. Really the blogging is spreading its wins rapidly.
    Your write up is a great example of it.

    OdpowiedzUsuń